Igor Lewczuk: Legia miała być szczytem
Z Pruszkowa trafił pan do ekstraklasy.
- Ze Zniczem graliśmy w starej III i II lidze. Z Robertem Lewandowskim. Byli też Bartek Wiśniewski i Radek Majewski. Ekipa była świetna. Traktowaliśmy piłkę luźno, na zasadzie: zarobi się parę złotych, trochę się człowiek porusza, a co będzie dalej, to będzie.
Miewał pan różne etapy. W Jagiellonii został zmuszony do czytania gazet w specjalnym pokoju.
- Klub chciał, bym przedłużył kontrakt. Po trzech tygodniach biegania dwa razy dziennie na mrozie i czytania tych gazet, ugiąłem się. Nie mogłem trenować z piłką, ćwiczyć w siłowni, to się zgodziłem. Byłem wtedy zdołowany. Kiedyś chłonąłem wszystko, co się o mnie pisało. Wtedy Liga Europy to była dla Jagiellonii jak dziś Liga Mistrzów dla Legii. Nie wyszedł mi mecz z Arisem Saloniki, zostałem odsunięty od składu. Za bardzo się zakopałem w tym wszystkim. Nie byłem gotowy mentalnie, schowałem się do szafy. To na szczęście minęło.
W Bordeaux zaczął pan grać od razu i jest podstawowym zawodnikiem. Ostatnio znalazł się pan w jedenastce kolejki dziennika "L'Equipe". To już nie przypadek.
- Szczerze, to myślałem, że dłużej będę walczył o pierwszy skład. Nazwiska głośnego nie mam, ale drużyna przyjęła mnie bardzo dobrze. Każdy chce mi w czymś pomóc. Klub dba, bym skupił się wyłącznie na graniu. Po zgrupowaniu reprezentacji ruszam z nauką francuskiego. Na razie uczyłem się tylko słówek na własną rękę. Bez znajomości języka łatwo nie będzie.
Jest bariera?
- Jako jedyny w szatni nie mówię po francusku. Zwracam się do kolegów po angielsku. Niby kiwają głową, że rozumieją, ale chyba z grzeczności. W drużynie jest pięciu chłopaków, z którymi się dogaduje w tym języku. Jest kontakt, ale w szatni muszę jeszcze głupkowato kiwać głową i śmiać się z czegoś, czego nie rozumiem. Nigdy nie miałem nawet podstaw francuskiego w szkole. Muszę poznać też nawyki kolegów, wyczuć ich na boisku.
Nie był pan pierwszym wyborem Bordeaux. Raczej którymś z kolei. Transferu do tego zespołu odmówił między innymi Artur Jędrzejczyk.
- Dwa miesiące przed transferem zadzwonił do mnie Mariusz Piekarski i powiedział, że jest taki temat. Pomyślałem: super. Ale się nie podpalałem. Mijały kolejne tygodnie, a Mariusz się nie odzywał. Nie przejmowałem się tym, bo w Legii miałem wszystko. Grałem, zdobywaliśmy trofea, wygrywaliśmy w eliminacjach Ligi Mistrzów. Mariusz dał znać pod koniec okienka i powiedział, że zostało nas dwóch: ja i zawodnik z TSG Hoffenheim. Dwa dni przed zamknięciem okienka otrzymałem wiadomość, że przedstawiciele Bordeaux mają o 4 rano czarter do Polski, do Warszawy. Zgodziłem się na warunki. Sam fakt, że przylecieli specjalnie do mnie wynajętym samolotem, z lekarzem i dyrektorem generalnym, zrobiło na mnie duże wrażenie.
Były wątpliwości?
- Ogromne. Żona dostała świetną propozycję pracy w Polsce, dzieci szykowały się, by pójść do przedszkola. W Warszawie kupiliśmy dom. Grunt, by zostać tu na stałe, był przygotowany. Ja byłem sceptyczny, żona namawiała. Jeżeli chodzi o kwestie piłkarskie: cieszę się, że przyczyniłem się do awansu Legii do Ligi Mistrzów. Gdybym był młodszy, myślałbym inaczej, może skusiłaby mnie możliwość grania w tych rozgrywkach. To ogromny wabik. Znałem już naszych rywali w fazie grupowej, nazwy zwalały z nóg.
Pana przekonała francuska ekstraklasa.
- Nie miałem wątpliwości. Przed zgrupowaniem kadry graliśmy z PSG. Czuć było
klasę światową, nie europejską. Wymiana pozycji, szybkość podań, umiejętność myślenia na kilku płaszczyznach - wszystko na najwyższym poziomie.
Ma pan w sobie duże rezerwy?
- Myślę, że jakieś mam. Sam jestem ciekawy. Wchodząc do szatni PSG przypomniałem sobie, że jeszcze niedawno przebierałem się w Płocku. Kilka lat temu grałem ze szwagrem w PlayStation i śmialiśmy się z wymowy nazwiska "Toulalan". A niedawno do szwagra dzwonię i mówię mu, że z Jeremym jeździliśmy właśnie na rowerku. Wszystko szybko się zmienia.
Następny etap, reprezentacja?
- Bardzo chciałbym zaistnieć w kadrze, ale znam swoje miejsce. Wiem, że muszę dać z siebie jeszcze więcej. Nie obrażam się, że siedzę na ławce.
Ale na występ z Danią pan liczył?
- Miałem nadzieję, że zagram. Trener ma swoją wizję. Po transferze powiedział mi, że cały czas mogę się jeszcze czegoś nauczyć i że jestem pod obserwacją. Brakuje mi występu, żeby się fajnie poczuć. Apetyt rośnie. Jeżeli będzie zdrowie i forma, to mundial w Rosji będzie moim kolejnym celem.
Rozmawiał Mateusz Skwierawski
Igor Lewczuk jak na razie zagrał tylko w dwóch meczach reprezentacji Polski.
Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)