Nie wiadomo, co zrobili polscy piłkarze w szatni po meczu, ale powinni wejść na stoły do masażu i czekać na Roberta Lewandowskiego, powtarzając: "Kapitanie, mój kapitanie". Jak w "Stowarzyszeniu umarłych poetów", kiedy uczniowie dziękowali za pracę swojemu nauczycielowi, w rolę którego wcielił się Robin Williams.
Była czwarta minuta doliczonego czasu gry, od 45. minut Polacy walili głową w ścianę. Zanosiło się na spory wstyd i kompromitację. Jakub Błaszczykowski dośrodkował z rzutu wolnego, a Lewandowski wreszcie zrobił to, co potrafi najlepiej - pokonał bramkarza rywali strzałem głową i zapewnił Polakom trzy punkty. Sędzia Ivan Kruzilak nawet nie wznawiał gry. Ormianie leżeli na boisku, chowając twarze w dłoniach.
Nie umiemy po prostu wyjść na boisko i zrobić tego, co do nas należy. Nie mamy czegoś, co charakteryzuje dobre drużyny, nie jesteśmy powtarzalni. No chyba, że weźmiemy pod uwagę zaćmienie, jakie dotyka reprezentację Polski w drugiej części gry. Stać nas na zwycięstwo z Niemcami, wysokie prowadzenie z Danią i męczarnie ze słabiutką, rozbitą i okaleczoną Armenią. Na własnym boisku, kiedy rywal gra w osłabieniu po czerwonej kartce przez większość meczu.
Tak marnego przeciwnika nie było w Warszawie od wizyty amatorów z Gibraltaru w poprzednich eliminacjach. Ormianie przyjechali po jak najniższy wymiar kary, świeżo po 0:5 na własnym boisku przeciwko Rumunii. Zrobili rzecz bezcenną nie tylko w futbolu - szybko zdali sobie sprawę z własnych słabości i w meczu z Polską w pierwszej połowie postanowili nie atakować. Oczywiście, przeciwko takim rywalom gra się ciężko. Parkują autokar w polu karnym - mawiają piłkarze. Tyle że mocne drużyny nawet takim przeciwnikom są w stanie wcisnąć piłkę, choćby wybitym oknem.
ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski: Łukasz Teodorczyk wykonał swoje zadanie bardzo dobrze
Mecz z Armenią pokazał, ile dla naszej reprezentacji znaczył Arkadiusz Milik. Piłkarz, który po sobotnim meczu z Danią pauzował będzie pół roku z powodu kontuzji może i nie strzelał goli, ale umiał jedno - współpracował z Robertem Lewandowskim. Kapitan kadry tym razem dostał do pomocy Łukasza Teodorczyka, który świetnie rozpoczął sezon w Anderlechcie. Teodorczyka piłka szukała tak samo jak Milika, tak samo jak Milik - nie zamieniał tego na gole, ale w przeciwieństwie do Milika nie ułatwiał życia Lewandowskiemu. Piłkarz Bayernu, który trzy dni wcześniej strzelił Duńczykom trzy gole, tym razem zaprezentował teatr frustracji. W pierwszej połowie uczył Teodorczyka, jak ma z nim grać, kiedy sam strzelał - wściekał się na stan boiska. Próbował, szarpał, brał się za rozgrywanie, ale w końcu tylko bezradnie opuszczał ręce. Wydawało się, że tym razem nie przeniesie nas dalej na swoich plecach, że nie da się liczyć zawsze tylko na niego.
Polacy wyszli jednak na prowadzenie na początku drugiej połowy, kiedy podanie z rzutu wolnego Macieja Rybusa na gola zamienił Hrayr Mkoyan pokonując własnego bramkarza. Tak, jak w meczu z Danią, cieszyliśmy się bardzo krótko. Rybus tym razem faulował przy linii bocznej, na wysokości naszego pola karnego, Marcos Pizzelli chyba dośrodkowywał, z podania jednak nikt nie skorzystał, a piłka wpadła po rękach Łukasza Fabiańskiego do bramki.
Koszmary wróciły, zaczął się nasz dramat na literę "A": Armenia, amok i agonia. Na "A" jest także ambicja, ale tę akurat wczoraj zaimponowali Ormianie, którzy od 30. minuty o czerwone kartce dla Gaela Andoniana grali w osłabieniu, a kiedy doprowadzili do wyrównania, jakby nigdy nic ruszyli do jeszcze śmielszych ataków. Mogli wygrać, gdyby Aras Ozbiliz w doliczonym czasie gry wykorzystał piłkę meczową. Nie zmusił jednak nawet Fabiańskiego do interwencji.
11 października to w historii naszego futbolu dzień wielkich meczów w eliminacjach. W kolejną rocznicę zwycięstw nad Portugalią, Niemcami czy Irlandią dokładamy kolejne, trochę niespodziewanie dramatyczne.
Polska kończy październikowy dwumecz mocno obita. Kontuzje wyeliminowały z gry już czterech podstawowych zawodników z mistrzostw Europy. Do Michała Pazdana, Arkadiusza Milika i Łukasza Piszczka dołączył Artur Jędrzejczyk. Te eliminacje muszą wykreować nowych bohaterów, a Adam Nawałka musi nabrać zaufania do rezerwowych. Mecz z Armenią musi dać dużo do myślenia - czerwone światło alarmowe miga, ale z drugiej strony zwycięstwo wywalczone w takich okolicznościach, może dodać wiatru w żagle. Bo Polska gra do końca.
El. MŚ 2018: Polska - Armenia 2:1 (0:0)
1:0 - Hrajr Mkojan 48' sam.
1:1- Marcos Pizzelli 50'
2:1 - Robert Lewandowski 90'
Żółte kartki: Cionek i Andonian
Czerwona kartka: Andonian (za dwie żółte)
Polska: Łukasz Fabiański - Jakub Błaszczykowski, Kamil Glik, Thiago Cionek, Artur Jędrzejczyk (Paweł Wszołek 34') - Kamil Grosicki (Bartosz Kapustka 70'), Grzegorz Krychowiak, Piotr Zieliński, Maciej Rybus - Łukasz Teodorczyk (Kamil Wilczek 85'), Robert Lewandowski.
Armenia: Arsen Beglaryan - Vahagn Minasyan, Varazdat Haroyan, Hrayr Mkoyan, Gael Andonian, Levon Hayrapetyan - Kamo Hovhannisyan (Araz Ozbilis 60'), Karen Muradyan (Taron Woskanjan), Artak Grigoryan, Davit Manoyan - Marcos Pizzelli (David Hakobjan 85')
Sędzia: Ivan Kruzliak (Słowacja)
Michał Kołodziejczyk z Warszawy