Kiedy Arkadiusz Milik w zdrowiu i humorze przygotowywał się do meczu z Danią, na pierwszej stronie "La Gazzetta dello Sport" już leżał Riccardo Montolivo. W błękitnej koszulce reprezentacji Włoch, na lewym boku trzymający się za lewe kolano.
Skopany i pocieszony
24 godziny później na tym samym eksponowanym miejscu znalazło się zdjęcie Polaka w białej koszulce, na prawym boku i ściskającego dłońmi kolano tej samej nogi. Kontuzje identyczne: zerwane więzadła krzyżowe przednie. Brzmiało jak wyrok skazujący na pół roku życia w zamknięciu, z dala od boisk i stadionów. Tylko nieliczni twardziele załapują się na amnestię i zostają wypuszczeni na zieloną trawkę po czterech lub pięciu miesiącach.
Los podobny, ale nastroje społeczne otaczające pechowców diametralnie inne. Reprezentant narodu skopany wpisami nienadającymi się do powtórzenia i dobity szyderą dobiegającą z każdej strony i każdego postu. Kibice Milanu nie kryli radości z faktu, że wreszcie pozbyli się ciężaru i że teraz ich drużynę poniesie wiatr odnowy w osobie młodego Manuela Locatellego. Natomiast do przyszywanego neapolitańczyka napłynęły wyrazy wszelkiej otuchy i życzliwości, od czego rosły skrzydła. Sprawy Milika nie zniknęły z dzienników sportowych przez cały tydzień, śledzono je w najdrobniejszych szczegółach: z kim się spotkał, co powiedział, co zamieścił w social mediach, gdzie był, dokąd pojechał, komu użyczył kolana do wykazania się chirurgicznym kunsztem. Sprawę Montolivo szybko wyciszono. Bez niego czas będzie płynął szybko, bez Milika - wlókł się niemiłosiernie.
Błogosławieństwo od Diego
Upadając w sobotę na Stadionie Narodowym, nie śnił, że w niedzielę będzie ściskał prawicę Diego Maradony. Boski Diego przyniósł mu błogosławieństwo w jednym z rzymskich hoteli, do którego przybyli w innych celach: jeden przed meczem pokoju pod patronatem papieża Franciszka, drugi przed wizytą w klinice w Villa Stuart. W przypadek raczej nie należy wierzyć, ktoś pomógł w tym, żeby niedościgła i nowa gwiazda Napoli mogły stanąć twarzą w twarz i następnie ten fakt objawić światu.
ZOBACZ WIDEO Rafał Patyra: Nawałce zaczynają się wymykać lejce z rąk
Za to bezpośrednio do szpitala pofatygował się Aurelio De Laurentiis. Już wyciszony i z wyuczonym hollywoodzkim uśmiechem przyklejonym do facjaty. Ten wieczny optymista na zewnątrz, wewnątrz swojej posiadłości musiał rozbić niejeden kryształ czy to, co akurat miał pod ręką na wieść o krzywdzie, która stała się jego 32 milionom euro. Od dawna krzywił się na myśl o wypożyczaniu swoich brylantów, ale nic nie mógł zrobić, tylko liczyć, że niedraśnięte wrócą pod Wezuwiusz. I wracały. Aż padło na Milika, którego przypadek musiał uruchomić plany awaryjne.
Pensja z ubezpieczenia
Po pierwsze - finansowy. Zainwestowanych pieniędzy nikt prezydentowi nie odda, ale projekt FIFA Club Protection Programme pokrywa w całości pensję kontuzjowanego napastnika. Długo kluby europejskie walczyły z FIFA o rekompensatę za utratę zdrowia piłkarzy przy okazji meczów reprezentacji. Mniejszymi petentami pomiatano, większych zwodzono, aż wreszcie batalię z Arjenem Robbenem w tle wygrał Karl-Heinz Rummenigge z Bayernu Monachium. Od czerwca 2012 roku za rany poniesione w ramach eliminacji mistrzostw świata FIFA płaci według ściśle ustalonych kryteriów. Pod uwagę bierze się roczne zarobki brutto poszkodowanego, które dzieli się przez 365, ile dni w roku i mnoży przez liczbę dni spędzonych na zwolnieniu. Rachunek za Milika powinien wynieść minimum 1,5 miliona euro, maksymalnie nie przekroczyć 2 milionów. Do tego jeszcze dojdzie odszkodowanie z prywatnego ubezpieczenia, którym klub objął Polaka.
Ubezpieczyciel przejął też koszta leczenia w Villa Stuart. Na pewno niebagatelne. W końcu profesor Pier Paolo Mariani cieszy się międzynarodową sławą. Pielgrzymują do niego sportowcy z czterech stron świata. Jeśli wierzyć stronie internetowej profesora, uzbierało się ich ponad 1200. Ostatni głośny kliniczny przypadek to Kevin Strootman, który po dwóch nieudanych operacjach chwycił się ostatniej deski ratunku i nie zawiódł się. Mariani przywrócił go Romie. Dwa lata temu zajął się nogą Lorenzo Insigne, który po 145 dniach od zabiegu był gotów do gry. Mniej więcej tyle samo czasu na dojście do pełnej sprawności słynny chirurg daje Milikowi, który błyskawicznie rozpoczął rehabilitację.
Słaba alternatywa
Po drugie - sportowy. W klubie ostał się jeden napastnik. Manolo Gabbiadini jakoś nie potrafi się zaaklimatyzować w SSC Napoli. Kupiony za 12,5 miliona z Sampdorii od stycznia 2015 do czerwca 2016 roku żył wygodnie w cieniu Gonzalo Higuaina. Niby robił swoje i w meczach niższej kategorii nawet trafiał dość regularnie (20 goli w dwóch ostatnich sezonach dla Napoli), ale wszyscy czuli, że to napastnik ulepiony trochę z innej gliny. Takie w sumie nie wiadomo co: ani napastnik, ani skrzydłowy. Z dwunastką (jako pierwszy zmiennik) mu do twarzy, z dziewiątką raczej nie. Pierwszoplanowa rola jakby go paraliżowała.
Po sprzedaniu Argentyńczyka klub potrzebował snajpera i wybrał Milika, ale teraz role się odwróciły. Gabbiadini natychmiast otrzymał wsparcie od prezydenta (obiecał mu przedłużenie kontraktu na lepszych warunkach), trenera i kibiców. Jednak pierwszy poważny egzamin oblał. Z Romą zaistniał jednym niegroźnym strzałem i jak niepyszny opuścił posterunek w 56 minucie. Z Driesem Mertensem na boisku Napoli przeskoczyło na wariant z fałszywą dziewiątką, który wszystkich przekonał jakby bardziej. Istnieje jeszcze opcja ze sprowadzeniem napastnika bez ważnego kontraktu. Jak tu jednak wybrać między Dimitarem Berbatowem, Emmanuelem Abebayorem, Pablo Osvaldo i Miroslavem Klose? W razie wyższej konieczności lepiej chyba poczekać do stycznia i wtedy wkroczyć z gestem na transferowy rynek. Podobają się tacy snajperzy jak Leonardo Pavoletti z Genoi i Gregoire Defrel z Sassuolo, brany też jest pod uwagę wcześniejszy powrót z wypożyczenia do Udinese Duvana Zapaty.
Według prognoz klubowego lekarza Alfonso de Nicoli, Milik już w styczniu zacznie biegać w ośrodku w Castel Volturno, a pod koniec lutego nie będzie żadnych przeszkód, żeby Maurizio Sarri powołał go na ligowy mecz. 26 lutego 2017 roku Napoli zmierzy się z Atalantą. Na niej Milik zamknął swój pierwszy rozdział w Serie A, od niej być może rozpocznie pisanie drugiego. Oby dłuższego i równie ciekawego.
Tomasz Lipiński