W weekendowym wydaniu dziennika "Het Nieuwsblad" rozmowa z Vadisem Odjidją-Ofoe jest głównym materiałem. Belgijscy dziennikarze odwiedzili pomocnika Legii Warszawa w stolicy Polski.
Dzięki występom w barwach Legii o piłkarzu znowu jest głośno. Wydawało się, że już zniknie na ławce rezerwowych w słabym angielskim Norwich City, a tymczasem dzięki przyjazdowi do Polski mógł zetknąć się z wielką piłką.
- Po meczu z Realem pogadałem chwile z Garethem Balem. "Świetny strzał" powiedział. Ja na to: "Hej, twój też nie był zły" - opowiada Vadis. - Potem oczywiście wymieniliśmy koszulki. Byłem w tym meczu lepszy od Toniego Kroosa, choć oczywiście może to wyglądać, jakbym oglądał mecz przez różowe okulary. Ale po meczach z Dortmundem czy Realem, jest takie poczucie, że to poziom, który był dla mnie osiągalny. Niestety, tylko raz dostajesz szansę, by się tam dostać.
Vadis, swego czasu uznawany za jeden z wielkich belgijskich talentów, obecnie przypomina o sobie w Polsce. I zaznacza, że jest zadowolony z wyboru.
ZOBACZ WIDEO Dawid Kownacki: nauczyłem się, że nic nie muszę (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
- Legia jest jak Anderlecht czy Club Brugge. Zarówno jeśli chodzi o trofea, profesjonalizm jak i codzienność. Zawsze gdy przyjeżdżamy na mecz, stadiony są wypełnione. Każdy chce nas pokonać. Naszych kibiców interesuje tylko i wyłącznie zwycięstwo, tydzień w tydzień - mówi.
Co do samego poziomu gry w piłkę, widzi sporą różnice między grą u nas i na zachodzie.
- Na pewno w Belgii gra się "bardziej" w piłkę. W Polsce gra jest prostsza, zawodnicy są słabsi technicznie. Ale Legia na pewno byłaby zespołem grającym w czołówce ligi belgijskiej. Zresztą dwa lata temu wygrała z Lokeren (1:0, 0:1), w poprzednim sezonie zremisowała u siebie z Brugge (1:1, 0:1) - zaznacza.
Dziennikarze przypominają rasistowski incydent z bramkarzem Lokeren i fanami Legii.
- Nie odnotowałem żadnych incydentów. Zresztą nasz dyrektor jest w połowie odmiennej rasy - zapewnia Belgów Vadis. - Legia ma dobrych kibiców. Ostatnio jechaliśmy cztery godziny autobusem. Przyjechaliśmy dwie godziny przed meczem na stadion i oni już tam na nas czekali. Nawet gdy mieliśmy gorsze okresy, śpiewali przez 90 minut. Tylko czasem po przegranych pokazują swoją frustracje, co jest dla nas karą. Musimy stać przed trybuną i wysłuchiwać różnych rzeczy, poczuć gniew trybun. Dopiero gdy skończą, możesz sobie iść.
Autor tekstu zaznacza, że polska liga jest naturalnym zapleczem dla Bundesligi i łatwo się wybić. Vadis liczy jednak po cichu, że zainteresują się nim kluby z Anglii.
- Jestem tu szczęśliwy. Nie mam poczucia, że podpisałem kontrakt za karę. Ale zwykle jest tak, że jeśli ktoś podpisuje umowę na dwa lata, po roku zmienia klub. Nie mam nic przeciwko temu, by jeszcze wrócić do Anglii i udowodnić, że jestem w stanie grać na tym poziomie. Ale nie jest łatwo dostać drugą szansę. każdy kto zobaczy moje CV, zauważy, że ledwo co grałem w Norwich. Dlaczego ktoś miałby mnie wziąć?
Wielu obserwatorów w Polsce uważa, że przełomowym momentem dla kariery Vadisa w naszym kraju była decyzja Aleksandara Vukovicia, który prowadził drużynę samodzielnie raz i zdecydował się posadzić byłego reprezentanta Belgii na ławce rezerwowych.
[nextpage]- Byłem zły, bo wyglądało to jakbym właśnie ja był winowajcą. Kiedy przyszedł nowy trener, Jacek Magiera, wybrał na mecz Ligi Mistrzów zespół, który grał w poprzednim spotkaniu. Ja dostałem pół godziny szansy i od tego momentu gram już regularnie w wyjściowym składzie - zaznacza.
Legia wydaje się kierunkiem egzotycznym - pisze autor tekstu. Ale Vadis zapewnia, że potrzebował tej zmiany.
- No cóż, moja kariera czasem toczyła się dziwnie. Ale po czasie w Norwich potrzebowałem miejsca, gdzie mógłbym rozegrać 30, 40 spotkań. I trenera, który we mnie wierzy. Wiedziałem, że u Besnika dostaną szansę. Były możliwe inne kierunki, ale musiałem czekać aż ktoś inny zostanie sprzedany i tak dalej. A ja potrzebowałem trochę czasu na przygotowanie się - opowiada. I dodaje, że Warszawa jest dobrym miejscem do życia. - Może niektórzy mają jakieś uprzedzenia jeśli chodzi o Warszawę. Ale tylko do momentu aż tu przyjadą. Potem każdy chce tu wracać. A w Norwich nie było kompletnie nic do roboty. Po Norwich każda stolica to krok do przodu.
W Polsce kibice długo psioczyli na zawodnika, nie do końca zdając sobie sprawę z jego sytuacji. W lipcu zmarła matka piłkarza. Przez długi czas zmagała się z chorobą nowotworową. Ostatnio wydawało się, że wygrała, ale rak zaatakował ze zdwojoną siłą.
- Mój gol z Realem był dla niej. Wydawało się, że jest z nią już wszystko dobrze, ale któregoś dnia, w tym roku, choroba powróciła. To było dla nas niewyobrażalne. Lekarze dali jej maksimum 6 miesięcy. Dlatego każdy dzień wolny to była dla mnie wyprawa do Belgii, żeby się z nią zobaczyć, spełnić jej życzenia. Cokolwiek, pójść na kawę czy coś, spędzić razem czas. To trwało 5 miesięcy - opowiada.
Któregoś dnia dostał telefon, że jest naprawdę źle.
- Byliśmy w okresie przygotowawczym w Norwich i dostałem informację, że muszę jechać do domu. Spędziłem tydzień przy łożu śmierci. Krótko potem podpisałem umowę z Legią - opowiada.
- Piłka nożna była dla mnie wszystkim. Cieszę się, że mogłem skoncentrować się na treningach i oczyścić głowę. Ludzie tu nie wiedzieli co się stało, bo to nie są rzeczy, które opowiadasz wszystkim. A też nie chciałem usprawiedliwiać się śmiercią matki po słabszych występach - zaznacza.
Belgowie zastanawiają się nad karierą Vadisa. W meczach w europejskich pucharach udowodnił, że może rywalizować z zawodnikami ze światowego topu. Czy więc on sam zrobił wszystko, żeby tam się znaleźć?
- Nie - odpowiada zawodnik. - Był taki czas, że nie. Ale mogło być też gorzej. Był taki okres, gdy byłem zmęczony kolejną kontuzją. Robi się wtedy rzeczy, które nie powinny się zdarzać zawodowemu sportowcowi. Zbyt późne kładzenie się spać, złe odżywianie się - stwierdza.
- Młodzi ludzie mają trudności, żeby oprzeć się pokusom. Ostatnio Langil zaprosił mnie do restauracji, gdzie po 23 składają stoły i tańczą. Od razu się zgodziłem. Ale potem pomyślałem, że za kilka dni gramy z Dortmundem i muszę dobrze się wysypiać. Więc zostałem w domu, mimo że nie widzę nic złego w wypadzie do restauracji - mówi Vadis.