Ruch dwutorowy, komisja pod ścianą: Sprawiedliwość czy zabójstwo na zlecenie?

PAP / Andrzej GrygiEl
PAP / Andrzej GrygiEl

Ruchowi Chorzów grozi kara z powodu oszukania Komisji Licencyjnej. Ale działacze Ruchu uważają, że nikogo nie oszukali. Dodatkowo były prezes klubu sądzi, że sprawa jest zemstą Zbigniewa Bońka za poparcie w wyborach na prezesa PZPN jego konkurenta.

W tym artykule dowiesz się o:

Los jednego z najbardziej zasłużonych klubów w historii polskiej piłki jest w tej chwili w rękach specjalistów z Komisji Licencyjnej. Ale działacze Ruchu Chorzów nie mogą pogodzić się z tym, że zostali oskarżeni i skazani bez możliwości obrony. Sprawa jest bardzo trudna. Wątki się mieszają, jest tu sporo prywatnych porachunków, układów i dziwnych ciągów zdarzeń. Jedyne co jest pewne, to to, że poważnych spraw tak się nie załatwia.

Na czym polega przewinienie Ruchu? Jak podał portal "weszlo.com" klub podpisywał z zawodnikami "podzielone umowy". Zatem piłkarz dostawał część wypłaty z Ruchu a część z "Fundacji Ruchu Chorzów". Jeden z dwóch zasadniczych problemów polega na tym, że klub miał narzucony limit wynagrodzeń i taka sytuacja miała pomóc w obejściu przepisów. W rozmowie z portalem Łukasz Wachowski z departamentu rozgrywek krajowych PZPN był wyraźnie zaskoczony faktem takich praktyk. Ale Ruch wykazuje, że w związku doskonale wiedziano o istnieniu fundacji. A na pewno wiedział o niej Wachowski.

Czy Bednarz składał wyjaśnienia?

Ma o tym świadczyć korespondencja z lutego 2015 roku. Wówczas Robert Chwastek (obecnie Gryf Wejherowo) wysłał do PZPN pismo, w którym upomniał się o zaległe pieniądze z fundacji. PZPN wysłał do Ruchu pismo, w którym informuje, że "nieuzasadniona zwłoka w regulowaniu należności w stosunku do wierzycieli jest podstawą do nałożenia przez Komisję ds Licencji Klubowych (w skrócie nazywamy ją Komisją Licencyjną - red.) na klub sankcji regulaminowych z zawieszeniem lub pozbawieniem licencji włącznie".

Pod pismem podpisany jest właśnie Wachowski. W PZPN tłumaczą, że o sprawie Chwastka faktycznie wiedzieli, ale nie mieli pojęcia, że takich sytuacji było więcej i że jest to "proceder". Teraz Ruch będzie chciał wykazać, ze to nie powinno mieć żadnego znaczenia. Jeśli Komisja Licencyjna podejrzewała Ruch, powinna sprawę zbadać. Nie robiąc tego i przyznając licencję na kolejne dwa sezony, przyzwoliła na takie praktyki.

ZOBACZ WIDEO Bóg, futbol, Borussia. Polak, który zatrzymał papież

Jacek Bednarz zapewnia też, że dwa razy odpowiadał Komisji Licencyjnej na pytania dotyczące fundacji.

Donata Chruściel, rzecznik prasowy Ruchu wyjaśnia: - 12 lutego 2015 roku przed Komisją Licencyjną wyjaśnienia złożył Jacek Bednarz, ówczesny prokurent Ruchu Chorzów. Odpowiadał także na pytania dotyczące umów o prace zawieranych z zawodnikami Ruchu Chorzów przez Fundacje Ruchu, tłumacząc, że fundacja to osobny podmiot, zarejestrowany w KRS, więc zobowiązania z tego tytułu nie podlegają prawu związkowemu. Ponadto, w czasie obowiązywania limitu wynagrodzeń, do każdego nowego kontraktu dołączano oświadczenie zarządu, podpisane przez zawodnika, zawierające informację, że kwota w kontrakcie, to jedyny wynagrodzenie, które otrzymuje od Ruchu Chorzów - pisze.

Szef komisji, Krzysztof Sachs, mówi, że ani on, ani jego koledzy nie przypominają sobie, żeby Bednarz składał jakiekolwiek wyjaśnienia.

- Przyjmijmy nawet, że Ruch rzeczywiście przekazał komisji informację o całej strukturze. I przyjmijmy, że komisja w jakimś stanie zbiorowego zamroczenia uznała wówczas, że wszystko jest ok. Czy dzisiaj powinniśmy uznać, że nie ma problemu i wolno piłkarzom nie płacić tylko dlatego, że Komisja kiedyś zrobiła głupotę? Ale jeszcze raz powtórzę: komisja nigdy nie dostała tych informacji. Jedynie do departamentu rozgrywek PZPN trafił wycinek informacji, który w żaden sposób nie pokazywał istoty całego mechanizmu - mówi Sachs.

- W takim razie dlaczego komisja w żaden sposób nie zareagowała na fakt, że klub nie złożył wyjaśnień, mimo iż otrzymał oficjalne pismo ze związku. Wytłumaczenie złożone przez przedstawiciela klubu w trakcie posiedzenia komisji jest jedynym logicznym wyjaśnieniem. Trudno to udowodnić, bo posiedzenie nie są przez komisję protokołowane - odpowiada Donata Chruściel.

Wiele klubów stosuje podobne praktyki

Sprawa nie jest jednoznaczna. Niemożliwe będzie udowodnienie, że fundacja została stworzona po to, by obejść nałożony przez Komisję Licencyjną limit zarobków.

- Fundacja powstała w 2011 roku, zaś limit zarobków nałożono na nas w 2013 roku - zauważa Mirosław Mosór, wiceprezes Ruchu. Dodaje, że kwoty z tytułu "dodatkowego wynagrodzenia", rzadko przekraczały 2 tysiące złotych. Czyli nie było tak, że Ruch płacił zawodnikowi pensję w ten sposób, że dzielił pieniądze po połowie.

Zresztą jest tajemnicą poliszynela, że wiele klubów stosuje tego typu praktyki, zaś zawodnicy często występują jako pracownicy działu promocji. To odkrycie mniej więcej tak przełomowe jak to, że Wisła jest najdłuższą rzeką w Polsce. Ruch przedstawia tu dość istotne argumenty w tej sprawie. Gdy klub zszedł z płac, miał spore oszczędności. Dlatego zwrócił się do PZPN z prośba o możliwość przekroczenia limitu płac (15 tysięcy miesięcznie) dla dwóch zawodników: Rafała Grodzickiego i Matusa Putnockiego.

- To dokładnie potwierdza tezę, że ominięcie przepisów licencyjnych nie było celem tej konstrukcji, ale być może niezamierzonym skutkiem. Nie zmienia to faktu -  sytuacji, kiedy piłkarze maja trzyletnie zaległości, nie można zostawić bez reakcji -  mówi Sachs.

- Najważniejsza sprawa, jeśli chodzi o praktyki stosowane przez różne kluby, to fakt, że inne fundacje swoje zobowiązania spłacają, więc piłkarze otrzymują swoje należności, tymczasem w Ruchu zaległości były kilkuletnie - dodaje.

Tu jest kość niezgody. Ruch uważa, że fundacja jest podmiotem zewnętrznym nie prowadzącym działalności piłkarskiej (dlatego jej zaległości nie są zaległościami Ruchu), PZPN i Komisja Licencyjna, że nie.

O co więc chodziło? Istnieje podejrzenie, że Ruch podpisywał umowy, żeby odprowadzać mniejszą składkę do ZUS (umowy zawierano z piłkarzami na minimalne kwoty 2000 złotych. To pozwala nie płacić składki ze znacznie wyższej umowy zlecenia).[nextpage]
Obejście przepisów wyszło przy okazji?

- Wiele wskazuje na to, że celem Ruchu nie było wykorzystywanie fundacji do tego, żeby oszukiwać Komisje Licencyjną, ale żeby płacić mniejszy ZUS. Obejście przepisów licencyjnych wyszło niejako przy okazji. Ale jednak wyszło i coś z tym trzeba teraz zrobić - mówi Sachs.

Ludzie związani z Ruchem zaprzeczają. Według Jacka Bednarza zawodnicy mieli pracować w fundacji wypleniając jej statutowe cele, czyli "wspierać we wszelki możliwy sposób powstającą Akademię Piłkarską".

Dlatego pytamy Dariusza Smagorowicza: dlaczego nie można było robić działań PR w ramach umów z Ruchem?

- Bo nie każdy chce dawać pieniądze na Ruch jako zawodowy klub. Sądziliśmy, że osobny podmiot ułatwi zbiórki. I były to dodatkowe działania, nie zawarte w kontraktach - odpowiada.

Pikanterii czy raczej komizmu sprawie dodaje fakt, że fundacją kierowali Mirosław Mosór i Dariusz Gęsior. Jeden był w zarządzie PZPN za pierwszej kadencji Bońka, zaś drugi jest od niedawna wykładowcą w szkole trenerów, a więc pracuje dla związku.

Niestety, w tej sprawie bardzo ważny jest też kontekst emocjonalny i personalny. Smagorowicz, akcjonariusz Ruchu, który od lipca formalnie nie pełni w klubie żadnych funkcji, w wyborach na prezesa PZPN poparł Józefa Wojciechowskiego, kontrkandydata dla Zbigniewa Bońka. I co ważne zaangażował się mocno w jego kampanię. Potem nastąpiła dziwna seria komentarzy działaczy związkowych. Wiceprezes PZPN, Andrzej Padewski na twitterze wymienił kilka osób, które Józef Wojciechowski powinien "rozstrzelać". Wśród potencjalnych ofiar był "Smagor".

Jednego spadkowicza już znamy

Potem, jak twierdzi Smagorowicz, inny wiceprezes związku, Eugeniusz Nowak, podczas kolacji PZPN w Bukareszcie (przy okazji meczu Rumunia - Polska) miał stwierdzić, że "jednego spadkowicza już znamy, to Ruch, który nie dostanie licencji". I zaznacza, że są na to świadkowie.

- To dla nas szokujące, ale to pokazuje, że oni uważają, że wszystko im wolno. Że jeśli będą chcieli, po prostu znajdą haki i zniszczą klub. Nie liczą się z nikim. Proszę zrozumieć, wygląda mi to na próbę zabójstwa na zlecenie. Zlinczowano nas medialnie - mówi Smagorowicz.

Ludzie związani z Ruchem są przekonani, że opublikowane papiery wypłynęły z PZPN. Podejrzenie o tyle uzasadnione, że związek już wcześniej kilkakrotnie robił tzw. przecieki kontrolowane. Umiejętne posługiwanie się mediami stało się nawet znakiem firmowym kadencji Bońka. Choćby w sprawie Roberta Lewandowskiego i reklamy firmy "Orange" przed meczem z Danią w Gdańsku, gdzie z naszego najlepszego piłkarza zrobiono małostkowego cwaniaczka myślącego jedynie o pieniądzach. Dziś w centrali wolą o tym nie pamiętać, bo Lewandowski ma status bohatera narodowego. Ale zadra pozostała. Nie wszyscy podają sobie ręce podczas zgrupowań kadry.

Dlatego pojawia się mocna sugestia, że to odgórna akcja zaplanowana w centrali.

- Niestety nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż w aferze medialnej "Ruch oszust licencyjny" komuś bardzo zależało żeby sztucznie wywołać medialny skandal. Dlatego pan Wachowski, "spontanicznie oczywiście", nie czekając na posiedzenie komisji i wyjaśnienia czegokolwiek oraz na komentarz jej przewodniczącego, udzielił wywiadu, z którego wynikało, że w zasadzie wszystko jest jasne. Jakby to już zostało postanowione i rozpoczął dywagacje na temat kary jakby on już była przesądzona, a przecież nie jest i nie był członkiem Komisji - mówi Jacek Bednarz, który zresztą poczuł się osobiście dotknięty medialnymi doniesieniami. Przez wpływowych dziennikarzy został nazwany oszustem, podczas gdy wyprowadził już drugi po Wiśle klub ze sporych tarapatów finansowych.

Sachs zaznacza, że jego komisja nie ma nic wspólnego z kontrolowanym przeciekiem: - Żadne dokumenty nie wypłynęły z Komisji Licencyjnej. Proszę zauważyć, że komisja zebrała po raz pierwszy w tym składzie 13 grudnia, dwa dni po publikacji w portalu "weszło". I dopiero wtedy dostaliśmy dokumenty, z których niektóre znaliśmy już z internetu.

Za wybory

W każdym razie nagle zaczyna się dziwna sekwencja zdarzeń. Najpierw nowy Rzecznik Prawa Związkowego przywraca półroczny zakaz transferowy dla Ruchu (poprzedni, Krzysztof Malinowski, zawiesił go, bo uznał, że były błędy formalne, a poza tym Ruch już poniósł karę). I potem dochodzi do sprawy "fundacji".

Dlatego wątek zemsty za wybory musi być bardzo poważnie brany pod uwagę.
Sachs jest tak naprawdę w najtrudniejszej sytuacji. Do tej pory był postrzegany nie tylko jako wybitny ekspert, ale też człowiek niezależny i niepodlegający naciskom. Ktoś go w tej sytuacji postawił. Sam też wyraźnie prosi, żeby nie przedstawiać go jako strony w konflikcie.

Gdy pytam o sytuację jednego z właścicieli klubów Ekstraklasy, mówi: - Sytuacja jest niesmaczna. Komisja Licencyjna była postrzegana jako największe osiągnięcie poprzedniej pierwszej kadencji Bońka na stanowisku prezesa PZPN. Składa się ze znakomitych ekspertów, pracujących na rzecz podniesienia standardów w lidze. I teraz próbuje się na tej komisji wywierać niezdrową presję, likwidować jej niezależność i wymusić określoną karę.

Sachs wzbrania się przed tym by postrzegano go jako wykonawcę wyroku.

- Komisja Licencyjna nie jest zainteresowana udziałem w wojnie medialnej. Oczywiście wiem na jakim świecie żyję i dociera do mnie ten kontekst, ale to mnie po prostu nie interesuje. Mogę tylko zapewnić, że komisja wyda w tej sprawie decyzję zgodnie ze swoim sumieniem, a nie oczekiwaniem jakiejkolwiek grupy. Tak na marginesie, co właściwie komisja miałaby zrobić, wiedząc, że zdaniem niektórych klub, w którym wykryto nieprawidłowości, jest w konflikcie z władzami związku? Uznać, że sprawy nie ma? Na wszelki wypadek podjąć decyzję łagodniejszą niżby należało? Odmówić rozpatrywania sprawy i podać się do dymisji? A może na wszelki wypadek przekazać sprawę nieuwikłanej w lokalne konflikty Komisji Węgierskiego Związku Piłki Nożnej? Co Pan proponuje? - pyta retorycznie.

- Ja wybieram rozstrzygniecie sprawy w sposób uczciwy i obiektywny na podstawie dokumentów i faktów, a następnie szczegółowe wyjaśnienie opinii publicznej motywów podjętej decyzji - zaznacza.

Marek Wawrzynowski

Źródło artykułu: