Jan Banaś - Zapomniany król życia
Banaś bez problemu poruszał się po Europie i świecie. Tylko do jednego kraju nie mógł jeździć. Do RFN. Choć oficjalnie nigdy tego nie powiedziano. W swojej autobiografii "Pół wieku z piłką", Kazimierz Górski podaje zupełnie inne powody decyzji o niezabraniu tego zawodnika na mundial.
"Ten ostatni (Szarmach - red) coraz więcej mi się podobał. Jasio Banaś coraz mniej. Aż dwa razy wymieniłem go na Kmiecika, a raz na Domarskiego. Zamierzałem z nim odbyć zasadniczą rozmowę na temat wybitnie nierównej formy, gdy bodajże w Chicago zaskoczył mnie jeden z tamtejszych działaczy pytaniem:
- Czy pan też wzmocni naszą drużynę, oczywiście w charakterze trenera?
- Co to znaczy też - zainteresowałem się niezwłocznie.
- Pozyskaliśmy Banasia - pochwalił się.
Nie odkładałem wobec tego ani na chwilę pogawędki z Jasiem.
W międzyczasie jeszcze zasięgnąłem języka w drużynie.
- On już prowadził pertraktacje w Toronto na temat gry w jednym z tamtejszych klubów, w Meksyku również zamierza rozpoznać teren - usłyszałem w odpowiedzi. A zatem ostatni dowiedziałem się co w trawie piszczy.
- Jak to z tobą Jasiu? - zagaiłem. Nawet nie próbował udawać, że nie wie, o co mi chodzi.
- To pan się już dowiedział? - bąknął ze skruszoną miną.
- Szkoda tylko, że tak późno. Nie wystawiłbym cię do gry, wiedząc, że masz czym innym głowę zajętą.
- Kiedy na boisku staram się jak najlepiej.
- Właśnie widzę. Przynajmniej powiedz co postanowiłeś.
- Niech się pan nie obawia, wrócę z drużyną do kraju."
Banaś przyrzekł Górskiemu, że nie zrobiłby mu świństwa i nie uciekł ze zgrupowania. Zwłaszcza po tym, jak Górski poręczył za niego. Gdyby skrzydłowego nie upilnował, straciłby wiarygodność.
Górski w swojej książce zaznaczył, że rozmowę zakończyli, wyraźnie zaznaczając, że to koniec Banasia w kadrze, choć czy faktycznie tak było? Legenda mówi raczej o tym, że zawodnik nie miał prawa nigdy wyjechać do RFN. Nawet wydawca encyklopedii Fuji, Andrzej Gowarzewski, nazywa Banasia "Ofiara systemu". Legendę podtrzymuje sam Banaś. Mówi o zakazie, którego nigdy nie widział.
Przepadł mu medal igrzysk i wieczne miejsce wśród nieśmiertelnych, którzy w 1974 roku sięgnęli po trzecie miejsce na świecie. W 1975 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Grał w klubach z Chicago, ale się nudził, bo to był poziom podwórkowy. Gdy dostał za bajeczne pieniądze ofertę z Meksyku, od razu dołączył do klubu Atletico Espanyol, gdzie był już bramkarz Jan Gomola. Do Stanów wpadał tylko na zakupy swoim chevroletem corvette. Znowu był królem. Tylko na chwilę.
- Nastąpiła dewaluacja i wszystko spadło 800 procent - rozkładał ręce.
W Mexico City był ulubieńcem policji. Tamtejsi funkcjonariusze, widząc corvettę na amerykańskich tablicach rejestracyjnych, wiedzieli, że nie wrócą do domu z pustymi rękami.
- Byłem gringo z kasą. Zatrzymywali mnie na każdym kroku. Za pierwszym razem nie chciałem zapłacić mandatu, więc przetrzymali mnie na komendzie. Czterech musiałem przekupić. Miejscowi poradzili: "Zawsze musisz mieć przy sobie banknot. Płacisz jednemu i jesteś bezpieczny". Od tej pory Banaś zawsze miał przy sobie wolne 100 pesos. W sumie, jak sądzi, zapłacił około 100 mandatów.
Któregoś dnia pojechał do Stanów Zjednoczonych i został zatrzymany przez policję. Z przyzwyczajenia sięgnął po banknot i spędził noc w areszcie.
Banaś po latach przyznaje, że żałuje dwóch rzeczy. Tego, że uciekł i tego, że się nie ożenił. Wkrótce w kinach ma się pojawić film "Gwiazdy" w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego, opowiadający historię Banasia.