Grzegorz Lato: Król zbyt nisko upadł

Rok przed mundialem był ledwie rezerwowym. Gdy powołano go awaryjnie do kadry, powiedział, że wsadzi nogę w gips i nie pojedzie, a PZPN może go pocałować w d... Dał się przekonać. W 1974 roku Grzegorz Lato został królem strzelców mistrzostw świata.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.

Gdy Grzegorz Lato miał po raz pierwszy kandydować na prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej, pojechałem do Rzeszowa, żeby porozmawiać o nim z Janem Domarskim. Nie był to jeszcze czas, gdy ludzie chodzili wpatrzeni w nawigację, więc źle wymierzyłem odległość i trochę się spóźniłem.

Choć jechałem 4,5 godziny i tyle samo wracałem, pan Jan, wyraźnie wściekły, poświęcił mi w sumie 7 minut. Było to wyjątkowo nudne 7 minut, bo pan Jan nie miał nic do powiedzenia, z czego zresztą jest znany.

Resztką sił wydusiłem z siebie "pytanie - koło ratunkowe", będące aktem desperacji.
- No dobrze, niech więc pan mi powie, dlaczego Grzegorz Lato byłby dobrym prezesem - zapytałem.
- A czy ja powiedziałem, że byłby dobrym? - zapytał bohater z Wembley wyraźnie oburzonym głosem. Przyznaję z pewnym wstydem, że zaświeciły mi się wtedy oczy.
- A nie?
- Nie, proszę pana - odparł zdecydowanie Domarski. - Byłby bardzo dobrym!
- Aha, rozumiem... a dlaczego? - spytałem trochę zbity z tropu.
- No jak dlaczego? Bo Grzesiu, to Grzesiu jest! - odparł triumfalnie Domarski.

Ależ się mylił. I to podwójnie. Po pierwsze nie dostał od swojego przyjaciela nic, a przecież wszyscy mówili, że obejmie jakieś ważne stanowisko. Po drugie Lato dobrym prezesem nie został.

Domarski i Lato, cóż to był za duet ze Stali Mielec. Razem z nimi Henryk Kasperczak, kolega klubowy. 17 października 1973 roku ta trójka unieważniła wszystkie książki o historii polskiego futbolu. Była 57. minuta meczu na Wembley. Tony Currie się zakiwał, piłkę odebrał mu Kasperczak, ale za chwilę stracił ją po interwencji Normana Huntera. Angielski obrońca się zagapił, dopadł do niego Lato, zabrał mu piłkę i pognał, jak to miał w zwyczaju, przed siebie. Gdy po latach rozmawiałem z Hunterem, nadal wspominał Latę z wielkim sentymentem. - Ależ on był szybki - kręcił głową.

Lato zagrał do Domarskiego, a ten strzelił najsłynniejszą bramkę w historii polskiej piłki. Od tej pory 17 października będzie, obok Wielkanocy i Bożego Narodzenia, trzecim najważniejszym świętem w domu Domarskich. Ale napastnik z Rzeszowa, w przeciwieństwie do swoich kolegów, wielkiej kariery nie zrobił. Grzegorz Lato zawsze mu tej bramki zazdrościł. Choć akurat on, polski król strzelców mistrzostw świata, nikomu niczego nie musiał zazdrościć.

Urodził się w Malborku, ledwie 5 lat po wojnie. Ale zamek krzyżacki nie zdążył utrwalić się w jego pamięci. Los rzucił ojca, a z nim całą rodzinę do Ligoty pod Opolem, a stamtąd do Mielca. Grzesiek miał wówczas 3 latka, jego starszy brat Rysiek 5. Od najmłodszych lat żyli z piłką. Ojciec Roman, który pracował w aeroklubie, był fanatykiem futbolu. Był zawsze tam, gdzie mecz Stali.

Dzieciom kupił pierwszą piłkę i w ten sposób załatwił sobie spokój, a młodszemu z synów przyszłość. Rodzinie wtedy dobrze się powodziło, bo ojciec przyzwoicie zarabiał, a i matka dorzucała do domowego budżetu. Pani Zofia Lato pracowała w wytwórni sprzętu komunikacyjnego. Wszystko zmieniło się w 1959 roku, gdy Grzesiek miał 9 lat. To był głupi wypadek.

Na następnej stronie przeczytasz o wielkim dramacie w rodzinie Grzegorza Laty - śmierci ojca, oraz o tym, dlaczego kazał PZPN-owi pocałować się w d....
Grzegorz Lato to przede wszystkim:

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×