Niepewność w Legii, kluczowi menedżerowie popierający Leśnodorskiego zapowiadają odejście z klubu

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta

- O panu Mioduskim trudno jest mi się wypowiadać. Nie znam go, w klubie bywał rzadko, nie wiem, jaki to jest człowiek i co by było, jakby przejął klub - przyznaje nam jeden z pracowników, który nie chce upubliczniać swoich personaliów. Pracuje w dziale administracyjnym, z dala od pionu sportowego. A może takie stawianie sprawy jest błędem? Może Mioduski okazałby się znakomitym przywódcą, który doprowadziłby Legię do jeszcze większych sukcesów?

- Być może, to przecież doświadczony w biznesie człowiek, poza tym nikt nie wie, jaki ma na Legię plan, co chce zrobić, co zmienić, kogo usunąć, kogo ewentualnie zatrzymać, a kogo zatrudnić. Pyta mnie pan jednak o nastroje w klubie, więc panu mówię: od dłuższego już czasu panuje spora niepewność, niektórzy stają za zarządem. Nikt nie ma pojęcia, jak skończy się walka właścicieli i jakie to będzie miało na nas przełożenie. Wiemy przecież, że różnią się w wielu tematach. Do aktualnego prezesa wszyscy są przyzwyczajeni, wiedzą, czego się po nim spodziewać i jaką ma wizję prowadzenia klubu. Jego pozostanie będzie dla pracowników sygnałem, że wszystko zostanie po staremu. W klubie jest zatrudnionych sporo osób, są jakieś elementy korporacyjne, ale ogólnie funkcjonujemy trochę jako jedna rodzina. Naprawdę, jest obawa, że to wszystko się rozsypie, jeśli ktoś będzie chciał zmienić zasady działania.

Jaki jest Leśnodorski, wie albo co najmniej może to sobie wyobrazić chyba każdy, nie tylko pracownik zatrudniony w klubie, ale także kibic śledzący losy Legii. Luzak, wszędzie go pełno, nawet w mediach społecznościowych. Skraca dystans, jest blisko spraw rodzinnych swoich pracowników, jak choćby gdy poleciał do Kinszasy na pogrzeb dziadka Dominika Ebebenge, bywał na weselach piłkarzy. Mioduski to inny typ człowieka. Bardziej zdystansowany, z zupełnie innej szkoły prowadzenia biznesu.

- Trudo mi się do tego odnieść. Z Leśnodorskim działamy na co dzień, Mioduskiego w klubie było o wiele mniej, a ostatnio, odkąd wybuchł konflikt, nie było go w ogóle - mówi nam jeden z pracowników. Według niektórych - w przeszłości wpadał raz na dwa tygodnie, według innych - raczej w weekendy. Ale to nic dziwnego, bo od bieżącego zarządzania klubem był i jest przecież Leśnodorski. Mioduski często spędzał czas za granicą, reprezentował Legię w europejskich strukturach.

A jeśli już o rodzinnej atmosferze, to z weselem Jakuba Rzeźniczaka związana jest ciekawa historia. Był na nim obecny Bogusław Leśnodorski, ale także Miroslav Radović, wówczas piłkarz Partizana Belgrad. Leśnodorski bardzo późno w nocy, przy szklaneczce czegoś, czego nie można nazwać herbatą, dogadał się z Rado na powrót do Legii. - Trudno sobie wyobrażać, żeby Dariusz Mioduski działał w ten właśnie sposób. A w tej branży, bardzo specyficznej, czasem trzeba stosować takie metody. Oni tego zupełnie nie rozumieją - mówi nam osoba z pionu sportowego Legii.

Jeśli ktoś uważa również, że właścicielskie starcie nie ma żadnego wpływu na drużynę, bo przecież pieniądze wpływają zawodnikom na konta bez opóźnień i nie mogą mieć powodów do (na swój sposób) zmartwień, to też jest w błędzie. Piłkarze dyskutują o możliwych wariantach. Nie jest trudno się domyślić, że - jeśli nie wszyscy, to zdecydowana większość - nie chce żadnych zmian. Z Leśnodorskim pracują na co dzień, to on ich ściągał do klubu, przedłużał z nimi kontrakty, wypijał niejedną kawę w swoim gabinecie. Mioduski to dla nich niewiadoma, a jeszcze większa ludzie, którzy za nim stoją. - Piłkarze boją się, że przez zmianę, która może nastąpić, wpadną w zupełnie nową rzeczywistość. To trochę jak transfer do nowego klubu - zdradza Ebebenge.

Kto naprawdę wymienił kiełbasę w hot-dogu?

Kiedy się to wszystko zaczęło? Kiedy zwykli pracownicy zrozumieli, że we właścicielskim układzie odnotowywane są wstrząsy sejsmiczne? - Pierwszy sygnał, że coś może być nie tak, dotarł do nas w sierpniu ubiegłego roku. Tygodnik "Wprost" opublikował wtedy artykuł, w którym Dariusz Mioduski był przedstawiony jako architekt sukcesu Legii, przede wszystkim sukcesu pozasportowego - mówi nam jeden z pracowników.

Docieramy do tego tekstu, rzeczywiście Leśnodorski jest tam wymieniany z nazwiska incydentalnie, o Szumielewiczu, zarządzającym w Legii wszystkimi działami poza sportowym, nie ma ani słowa, nie wspominając o ludziach, którzy bezpośrednio stali za konkretnymi osiągnięciami. W tekście padło kilka mocnych cytatów, które do dziś krążą po korytarzach w klubowej siedzibie w formie żartu. W tekście Mioduski ani razu się nie wypowiada, ale w Legii uważają, że był to artykuł pisany na zamówienie, "wychodzony przez PR-owców Mioduskiego".

- Wielu osobom pracującym w Legii zrobiło się wtedy po prostu przykro. Napisałem nawet krótką wiadomość na ten temat do Darka - przyznaje wprost Jakub Szumielewicz, który potwierdza, że takie zajście i reakcje na publikację miały miejsce w klubie. Dodaje: - W Legii mamy taką zasadę, że nigdy nie mówi się: "ja zrobiłem, ja przygotowałem". U nas mówi się zawsze w liczbie mnogiej, nie zapominając o ludziach, którzy rzeczywiście swoją tytaniczną pracą realizują kolejne zadania, wprowadzają kolejne ulepszenia. A później ci ludzie czytają, jak to Darek wprowadził nową kiełbasę na Legii, o czym nie miał pojęcia. Wówczas odebrałem masę spojrzeń, musiałem tłumaczyć podwładnym, jak większościowy udziałowiec mógł używać takich słów.

Mioduski napisał wtedy do kluczowych menadżerów w klubie list z wyjaśnieniami, zamieszczamy go poniżej:

W ostatnim numerze tygodnika Wprost ukazał się artykuł o Legii, który pewnie mieliście okazję przeczytać. Z jednej strony to pozytywne i cenne, że gazeta dostrzega i docenia dynamiczny rozwój biznesowy oraz organizacyjny naszego Klubu. Z drugiej strony czuje się źle z tym, że sprawy te opisał dziennikarz zupełnie nieznający realiów funkcjonowania Legii, który z nikim tego nie konsultując, niezasłużenie przypisał mi zasługi, na które zapracował cały zespół, w tym przede wszystkim Wy - managerowie, koordynatorzy i kierownicy poszczególnych zespołów/projektów. Opisany w artykule sukces Legii Warszawa to efekt zaangażowania osób, które na co dzień zarządzają Legią i pracują na rzecz Jej dobra. Wszystkim Wam serdecznie za to dziękuję i zapewniam, że gdy tylko mam taką okazję to zawsze podkreślam ogromne znaczenie profesjonalnego zespołu, jaki udało się zbudować na Ł3.

Mimo wysłania listu, niesmak jednak pozostał. Dodatkowo wiele osób pracujących w Legii z czasem zaczęło głośno pytać, kiedy Mioduski mówi prawdę, a kiedy z prawdą się celowo mija: gdy pisze o "profesjonalnym zespole" zbudowanym na Łazienkowskiej przez Leśnodorskiego i Szumielewicza czy gdy medialnie oskarża zarząd Legii i stwierdza, że fundamentalnym powodem utraty zaufania do niego jest "ocena sposobu zarządzania klubem"? - Przecież to się wzajemnie wyklucza - konkluduje jeden z naszych rozmówców i dodaje: - Ludzie czytają, że właściwie to Mioduski osobiście zapewnia nowe kiełbasy do hot-dogów, potem się ich przeprasza i mówi, że to nadgorliwość dziennikarza, kiedy wszyscy wiedzą, że dla Darka nie ma ważniejszej rzeczy niż własny PR.

Im dalej w las, tym konflikt przybierał na sile. Czarę goryczy przelał mecz w z Borussią Dortmund, nie dość że wysoko przegrany, to na dodatek urozmaicony skandalicznym zachowaniem pseudokibiców. Dariusz Mioduski miał wówczas w loży VIP w emocjonalnym tonie mówić, że "tak dalej być nie może". Co było dalej, wszyscy wiemy: artykuł w "Przeglądzie Sportowym", ujawniający światu skalę problemu, występ Leśnodorskiego w telewizji "Eleven", następnie Mioduskiego w "Canal Plus". Mleko się rozlało. A pracownicy Legii przecierali oczy ze zdumienia, bo nikt nie zdawał sobie sprawy, że różnica zdań jest tak ogromna i dotyczy w zasadzie każdej płaszczyzny działalności klubu: kwestii sportowych, relacji z grupami kibicowskimi i podejścia do problemów na trybunach, zarządzania poszczególnymi działami, relacji klub - polityka czy nawet sposobu finansowania i organizacji akademii i bazy treningowej, która ma powstać w Grodzisku Mazowieckim. Efekt - lutowe starcie na śmierć i życie.

I na koniec pytanie ze wstępu, najważniejsze i najtrudniejsze: kto weźmie Legię? Zdecydowana większość ludzi, z którymi rozmawialiśmy uważa, że duet Leśnodorski-Wandzel, bo z projektem związali się emocjonalnie, za punkt honoru przyjmują utrzymanie władzy w klubie, poza tym będzie im łatwiej we dwójkę znaleźć współudziałowca. Niektórzy biorą nawet pod uwagę scenariusz, w którym Dariusz Mioduski do kulminacyjnego momentu zrobi wszystko, żeby podbić cenę, by na koniec się wycofać i zainkasować grube miliony. To jednak tylko wróżenie z fusów i w pewnym stopniu powielanie plotek. Pewnym jest, że nikt nikogo w tej walce nie lekceważy, a konkretne odpowiedzi poznamy na przełomie lutego i marca. Nawet mimo zawirowań i medialnych przepychanek z końca tygodnia.

Paweł Kapusta

Jaki scenariusz byłby lepszy dla Legii Warszawa?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×