Jerzy Gorgoń - wielka Biała Góra

Gdy Jerzy Gorgoń miał 14 lat, trenerzy nieco przypadkowo postawili go na środku obrony. Nie mieli pojęcia, że podjęli jedną z najważniejszych decyzji w historii polskiego futbolu.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Jerzy Gorgoń Newspix / Mieczysław Świderski / Jerzy Gorgoń

Tego dnia Juergenowi Croyowi wychodziło niemal wszystko. Niemal, bo strzału Jerzego Gorgonia z bliska w 6. minucie obronić nie mógł. Piłkarze NRD wyrównali i powoli przejmowali inicjatywę. Aż do 64. minuty. Obrońcy zespołu Georga Buschnera wybili piłkę na 30. metr. Dopadł do niej polski stoper, ustawił sobie spokojnie i huknął.

Środkowy obrońca z takim uderzeniem to był skarb. Rzadko z niego korzystał, ale gdy to robił, bramkarze podziwiali lot piłki, a potem wyciągali ją z siatki. Tak jak Croy w Norymberdze w trzecim meczu polskich złotych igrzysk olimpijskich w 1972 roku. To był jego najlepszy mecz. Ale, jak sam mówi, nie najważniejszy. Tu zawsze jest "honorowe miejsce" dla Wembley 73. To wtedy zaczęła się cała legenda.

W Zabrzu-Mikulczycach przy ulicy Ligonia, przemianowanej potem na Krajowej Rady Narodowej, samochody w latach 50. jeździły od święta, dlatego chłopcy z pobliskich familoków spędzali tam całe dnie na kopaniu piłki.

Wśród nich był Jurek, jedyny syn Henryka i Krystyny, młodego małżeństwa. Ojciec pracował w Kopalni Mikulczyce, mama zajmowała się domem. Była to dość typowa klasa średnia, zajmująca mieszkanie składające się z kuchni i jednego pokoju. Łazienka była wspólna dla kilku mieszkań.

ZOBACZ WIDEO Gol Kamila Glika! AS Monaco kontynuuje marsz po tytuł - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]


- Nic wielkiego, ale innych warunków wtedy nie znaliśmy, więc nie było źle - wspomina Gorgoń. Miał 10 lat, gdy podszedł do niego działacz z Górnika Mikulczyce i zapytał, czy nie chce pograć w klubie.

Początkowo grał w ataku, dopiero gdy miał 14 lat, podczas jednego z meczów zabrakło stopera. Trenerzy Goławski i Blania, którzy prowadzili zespół, pomyśleli, że spróbują na tej pozycji Gorgonia. Zupełny przypadek zadecydował o jednej z najważniejszych karier w historii polskiego futbolu.

To była pozycja idealnie skrojona pod niego. Fantastyczne warunki, siła fizyczna, z czasem też zwrotność - to jego atuty. Wyróżniał się na tyle, że któregoś dnia do jego domu zapukali wysłannicy Pogoni Szczecin. I może wylądowałby przy niemieckiej granicy, gdyby nie to, że o negocjatorach ze Szczecina dowiedziano się w siedzibie Górnika Zabrze. Słusznie uznali, że byłby to dyshonor, gdyby chłopak mieszkający zaledwie 6 kilometrów od stadionu Górnika trafił do klubu, którego stadion znajdował się 560 kilometrów dalej.

- Nie wahałem się. Jako chłopiec jeździłem na mecze Górnika na Stadion Śląski. Oglądało się europejskie puchary i myślało, co by było gdyby... Dla mnie Górnik wtedy był takim klubem jakim dziś dla nastoletnich chłopców jest Real Madryt czy Bayern Monachium.

Miał 17 lat i trzeba przyznać, że trafił najlepiej, jak mógł. Pod opiekę Stanisława Oślizło, jednej z największych legend klubu.

- To był zawodnik wysokiej klasy światowej. Dla mnie idealny, bo miałem świadomość, że mogę sobie pozwolić na błąd i on tam będzie. To był ogromny luksus - wspomina Gorgoń.

Od początku było widać, że ten chłopiec, nieco drewniany, ma spore możliwości, by zrobić karierę. - Może podchodziliśmy do niego z małym przymrużeniem oka, bo był surowy technicznie, ale szybko zaczął robić postępy - śmieje się Oślizło.

Pierwsze miesiące spędził na ławce rezerwowych, bo defensywa Górnika, w tym czasie jedna z lepszych w Polsce, wydawała się zabetonowana. W końcu Geza Kalocsay w sezonie 1968-69 zdecydował się dać kilka szans 18-letniemu piłkarzowi. I uznał, że nie ma potrzeby go zmieniać.

Na następnej stronie przeczytasz: Dlaczego Górnik nie wygrał w finale Pucharu Zdobywców Pucharów i jak Gorgoń został zawieszony na pół roku za "pijackie ekscesy".
Czy drużyna Adama Nawałki powtórzy sukcesy ekipy Kazimierza Górskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×