Trójmiejscy zdrajcy. Lechia jak żona. Arka to kochanka

East News / Piotr Matusewicz / Donald Tusk
East News / Piotr Matusewicz / Donald Tusk

- Moi koledzy Olek Hall i Donald Tusk traktowali mnie jak zdrajcę - opowiada Tomasz Wołek. - Tłumaczyłem im jednak, że Lechia jest jak moja żona, a Arka to kochanka. Wielu facetów jakoś godzi te role - mówi. W poniedziałek starcie żony i kochanki.

 - Oni byli jednak nieprzejednani. Przecież można było kibicować tylko jednemu klubowi - wspomina. Donald Tusk był wtedy - jak sam o sobie potem mówił - twardym kibicem z młyna. Wołek, dziś znany dziennikarz i publicysta, w latach 70. pracował w Lechii Gdańsk jako rzecznik prasowy i spiker na meczach. Pomagał tworzyć pierwszy w kraju klub kibica. - Gdy mnie zwolniono z Lechii, poszedłem pracować do Arki Gdynia i tam też podobny klub kibica tworzyłem - przypomina.

Jego historia jest jedną z wielu, które opowiadają o gdyńsko-gdańskiej rywalizacji. Daleko jej do miana ważnej, bo nie był piłkarzem. Jednak na pewno unikatową, bo Wołek jest osobą łączącą dwa wrogie kluby. Po jednej stronie betony, po drugiej śledzie. Kiedyś w dniu meczu atmosfera w Trójmieście była gęsta, jak powietrze przed burzą z piorunami. Wagony kolejki SKM, którym wielu kibiców docierało na stadion, lepiej było wtedy omijać.

Kibice Arki Gdynia i Lechii się nienawidzą. Z piłkarzami obu klubów było już inaczej. Zła energia była między nimi tylko w czasie spotkania. Wołek: - Przyjaźniłem się wtedy z zawodnikami obu drużyn. Na murawie oczywiście iskrzyło, ale potem chłopaki jechali do Miramaru, znanego baru w Sopocie, na wspólne piwko.

Pierwszy mecz pomiędzy Lechią Gdańsk i Arką Gdynia odbył się 2 września 1964 roku w II lidze w Gdańsku. Lechia wygrała 2:1.

Korynt zdrajca

Wołek dobrze znał Tomasza Korynta, napastnika, którego zawiłe losy są związane zarówno z Arką, jak i z Lechią. Korynt urodził się w Gdyni, ale karierę zaczynał w Lechii. Jest synem Romana Korynta, jednego z dwóch najlepszych piłkarzy w historii gdańskiego klubu i absolutnej gwiazdy polskiej piłki lat 50. i 60. W 1977 roku Tomasz zdecydował się na transfer do Arki i został potem jej legendą.

Jak wspomina Wołek, Korynt zapytał go kiedyś, co ten sądzi o jego przenosinach do Arki. - Powiedziałem mu wtedy: Tomek, obaj kochamy Lechię, ale Arka gra w 1. lidze, Lechia w 2. lidze i nie wiadomo kiedy awansuje. A ty musisz dbać o swoją karierę, bo jesteś potrzebny polskiej piłce - wspomina.

- To była najtrudniejsza decyzja w moim piłkarskim życiu - mówi nam Korynt. - Nie była łatwa i ja potem łatwo też nie miałem. Jako młody chłopak mieszkałem w Gdyni, a trenowałem w Lechii. Już w podstawówce krzyczano za mną "Ty murarzu" i "Lechia dziady". Zdążyłem się przyzwyczaić. No i grając w Lechii nie pałałem zbytnią miłością do Arki, choć byłem z jej miasta - opowiada.

Korynt Arki nie kochał, ale chciał grać w piłkarskiej elicie. Sam mówi, że po tym, jak zamienił barwy zielono-białe na żółto-niebieskie, "działo się". - W Gdańsku byłem niemile widziany. Musiałem to gdańskie życie odpuścić, przestałem tam jeździć na mecze koszykówki czy piłki ręcznej, które lubiłem oglądać. Na murach pisano "Korynt zdrajca".

Kiedyś w pociągu usłyszał, że jest "cwelem". - Najadłem się wtedy strachu. Byliśmy w Sopocie z Arką na zgrupowaniu i postanowiliśmy pojechać na mecz Bałtyku Gdynia z Lechią. Z kilkoma kolegami odczekaliśmy aż peron zrobi się pusty, wsiedliśmy też do pustego wagonu "eskaemki". Na stacji Kamienny Potok wsiadła liczna grupa w biało-zielonych szalikach. I zrobiło się gorąco. Do rękoczynów nie doszło, ale i tak trasa z Kamiennego Potoku do Sopotu była najdłuższą w moim życiu. Najadłem się strachu.

Kamienny Potok dzieli od Sopotu tylko jedna stacja kolejki.

 - Mojej decyzji nie konsultowałem z nikim poza żoną - wspomina Korynt wydarzenia sprzed równo czterdziestu lat. - Nie była łatwa ze względu na rywalizację obu klubów. Miałem też inne propozycje z kraju, postanowiłem jednak zostać w Trójmieście.

NA KOLEJNEJ STRONIE PRZECZYTASZ O WYBITNIE IDIOTYCZNYM WYBRYKU JEDNEGO Z PIŁKARZY OBU KLUBÓW I DOWIESZ SIĘ, JAK MATKA WOŁAŁA NA TOMASZA KORYNTA. 
[nextpage]
Kapowali na Bobo Kaczmarka

Człowiekiem Lechii na pewno jest trener Bogusław Kaczmarek. - Lechia dała mi wszystko i tu jest mój dom. To właśnie w tym klubie otrzymałem pierwszy przydział na mieszkanie, tutaj ukształtowano mnie jako piłkarza ekstraklasy i zostałem szkoleniowcem z prawdziwego zdarzenia - mówił rok temu gdy na starym stadionie Lechii przy ul. Traugutta odbywał się jego benefis. W 1977 roku Kaczmarek stał się nagle piłkarzem Arki Gdynia. Zarzeka się jednak, że Biało-Zielonych nie zdradził.

W serwisie Lechiahistoria.pl jest jego wspomnienie tamtego transferu. Lechia jest klubem budowlanym i w ramach budowlanej współpracy jego i dwóch innych piłkarzy (w tym Tomasza Korynta) miała wypożyczyć do jednego ze szwedzkich klubów.

"Przyszedł do Lechii trener śp. Józef Walczak i część zarządu dała zgodę na wyjazd naszej trójki za morze. Spotkałem się dwoma ludźmi i mówią, że jutro promem wypływam do Szwecji, powiedzieli ile mam tych koron zarabiać, nie powiem, ile to było razy więcej niż miałem tu w Polsce. Mieliśmy być wypożyczeni w ramach resortu budowlanego, przynajmniej dwójka z nas trzech miała dostać zgodę.

Pierwszemu dali zgodę mnie, ale cześć zarządu dała mi zgodę, jedynie część! O tym nie wiedział trener Walczak. Poszedłem po paszport na komisariat milicji na Piwną, naczelnik wydziału paszportu założył łańcuch i przeczytał, że jestem własnością publiczną, bo ta cześć zarządu, która nie dała zgody na wyjazd nakapowała na mnie i zabrali mi paszport do depozytu. A Józek Walczak mnie zawiesił. Przestał mnie traktować jako piłkarza swojej drużyny.

Miałem dwie możliwości, wrócić do Łodzi do Widzewa lub ŁKS. Jak mnie trener nie widział, a część zarządu mnie zawiesiła, to nie miałem wyjścia. Cała trójka nasza dostała propozycję przejścia do Arki, ja pojechałem do Łodzi, bo stamtąd przecież pochodziła moja rodzina. Zorientowałem się jakie możliwości miałem grając w Widzewie, wtedy początkowo wchodziłbym na zmiany, bo to już była mocno drużyna.

W Arce był natomiast trener Pekowski, były szkoleniowiec Stoczniowca, który widziałem, że bardzo mnie chce, pasowaliśmy mu do drużyny.

Czyli na pewno nie było tak, że ja zdradziłem Lechię, tylko trener Walczak, czuł się oszukany, nie przeze mnie. Koniec końców z mojego wyjazdu do Szwecji nic nie wyszło. Znalazłem się w Arce" - opowiada.

Jako trener prowadził Lechię, a w 2008 roku miał trenować Arkę. Oburzyli się wtedy gdyńscy kibice. Po dwóch dniach Kaczmarek sam zrezygnował.

Idiotyczny numer Ziółka

Bezpośrednio z Lechii do Arki przechodzili m.in Piotr Nierychło, zdobywca historycznej, bo pierwszej bramki w ekstraklasie czy już w nowszych czasach Karol Piątek. Serwis lechia.gda.pl przypomniał też ciekawą historię związaną z Markiem Ziółkowskim, jednym z większych talentów Lechii.

"W czasie gry w biało-zielonych barwach był to jeden z lubianych przez kibiców zawodników. Jesienią 1991 roku stracił miejsce w składzie gdańskiego zespołu i przeszedł do Arki. Z tego już okresu gdańscy fani zapamiętali idiotyczny "numer Ziółka", gdy na jego wezwanie kilkudziesięciu arkowców spacyfikowało studencki lokal "Wysepka" w Gdańsku, gdyż obsługa źle, zdaniem gracza, go tam potraktowała".

W drugą stronę szli między innymi Mirosław Tłokiński, późniejsza gwiazda Widzewa Łódź, czy Zbigniew Żemojtel. Jeszcze raz lechia.gda.pl: "Piłkarz, który grał w I-, II- i III-ligowej Lechii. Był obrońcą. Zaczynał w Lechii na początku lat 60., u boku Romana Korynta. W 1969 roku na trzy lata opuścił Lechię. Rozczarowany brakiem awansu przeszedł do rywala zza miedzy, który właśnie awansował na zaplecze ekstraklasy. Latem 1972 roku chciał powrócić do swojego macierzystego klubu. Na jego podanie o zwolnienie Arka odpowiedziała... skreśleniem z listy zawodników, co oznaczało brak możliwości gry przez cały sezon. Ostatecznie Zbigniew Żemojtel zagrał w Lechii od III kolejki. Został zatwierdzony do gry tuż po drugim spotkaniu sezonu... Arka – Lechia. Ot, taka drobna złośliwość!"

Tomek, ty śledziu

Tomasz Korynt, wychowany w Lechii legendarny arkowiec grał w tym klubie przez 5 lat. Strzelił 41 goli. W temacie złośliwości, ale już trochę innej, też może co nieco powiedzieć. - W domu najbardziej przekomarzałem się z mamą. Była co prawda na każdym meczu Arki, ale pół żartem, pół serio nazywała mnie śledziem.

Jacek Stańczyk

ZOBACZ WIDEO Primera Division: błysk Messiego dał zwycięstwo Barcelonie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Źródło artykułu: