El Clasico: Leo Messi rządzi piłkarskim światem. Nawet we krwi

Reuters / Na zdjęciu: Leo Messi
Reuters / Na zdjęciu: Leo Messi

Zalał się krwią, położył na murawie i zamknął oczy. I wtedy musiał się dopiero wkurzyć. Leo Messi w niedzielę w Madrycie pokazał, że to on nadal rządzi piłkarskim światem.

- Kto to? - zapytał Charly Rexach, zbliżając się po spokojnej przechadzce do ławek, z których trenerzy akademii piłkarskiej Barcelony przyglądali się grze. W zasadzie nie było o co pytać. Młody chłopiec z piłką niemal przyklejoną do nogi, który mógł się pochwalić imponującą szybkością i genialnym dryblingiem, musiał być tym Argentyńczykiem testowanym w walce ze starszymi i wyższymi graczami. Migueli i Rife jednym głosem odpowiedzieli Charly’emu, nie odwracając wzroku od boiska: Messi!

- Do diabła, natychmiast podpisujemy z nim kontrakt - Charly chciał zawrzeć z nim umowę bez chwili zwłoki. - Chłopak siedzi tu już 15 dni, czyli o 14 więcej niż potrzeba. Nawet przechadzający się gdzieś tu Marsjanie zauważyliby, że dzieciak jest wyjątkowy.

W taki sposób rozpoczął się koszmar Realu Madryt.

Powyższy fragment pochodzi z autobiografii Lionel Messiego napisanej przez hiszpańskiego dziennikarza Guillema Balague. Rexach był doradcą prezydenta klubu. Migueli i Rife trenerami drużyn młodzieżowych FC Barcelona. 13-letni dzieciak z argentyńskiego miasta Rosario przebywał u nich na testach.

ZOBACZ WIDEO Primera Division: coraz lepsza sytuacja Sevilli po zwycięstwie z Granadą - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]

W kraju co sezon strzelał średnio 100 goli. Mówiono o nim, że urodził się z piłką, bo takich umiejętności tak szybko nie da się posiąść. Po prostu, brał piłkę, kiwał wszystkich i strzelał gole. Tak robił gdy był dzieciakiem, potem juniorem, a następnie dorosłym piłkarzem.

Nie miało dla niego znaczenia, czy biega po nierównym klepisku małego lokalnego klubiku Grandoli, na sparing którego zaprowadziła go babcia i w którym już został, czy po boiskach treningowych Newell's Old Boys Rosario. Błyszczał na dwutygodniowym sprawdzianie w Barcelonie, a potem już na największych stadionach świata.

To samo, co w czasach dziecięcych, zrobił też w niedzielę na Santiago Bernabeu w Madrycie (2:3). Nie powstrzymał go Marcelo, gdy łokciem próbował wybić mu szczękę.

Messi zalał się krwią, ale wstał, w usta włożył sobie chusteczkę i po prostu grał. Brał piłkę, kiwał i strzelał. Wyglądał komicznie, jakby w Madrycie próbowano go uciszyć.

Piłkarskiego boga nie można jednak zakneblować. To on jest od tego, aby swoimi decyzjami zamykać podwładnym buzie. W niedzielę piłkarze Realu, madrytczycy, my staliśmy się jego podwładnymi. Bo gdy w takim meczu, w doliczonym czasie strzelasz zwycięskiego gola, wtedy jesteś panem świata. Rządzisz, a cała reszta musi cię słuchać.

Zrobią to też Królewscy z Madrytu, którzy kiedyś też zainteresowali się cudownym dzieckiem z Rosario, jednak na tym się skończyło. Teraz w 34 meczach przeciwko zespołowi z Madrytu Leo Messi strzelił już 23 gole, 13 razy asystował. Statystycznie w każdym meczu robił im krzywdę.

Cristiano Ronaldo, gdy w grudniu odbierał Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza pozwolił sobie na sarkastyczny komentarz, że szkoda iż nikt z Barcelony nie pojawił się na gali. Drugi był oczywiście Messi.

W niedzielę Argentyńczyk jakby chciał Portugalczykowi odpowiedzieć. "Cześć, nigdzie nie zaginąłem. Jestem tutaj. I to ja jestem najlepszy".

Jacek Stańczyk
Źródło artykułu: