- Kto to? - zapytał Charly Rexach, zbliżając się po spokojnej przechadzce do ławek, z których trenerzy akademii piłkarskiej Barcelony przyglądali się grze. W zasadzie nie było o co pytać. Młody chłopiec z piłką niemal przyklejoną do nogi, który mógł się pochwalić imponującą szybkością i genialnym dryblingiem, musiał być tym Argentyńczykiem testowanym w walce ze starszymi i wyższymi graczami. Migueli i Rife jednym głosem odpowiedzieli Charly’emu, nie odwracając wzroku od boiska: Messi!
- Do diabła, natychmiast podpisujemy z nim kontrakt - Charly chciał zawrzeć z nim umowę bez chwili zwłoki. - Chłopak siedzi tu już 15 dni, czyli o 14 więcej niż potrzeba. Nawet przechadzający się gdzieś tu Marsjanie zauważyliby, że dzieciak jest wyjątkowy.
W taki sposób rozpoczął się koszmar Realu Madryt.
Powyższy fragment pochodzi z autobiografii Lionel Messiego napisanej przez hiszpańskiego dziennikarza Guillema Balague. Rexach był doradcą prezydenta klubu. Migueli i Rife trenerami drużyn młodzieżowych FC Barcelona. 13-letni dzieciak z argentyńskiego miasta Rosario przebywał u nich na testach.
ZOBACZ WIDEO Primera Division: coraz lepsza sytuacja Sevilli po zwycięstwie z Granadą - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
W kraju co sezon strzelał średnio 100 goli. Mówiono o nim, że urodził się z piłką, bo takich umiejętności tak szybko nie da się posiąść. Po prostu, brał piłkę, kiwał wszystkich i strzelał gole. Tak robił gdy był dzieciakiem, potem juniorem, a następnie dorosłym piłkarzem.
Nie miało dla niego znaczenia, czy biega po nierównym klepisku małego lokalnego klubiku Grandoli, na sparing którego zaprowadziła go babcia i w którym już został, czy po boiskach treningowych Newell's Old Boys Rosario. Błyszczał na dwutygodniowym sprawdzianie w Barcelonie, a potem już na największych stadionach świata.
To samo, co w czasach dziecięcych, zrobił też w niedzielę na Santiago Bernabeu w Madrycie (2:3). Nie powstrzymał go Marcelo, gdy łokciem próbował wybić mu szczękę.
MARCELO KILLING MESSI pic.twitter.com/FijCsBqzhx
— Leo Messi (@messi10stats) 23 kwietnia 2017
Messi zalał się krwią, ale wstał, w usta włożył sobie chusteczkę i po prostu grał. Brał piłkę, kiwał i strzelał. Wyglądał komicznie, jakby w Madrycie próbowano go uciszyć.
Piłkarskiego boga nie można jednak zakneblować. To on jest od tego, aby swoimi decyzjami zamykać podwładnym buzie. W niedzielę piłkarze Realu, madrytczycy, my staliśmy się jego podwładnymi. Bo gdy w takim meczu, w doliczonym czasie strzelasz zwycięskiego gola, wtedy jesteś panem świata. Rządzisz, a cała reszta musi cię słuchać.
Zrobią to też Królewscy z Madrytu, którzy kiedyś też zainteresowali się cudownym dzieckiem z Rosario, jednak na tym się skończyło. Teraz w 34 meczach przeciwko zespołowi z Madrytu Leo Messi strzelił już 23 gole, 13 razy asystował. Statystycznie w każdym meczu robił im krzywdę.
Cristiano Ronaldo, gdy w grudniu odbierał Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza pozwolił sobie na sarkastyczny komentarz, że szkoda iż nikt z Barcelony nie pojawił się na gali. Drugi był oczywiście Messi.
W niedzielę Argentyńczyk jakby chciał Portugalczykowi odpowiedzieć. "Cześć, nigdzie nie zaginąłem. Jestem tutaj. I to ja jestem najlepszy".
Obserwuj @Jacek_Stanczyk
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)