Ernest Wilimowski: Tragiczny wybór

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski

Gdy w latach 90., a więc po upadku komuny, Ruch chciał go zaprosić na obchody 75. lecia klubu, sprzeciwiła się temu grupa starszych piłkarzy. Dla nich Ezi był zdrajcą i kolaborantem.

Tak się utarło za komuny i tak wiele osób uważa do dziś. Zresztą po wojnie raczej był pomijany w różnych publikacjach poza tymi, w których po prostu nie można było nie zauważyć jego istnienia.

A tych przecież nie brakowało. Gdyby chodziło o przypadkowego piłkarza, ale Wilimowski był trzykrotnym królem strzelców ligi. Pewnie i to dałoby się obejść. Tego piłkarza nie sposób było wymazać z pamięci Polaków. Wszystko przez ten jeden przegrany mecz z Brazylią w Strasburgu.

Sepp Herberger do miasta leżącego na granicy niemiecko-francuskiej jechał tak jak zdecydowana większość z 20 tysięcy widzów w jednym celu - zobaczyć fantastycznych dryblerów zza oceanu. Brazylia wygrała z Polską 6:5. Tyle że niemiecki szkoleniowiec, jak i pewnie większość fanów futbolu, bardziej niż któregokolwiek piłkarza z Kraju Kawy, włącznie z Leonidasem, zapamiętała niewysokiego, ruchliwego jak wesz napastnika z Polski. Nie tylko nie ustępował rywalom w kontroli nad piłką, ale wręcz ich przewyższał.

Pierwsi strzelili gola Brazylijczycy. Trafił w 18. minucie Leonidas. Kilka minut później Wilimowski wywalczył dla Polski rzut karny, który zamienił na bramkę Fryderyk Scherfke. Do przerwy Brazylijczycy prowadzili 3:1, ale po zmianie stron znowu koncert dał Wilimowski. Strzelił 3 gole, w tym jedną w samej końcówce, na 4:4. W dogrywce dołożył jeszcze jedną, ale to rywale awansowali do ćwierćfinału.

Wilimowski był na ustach wszystkich. Zwłaszcza upatrzyli go sobie różni działacze piłkarscy. Dyrektor jednego z francuskich klubów uprzedził wszystkich i porwał go do klubu nocnego. W oparach alkoholu i w towarzystwie pięknych kobiet podpisali profesjonalny kontrakt. Dyrektor był szczęśliwy, choć na wyrost. Ezi rano obudził się z kacem i amnezją. Podpisał więc jeszcze jeden kontrakt, tym razem z działaczem klubu brazylijskiego. Na wszelki wypadek, zanim zaczął rozdawać "autografy" na lewo i prawo, interweniował przedstawiciel PZPN, który zatrzymał zapędy piłkarza.

Było jednak oczywiste, że zawodnik mógł wtedy grać, gdzie chciał, i to za konkretne pieniądze.

W końcu do nich doszedł. Ale już nie jako reprezentant Polski, lecz III Rzeszy.

Na następnej stronie: O Ruchu Hajduki Wielkie, który rozjeżdżał rywali jak walec
Jak oceniasz wybór Ernesta Wilimowskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×