Dariusz Tuzimek: Legia Warszawa ma zaproszenie na bankiet (felieton)

Legia stała się faworytem do wygrania mistrzostwa Polski nie dlatego, że w środę wieczorem po meczu z Lechem została liderem. Jest faworytem, bo pokazała głównemu rywalowi miejsce w szeregu, miażdżący styl i niedźwiedzią siłę.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
Jacek Magiera PAP / Jacek Magiera
Z taką Legią - zdeterminowaną, skoncentrowaną, korzystającą z całego swojego potencjału i rozjuszoną jak dziki zwierz przeciwnicy woleliby się nie spotykać. Dotyczy to także Jagiellonii.

Po meczu z Lechem Poznań jeden z bohaterów wieczoru, Michał Kucharczyk, powiedział: - Nie chcę rozmawiać o rywalu. Powiedzieliśmy sobie przed meczem, że od pierwszej do ostatniej minuty to my mamy dyktować warunki. Że pokażemy, kto tu jest mistrzem Polski. Tak też zrobiliśmy.

Dawno nie widziałem takiej mocy w Legii jak w środowy wieczór przy Łazienkowskiej. Drużyna Jacka Magiery tak dobrze to ostatnio wyglądała... w grudniu ubiegłego roku, gdy lała w kraju wszystkich, wygrywała efektownie, potrafiła być skoncentrowana i skuteczna jak w meczu ze Sportingiem Lizbona w Lidze Mistrzów.

Tyle tylko, że to wówczas była drużyna, w której siłę ognia stanowili Nemanja Nikolić i Aleksandar Prijović. Po ich odejściu Legia grająca jak maszynka zaczęła się dusić i krztusić. Trener musiał ją znowu naprawiać. I znowu mu się udało.

ZOBACZ WIDEO: Wielki powrót Łukasza Teodorczyka! Gole Polaka dały mistrzostwo Anderlechtowi [ZDJĘCIA ELEVEN]

Nie wiem, jakich słów używa w szatni Jacek Magiera i jego pomocnik, szaman dyplomowany "Aco" Vuković, ale widać, że to, co mówią, trafia do piłkarzy. Jestem pełen podziwu, bo udaje się zmotywować takich starych wyjadaczy jak Miroslav Radović czy Vadis Odjidja-Ofoe, którzy są w takim momencie kariery, że już nie podniecają się byle czym. A tymczasem w Legii gonią po boisku, aż przyjemnie popatrzeć. Ambitnie dążą do celu, jakby to była walka o mistrzostwo świata, a nie peryferyjnej - bądź co bądź - ligi. A jak w drużynie "staremu" się chce, to i młodemu chcieć się musi. W ten sposób Legia nakręca się sama i chodzi jak jakieś perpetuum mobile. A ten piłkarski wehikuł możliwości ma ogromne. Takie, jakich nie ma żadna inna drużyna w Polsce.

I niby to wiemy o Legii od dawna, ale tak długo w tym sezonie wspinała się na pozycję lidera, że nie do końca było wiadomo, czy jej potencjał rzeczywiście potwierdzi tabela. Bo przecież w futbolu nie zawsze wygrywa lepszy. Dziś Legia jest faworytem do mistrzostwa i w zasadzie jedyną niespodzianką jest to, że tak dużo czasu zajęło jej wdrapanie się na szczyt Lotto Ekstraklasy. Legia ma taką pakę, że dziwne jest, że tak długo musi walczyć o mistrzostwo z rywalami - przy całym dla nich szacunku - o klasę od niej słabszymi. Przy tym potencjale mistrzów Polski dawno powinno być pozamiatane.

Zupełnie obiektywnie patrząc, Legia ma większy potencjał piłkarski od Lecha i można sobie różne rzeczy opowiadać - np. że pieniądze nie grają - ale jak przychodzi co do czego, to silniejszy wygra ze słabszym częściej niż przegra. A Legia jest silniejsza i udowodniła to Lechowi w tym sezonie już trzeci raz. Przypadek? Nie sądzę.

W środę w Warszawie stało się to, co kibice z Łazienkowskiej czuli od dawna, ale nie mieli na to dowodów: Legia pokazała, że jest najsilniejsza w Polsce. Pokazała to miażdżącą przewagą w polu, imponującym stylem gry i objęciem przodownictwa w tabeli. I tylko dwoma bramkami, bo zasługiwała na więcej. To jeszcze nie jest mistrzostwo Polski, ale lider jest lider. W tym momencie sezonu może to mieć decydujące znaczenie.

Magiera odbudował Legię w tym sezonie dwa razy. Najpierw - po kadencji Besnika Hasiego - podniósł ją z ruin po laniu 0:6 z Borussią Dortmund u siebie, a drugi raz ze zgliszczy, gdy parę Nemanja Nikolić - Aleksandar Prijović próbowano zastąpić duetem egzotycznym Tomas Necid - Daniel Chima Chukwu. Czech zostanie w Polsce zapamiętany jako piłkarz, który podobno ma potencjał, ale nie zdążył go pokazać, bo się liga skończyła. Nigeryjczyk stał się wdzięcznym obiektem wielu anegdot, a jego wkład w wiosenne sukcesy Legii jest taki, że mało który kibic jest w stanie w ogóle faceta rozpoznać.

Obaj mieli Legii dać jakość, a stali się minami, które na szczęście Magiera potrafił rozbroić. Gdy tylko zobaczył co oni grają, zaczął - nie patrząc na to ile kosztowali - szukać niewykorzystanych rezerw w drużynie, którą już miał wcześniej. I znalazł: postawił na "Rado" w ataku, dawał więcej szans Kucharczykowi, udało mu się reaktywować Kaspera Hamalainena, choć pół Warszawy uważało, że to niemożliwe...

Gdy Magiera obejmował Legię po Besniku Hasim, nie brakowało takich, którzy twierdzili, że nic nie zdziała. Że to zbyt młody trener, z małym doświadczeniem, że szatnia mu się zbuntuje, że będzie miał bałagan. I co? Nic z tych rzeczy. Jego dyskretna charyzma objawiła się tam gdzie powinna: w szatni, a nie w wypowiedziach publicznych czy "cyrku", jaki niektórzy trenerzy robią przy linii bocznej w czasie meczów.

Magiera sporo ryzykował, biorąc Legię. Potknięcie pchnęłoby go na peryferia futbolu, dostałby łatkę trenera, którego trzeba odesłać do 1. ligi - albo niżej - żeby się jeszcze fachu pouczył.

Dziś - niezależnie od tego jak się skończy liga - jest trenerem, który okiełznał rozkapryszoną Legię, a drużynę odbudował w sezonie dwa razy. Nieźle jak na debiutanta.

Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl

Czy Legia Warszawa ponownie zagra w Lidze Mistrzów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×