Czytaj w "PN": Harry Kane. Książę Londynu

Reuters / Dylan Martinez / Na zdjęciu: Harry Kane
Reuters / Dylan Martinez / Na zdjęciu: Harry Kane

Harry Kane strzelił siedem goli w dwóch ostatnich kolejkach sezonu ligowego i rzutem na taśmę zdołał sobie zapewnić tytuł króla strzelców Premier League. Najlepszy dziś angielski napastnik nie miał jednak łatwej drogi na szczyt.

Grzegorz Garbacik

Harry Kane to szczególny zawodnik dla Tottenhamu. Wszyscy go tu kochamy. On bardzo dużo znaczy dla tego klubu, to przecież jeden z najlepszych napastników na świecie - powiedział Mauricio Pochettino, który dziś nie może sobie wyobrazić podstawowego składu swojej drużyny właśnie bez Anglika. To jednak nie argentyński menedżer, lecz jego poprzednik, Tim Sherwood, postanowił zaufać napastnikowi i dać mu szansę w pełniejszym wymiarze na White Hart Lane.

Tułaczka po kraju 

Harry Kane jest wychowankiem Spursów, jednak musiało upłynąć sporo wody w Tamizie, zanim trafił na menedżera, który zaczął na niego stawiać i otworzył mu drzwi do wielkiej kariery. Tym kimś był wspomniany Sherwood, jednak zanim piłkarz doszedł do tego punktu, musiał tułać się po niemal całej Anglii na kolejnych wypożyczeniach.

ZOBACZ WIDEO Serie A: spadek klubu Łukasza Skorupskiego [ZDJĘCIA ELEVEN]

Harry zwiedził cztery kluby na różnych poziomach rozgrywkowych, ale w żadnym nie udało mu się przełamać bariery dziesięciu trafień. Zdecydowanie najbliżej był w Millwall, gdzie w 27 meczach zdobył dziewięć bramek oraz dołożył pięć asyst. Z równie dobrej strony Anglik nie prezentował się w Norwich City (jedna asysta), w Leyton Orient (pięć goli) ani w Leicester City (dwa gole), gdzie spędził swój ostatni sezon przed tym, jak stał się jednym z najważniejszych elementów w układance kolejnych menedżerów na White Hart Lane.

W sezonie 2013-14 Tottenham znajdował się w fazie przebudowy, którą rozpoczął Andre Villas-Boas. Portugalczyk sprowadził do klubu m.in. Roberto Soldado, który nie udźwignął presji wielomilionowego transferu, a w kadrze Kogutów wciąż pozostawał Emmanuel Adebayor, którego forma była niepewna i trudno było przewidzieć, kiedy Togijczyk rozegra dobry mecz, a kiedy lepiej odpuścić sobie wpuszczanie go na boisko. W tej sytuacji Kane, który w końcu nie musiał tułać się na kolejnym wypożyczeniu, rozpoczął kampanię jako napastnik numer 3 na White Hart Lane.

Misja Villasa-Boasa zakończyła się bardzo szybko. Menedżer wytrwał na stanowisku tylko do grudnia i z hukiem wyleciał z roboty. Jego miejsce zajął wspomniany Sherwood, który w obliczu słabej formy Soldado i Adebayora nie bał się postawić właśnie na Kane’a i jak się okazało, ten go nie zawiódł. Anglik zakończył sezon z czterema golami na koncie i dwoma asystami, jednak właśnie wiosną 2014 roku w sercach kibiców Tottenhamu zaczęła się budzić miłość do tego młodziana.

Ci woleli, by klub stawiał właśnie na wychowanka, swojego chłopaka, który - jak miał pokazać czas - z nawiązką odpłaci się za zaufanie. Nic więc dziwnego, że na White Hart Lane można było dość często usłyszeć w tym okresie słynną przyśpiewkę: Soldado, he came from sunny Spain to train with Harry Kane (Soldado przyjechał ze słonecznej Hiszpanii, żeby potrenować z Harrym Kane’em – przyp. red.).

 - Tim doskonale wiedział, co potrafię. Znał mnie od dłuższego czasu i nie bał się dać mi szansy na tak wysokim poziomie. Kiedy zaczynał wystawiać mnie w pierwszym składzie, powiedział, że mam po prostu robić swoje, być pewnym siebie i strzelać gole. Wiedziałem, że muszę spłacić dług - wyznał Kane podczas wywiadu dla stacji Sky Sports.

(...)

[b]Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

[/b]

Komentarze (0)