Michał Kołodziejczyk: Aplikacja prowincja

PAP/EPA / EPA/DANIEL DAL ZENNARO
PAP/EPA / EPA/DANIEL DAL ZENNARO

W Cardiff zmieściłoby się zaledwie 4 procent mieszkańców Londynu, a w sobotę ma się tu zmieścić cały wielki futbol. Organizatorzy twierdzą, że dadzą radę, kibice krzyczą: już nie daliście.

W tym artykule dowiesz się o:

Stolica Walii jest drugim najmniejszym w historii miastem, które gości finalistów Ligi Mistrzów. Na co dzień mieszka tu 350 tysięcy ludzi, a z okazji jednego meczu piłki nożnej do Cardiff przyjedzie aż 170 tysięcy kibiców. Walijczycy jeszcze nigdy nie wydali tak dużo pieniędzy na organizację kilkudniowej imprezy - zabezpieczenie porównują ze szczytem NATO, którego gospodarzem byli trzy lata temu, a zainteresowania mediów nie są w stanie porównać z niczym innym. Transmisję meczu obejrzy 200 milionów ludzi w 180 krajach. Mała Walia jeszcze nigdy nie czuła się tak wielka.

Rząd szybko oszacował - gdyby musiał wydać pieniądze na reklamę swojego kraju i liczyć na taki sam efekt, jak przy organizacji finału Ligi Mistrzów, budżet uszczupliłby się o 50 milionów funtów. To więcej niż roczne koszty promocji turystycznej. Na 50 milionów funtów oszacowano też dźwięk monet i szelest banknotów, jaki w kilka dni przed i kilka dni po meczu słyszany będzie w całym Cardiff i okolicach.

Okolice Cardiff rozumiane są jednak dość swobodnie, bo zdecydowana większość gości w stolicy Walii nie znalazła noclegu. Ceny za pokój dwuosobowy doszły do tysiąca funtów, a chętnych i tak nie brakowało. Okazało się, że miejsc noclegowych nie wystarczy także w Swansea, i angielskich Bristolu i Birmingham, dlatego część kibiców na mecz dojedzie prosto z Londynu, a to przecież prawie 250 kilometrów. Cardiff co prawda przygotowało dla gości specjalną aplikację na telefony, na której w czasie rzeczywistym będzie można zorientować się, czy nie zwolniło się jakieś miejsce, ale to podobno pieniądze wyrzucone w błoto, bo wątpliwe, by zwolniło się choćby jedno łóżko.

Gigantycznym problemem okazało się także zapewnienie odpowiedniego transportu publicznego. W 2004 roku Gelsenkirchen - najmniejsze w historii miasto-gospodarz finału Ligi Mistrzów - ze swoimi sąsiadami skomunikowane było nawet tramwajami. Teraz transport trzeba było szyć na miarę. W dwie godziny po meczu z Cardiff wyjadą specjalne autobusy i pociągi, które dowiozą do Londynu 15 tysięcy osób i pomogą sprawić, by Walia nie pękła w szwach. Szwy i tak wzmocniono, wyłączając z ruchu samochodowego centrum miasta.

ZOBACZ WIDEO Czynnik ludzki nie może decydować o stracie milionów Euro. Dyskusja na temat systemu VAR w #dzieńdobryWP

Organizatorzy akcję finał zaczęli przygotowywać dwanaście miesięcy temu. Wtedy nie wiedzieli jeszcze, że reprezentacja prowadzona przez Garetha Bale’a na Euro we Francji znajdzie się w najlepszej czwórce, a sam Bale wróci do ojczyzny z Realem Madryt, by w najważniejszym meczu sezonu zmierzyć się z Juventusem Turyn. Tu już nie chodzi o pieniądze, liczy się prestiż. Dla małych krajów organizacja wielkich sportowych imprez to okazja, by naprężyć muskuły. W całym mieście odmalowano ławki, zamalowano graffiti na murach, powieszono kwiaty w wielkich koszach. Brak odpowiedniej infrastruktury przypudrowano, licząc na to, że kibice w Cardiff po prostu się zakochają. A jak się kocha, to nie liczą się szczegóły.

Cardiff walczy jednak nie tylko o walijską dumę, ale o przyszłość kolejnych finałów. Jeżeli okazałoby się, że problemy z noclegami i transportem sparaliżują organizację meczu sezonu, UEFA będzie miała twardy orzech do zgryzienia. Sama chciała wyjść z wielkim futbolem z wielkich miast, w przeciwnym razie spotkania rozgrywane byłyby rotacyjnie na 8-10 tych samych stadionach. Władze europejskiej piłki przyznają zresztą wprost, że obecnie na organizację finału Ligi Mistrzów gotowe jest tylko londyńskie Wembley i podparyskie Stade de France. Prinicpaility Stadium w Cardiff w sobotę podejdzie do testu prowincji. Pastuje buty, krochmali koszulę. Stadion na czas finału pożegnał się nawet ze sponsorskimi pryncypiami i stał się Stadionem Narodowym, Walijskim. Nie podda się bez walki.

Źródło artykułu: