Finał Ligi Mistrzów: Król jest jeden

Europa u stóp Madrytu. Real wygrał 4:1 z Juventusem w finale Ligi Mistrzów i obronił trofeum. To był pokaz futbolu z innej planety - pisze z Cardiff nasz reporter.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
PAP/EPA / Andy Rain

Na Gianluigiego Buffona purpurowy deszcz zaczął padać dopiero w drugiej połowie. Juventus, który do finału w Cardiff nie stracił żadnego gola z gry w Lidze Mistrzów, po przerwie wyszedł z szatni kompletnie rozkojarzony. Było 1:1, ale to mistrzowie Włoch zostawili po sobie lepsze wrażenie z pierwszej części. Mieli chwalić się szczelną obroną, a atakowali, mieli rozbijać kontry Realu, a przez długie momenty nawet do nich nie dopuszczali.

Juventus mógł za bardzo uwierzyć w siebie, mogły mu urosnąć za duże skrzydła, które zaczęły działać jak spadochron, mógł też zmęczyć się narzuconym tempem - w każdym razie Real bardzo szybko pokazał, kto rozdaje karty w finale.

Dwóch asów nie chował nawet w rękawie. Wyjął je z talii w 61. i 64. minucie meczu, gdy najpierw Casemiro z daleka, a później Cristiano Ronaldo z bliska pokonali Buffona. To były dwa ciosy, jak w boksie, szybko po sobie. Po pierwszym było krótkie liczenie, drugi był już nokautujący. Później mecz się po prostu toczył. Włoski ogień z pierwszej połowy wygaszono przykrywając kocem. Real dobił rywala w ostatniej minucie bramką zdobytą przez Marco Asensio, tak by nie pozostawić cienia wątpliwości, że korona należy do Królewskich.

Dla Ronaldo gol z drugiej części gry był dwunastym w trzynastym meczu tej Ligi Mistrzów. Jedenastego strzelił jeszcze przed przerwą, ale był to jeden z nielicznych przebłysków mistrzów Hiszpanii w pierwszych 45 minutach. Portugalczyk długo irytował się na sędziego, jakby miał pretensje, że nie karze rywali czerwoną kartką tylko za to, że próbowali mu przeszkadzać, aż w końcu dopiął swego, uderzył zza pola karnego i dał Realowi prowadzenie.

Wyzwanie w wyścigu na piękne bramki szybko podjął jednak Mario Mandżukić. Siedem minut po trafieniu Ronaldo strzelił gola nawet nie patrząc w stronę Keylora Navasa, stojąc tyłem do bramki, nad swoją głową i nad rękoma nieskutecznie interweniującego bramkarza. Spotkanie w Cardiff było pierwszym w historii Ligi Mistrzów finałem rozgrywanym pod zasuniętym dachem, a gol napastnika Juventusu był, jak przeniesiony z rozgrywek halowych. Do tego dość niebezpieczny, bo pod dachem nie wolno odpalać fajerwerków.

Nikt nigdy nie powiedział, że Mandżukić jest słaby, ale ciągle mu czegoś brakowało. Mógł pomóc Bayernowi Monachium w wygraniu Ligi Mistrzów w 2013 roku, strzelić nawet gola w finale, jednak kiedy do klubu przyszedł Robert Lewandowski, Chorwatowi kazano pakować mandżur, bo tak chciał nowy trener - Pep Guardiola. Madżukić był piłkarzem-lekarstwem dla drużyn, które w braku skutecznego napastnika upatrywały porażek w decydującym meczu o tytuł najlepszej w Europie. Do Bayernu trafił, gdy klub z Monachium przegrał finał w 2012 roku z Chelsea, do Atletico Madryt, które leczyło się po przegranej z Realem - w 2014 roku, Juventus wzmocnił rok później. Włosi właśnie szukali kogoś do ataku po tym, jak przegrali finał Ligi Mistrzów z Barceloną.

Mandżukić nie wydawał się piłkarzem pierwszego wyboru. Zawodowo wypełniał luki i łatał dziury. Miał proste zadania, przykładał nogę, kończył akcję, zdobywał gole. W Juventusie trener Massimiliano Allegri wymyślił go jednak na nowo. W tercecie z Gonzalo Higuainem i Paulo Dybalą trafił na lewą stronę. Ze środka boiska zepchnięto go siłą i kazano uczyć się nowego rzemiosła. Chłonął wiedzę, zaczął harować na całym boisku, ale to nie wystarczyło, by pomóc Juventusowi w odrobieniu strat w decydującym meczu. Nie pomógł też Dybala, w którym wielu dopatruje się następcy Leo Messiego. Młody Argentyńczyk zagrał piłkę podwórkową, przygniótł go ciężar presji i odpowiedzialności, ale jeszcze ma czas, by zabłysnąć.

Real jest pierwszą drużyną w historii Ligi Mistrzów, która wygrała te rozgrywki drugi raz z rzędu. Puchar Mistrzów na taką dominację czekał 27 lat, od czasów Arrigo Sacchiego i jego Milanu. Zinedine Zidane w trzecim roku swojej trenerskiej pracy dokonał tego, na co inni pracowali dekady. Prowadził drużynę uczciwie. Przez cały sezon aż dwudziestu piłkarzom pozwolił spędzić ponad tysiąc minut na boisku, pokazując, że wszyscy są dla niego ważni. Kiedy Isco w końcówce rozgrywek w Hiszpanii udanie zastąpił kontuzjowanego Garetha Bale’a, Walijczyk nie odzyskał miejsca w składzie nawet na finał rozgrywany w swoim rodzinnym mieście. Przez długi czas siedział na ławce, jak w przedpokoju swojego domu, patrząc na salon, w którym bawią się jego znajomi. Dołączył, gdy towarzystwo było już w środku imprezy, i pewne swego grało rywalom do tańca.

Juventus posiadł trudną umiejętność przegrywania, do finału Pucharu Europy dochodził już dziewięć razy, w sobotę przegrał po raz siódmy. Stracił cztery gole w jednym meczu, podczas gdy przez całą drogę do finału tylko trzy. Ginaluigi Buffon, lat 39, ciągle bez najcenniejszego klubowego trofeum w Europie. Musi dalej walczyć.

Juventus Turyn - Real Madryt 1:4 (1:1)
0:1 - Cristiano Ronaldo 20'
1:1 - Mario Mandżukić 27'
1:2 - Casemiro 61'
1:3 - Cristiano Ronaldo 64'
1:4 - Asensio 90'

Składy:

Juventus Turyn: Buffon - Barzagli (66' Cuadrado), Chiellini, Bonucci, Sandro - Pjanic (71' Marchisio), Khedira, Alves, Dybala (78' Lemina), Mandzukic - Higuain.

Real Madryt: Navas - Carvajal, Varane, Ramos, Marcelo - Modrić, Casemiro, Kroos, Isco (82' Asensio) - Benzema (77' Bale), Cristiano Ronaldo.

Czerwona kartka: Cuadrado (84' Juventus)

Michał Kołodziejczyk z Cardiff

Czy finałem Ligi Mistrzów Cristiano Ronaldo zapewnił sobie Złotą Piłkę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×