Na Piazza San Carlo w Turynie 30 tysięcy fanów Juventusu wspólnie oglądało mecz z Realem. Piłkarskie święto trwało do 22:15, kiedy doszło do dramatu. "La Gazzetta dello Sport" relacjonuje wydarzenia, które doprowadziły do zbiorowej psychozy.
Do zakończenia regulaminowego czasu gry pozostało 15 minut, Juventus przegrywał wówczas 1:3. Według jednej z wersji w pewnym momencie ktoś odpalił petardę, inna osoba krzyknęła, że to może być bomba. Przerażeni możliwością zamachu terrorystycznego kibice wpadli w panikę.
Ludzie tratowali się wzajemnie, przebiegali jedni przez drugich, napierali na barierki. "Wiele osób myślało, że wybuchła bomba. Zbiorowa psychoza generowała panikę. To były przerażające sceny. Ludzie w popłochu uciekali, wielu upadło, a po nich przebiegali kolejni. Na ziemi było pełno potłuczonych butelek, krwi i utraconych przedmiotów osobistych. Wszędzie wyły syreny karetek pogotowia. Liczba rannych cały czas rosła i w nocy osiągnęła liczbę 600 osób".
- Wszyscy się bali. Zaczęło się od głośnego huku, co spowodowało panikę. Tłum uciekał w jedną stronę placu, ale przy takiej liczbie ludzi to było trudne. Wiele osób upadło na rozbite szklane przedmioty. Staraliśmy się pomagać rannym - relacjonuje współpracownik "La Gazzetta dello Sport" Luca Feole.
"Stoliki pod arkadami zostały powywracane. Szaliki Juventusu zostały porzucone wśród leżących na ziemi butelek. Na marmurowych podłogach były ślady krwi. Wielu osobom udało się znaleźć schronienie w pobliskich lokalach" - czytamy we włoskim dzienniku. Donosi on, że wśród 600 rannych jest siedmiolatek, którego stan jest określany jako krytyczny.
- To miał być wieczór świętowania i solidarności między kibicami Juventusu w najważniejszym meczu sezonu - przyznał zasmucony dramatycznymi wydarzeniami prezydent Juventusu Andrea Agnelli.
ZOBACZ WIDEO Ibrahimović to medyczny fenomen. Jest na to dowód