Bundesliga poddaje się transferowemu szaleństwu. Te zakupy są na to dowodem

Michał Fabian
Michał Fabian
Rosną przychody. I pieniądze z telewizji

Na więcej na rynku transferowym pozwolić sobie może Bayern Monachium. Według wyliczeń portalu transfermarkt.de Bawarczycy już wydali ponad 90 mln euro. Kilka dni temu pobili rekord klubowy, pozyskując za 41,5 mln Corentina Tolisso z Olympique Lyon (oprócz tego 21 mln euro kosztować będzie ich wykup Kingsleya Comana, 20 mln euro sprowadzenie Niklasa Suele z Hoffenheim, zaś 8 mln euro - Serge'a Gnabry'ego z Werderu Brema).


"Die Welt", opisując ostatnie transfery niemieckich klubów, nie ma wątpliwości, że kwoty odstępnego będą tylko rosnąć. Przede wszystkim kluby są coraz zamożniejsze. Bundesliga pochwaliła się w styczniu 2017 r. rekordowymi przychodami (za sezon 2015/16). 18 klubów zanotowało przychody w wysokości 3,24 miliarda euro. Rok wcześniej były one niższe o ok. 24 procent.

Rosną także wpływy ze sprzedaży praw telewizyjnych. Począwszy od sezonu 2017/18 obowiązywać zacznie nowa umowa, na mocy której kluby 1. i 2. Bundesligi otrzymają do podziału 1,16 miliarda euro za sezon, przez cztery lata. To skok aż o 85 proc. w porównaniu z zakończonym właśnie kontraktem.

Trudno w tej sytuacji dziwić się rosnącym kwotom odstępnego. Jak wyliczył "Die Welt", latem 2012 r. klub Bundesligi płacił średnio 2,3 mln euro za transfer. Cztery lata później - już 4,6 mln euro. Pod tym względem Niemcy prześcignęli już kluby Primera Division.

Niedoścignionym liderem i krajem, który wyznacza trend jest Anglia. Na Wyspach Brytyjskich pieniądze ze sprzedaży praw telewizyjnych są - w porównaniu do rynku niemieckiego - wręcz kosmiczne. Kluby Premier League w 2016 r. wydawały średnio 10,7 mln euro za transfer.

Pęknie bańka na transferowym rynku?

Niemcy już przyzwyczaili się do tego trendu, choć patrzą na nie z pewnym niepokojem. - Jest za dużo pieniędzy w obrocie - mówił w 2016 r. Thomas Tuchel, ówczesny trener Borussii Dortmund, podczas wizyty drużyny w Chinach. - To tylko kwestia czasu, kiedy to się wymknie spod kontroli - dodał.

W Dortmundzie coś na ten temat wiedzą. Borussia kilkanaście lat temu stanęła nad przepaścią. Po zwycięstwie w Lidze Mistrzów w 1997 r. włodarze BVB zachłysnęli się sukcesem, co mogło mieć katastrofalne skutki. Borussia szastała pieniędzmi, wydawała je ponad stan. Wydała 25 mln euro na Marcio Amoroso (w 2001 roku!), drugie tyle z niewielkim okładem za Czechów - Tomasa Rosickiego i Jana Kollera.

W 2004 r. pojawiły się niepokojące sygnały. Klub notował wielkie straty, a jego dług wynosił 118 mln euro. Groziło mu bankructwo. Pod wodzą nowego prezydenta Hansa-Joachima Watzkego Borussia najpierw odpędziła od siebie widmo najgorszego scenariusza, potem stanęła na nogi i zaczęła rosnąć w siłę. Jesienią 2014 r. Watzke ogłosił, że klub nie ma długów. - Nigdy już nie wpędzimy się w długi w pogoni za sukcesem sportowym - podkreślił.

"Die Welt" cytuje profesora Sebastiana Uhricha z wyższej szkoły sportowej w Kolonii, który zajmuje się ekonomią sportu. Naukowiec twierdzi, że mimo rosnących wydatków na transfery nad niemieckimi klubami nie kłębią się ciemne chmury. - Nie widzę transferowej bańki na niemieckim rynku. Taka bańka oznaczałaby, że kluby wydają pieniądze, których nie posiadają - powiedział Uhrich.

Czy Maximilian Philipp, nowy nabytek Borussii Dortmund, jest wart 20 mln euro?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×