Legii historia słodko-gorzka
Pogodził się pan z rolą tego "winnego"?
Powiedział pan, że martwił się o bliskich. Chodzi tylko o media?Bogusław dał zakaz stadionowy osiemdziesięciu osobom i on to miał przez pewien czas całodobową ochronę. Ja tak nie miałem, byłem w tle. Razem z Darkiem byliśmy beneficjentami tego, ze nasz partner wziął wszystko na siebie. To nie my musieliśmy nawiązywać kompromisy, prowadzić ten cały trudny dialog czy dawać zakazy i ponosić konsekwencje. To trudne zadanie. Darek już się o tym przekonał, kiedy po zdobyciu mistrzostwa przez dwie doby, zamiast się cieszyć, gasił kryzys wizerunkowy w tym obszarze. Nie życzyłem mu tego. Wiem jak to boli. Sprawa ta pozostaje ważnym wyzwaniem.
Angażował się pan w ogóle w Legii w codzienną działalność?
Tak wyszło, zwłaszcza w ostatnim roku. Zajmowałem się działaniem Legii w Ekstraklasie, w pewnym stopniu nadzorowałem finanse, organizowałem finansowanie dłużne, zajmowałem się relacjami z warszawskim samorządem. Ale tak naprawdę byłem codziennym wsparciem Bogusława i zarządu we wszystkim czego potrzebowali, zwłaszcza w sytuacjach kryzysów. A tych było niemało. Zarządzam spółką giełdową i być może nie powinienem takich rzeczy mówić - zaangażowanie w klub piłkarski to więcej niż pełen etat. Ciągle się o tym myśli, pisze scenariusze. Życie, w tym życie osobiste zdominowane jest przez temat klubu. Stopniowo staje się to kosztem innych rzeczy, zaczyna się być nieobecnym. Nie chcieliśmy zawieść ludzi, nawet nie domyślałem się, że społeczność kibiców Legii może być tak fantastyczna i zróżnicowana. Ani tego, że jest tak duża. Każdy z nas miał ogromne poczucie odpowiedzialności za nią. Chciałem, żeby wszyscy byli usatysfakcjonowani.
Spokojnie, to tylko piłka.
To prawda, że zostawiliście w Legii pustą kasę?
Kolejny fake news. Szczerze mówiąc, udzielając tego typu wypowiedzi Darek nie wystawia sobie dobrego świadectwa jako biznesmen. Od 2004 roku z krótką przerwą był w radzie nadzorczej klubu, a od 2012 roku był szefem rady nadzorczej. Nie znam nikogo innego, kto przez tak długi czas miał dostęp do finansów klubu. Powinien być w tych sprawach najlepszym ekspertem i znać się na wszystkim. Poza tym na przełomie roku, by mieć dane dla potencjalnego inwestora, Darek wykonał audyt kilkunastu tysięcy dokumentów, a po transakcji przyznał się do głębokiej niewiedzy na temat swojej spółki, której jak podkreślał był większościowym udziałowcem. Poziom zarządzania finansami w Legii od czasów ITI stał na bardzo wysokim poziomie i takie wypowiedzi Darka muszą być podyktowane potrzebami wizerunkowymi, bo nie wierzę, by sam w nie wierzył. Jeśli chodzi o nasz budżet na ubiegły sezon, który wynosił 230 milionów złotych, to na jesieni można było pomylić się maksymalnie o pięć milionów. Reszta była i jest do policzenia, przesądzona już wtedy. Zaręczam panu, że w listopadzie 2016 r. każdy z nas wiedział, że na koniec sezonu na koncie Legii zostanie 3-4 miliony euro plus ewentualne wpływy z transferów sprzedażowych. Od wielu, wielu lat sytuacja finansowa klubu nie była tak dobra.
Szybko przejedliście nadwyżkę finansową.
Mieliśmy duże wpływy za grę w Lidze Mistrzów, ale zapłaciliśmy też duże premie za to osiągnięcie - blisko 15 milionów złotych, spore podatki - około 8 milionów, premie za ubiegły sezon uzgodnione do wypłaty pod koniec 2016 roku zabrały około 10 milionów. Mieliśmy także zobowiązania transferowe z poprzednich lat, kolejne 15 milionów, które były rozłożone w czasie. Jak wiadomo spłaciliśmy 22 miliony złotych zobowiązań do ITI no i w końcu zainwestowaliśmy blisko 29 milionów w koszty pozyskania zawodników z letniego i zimowego okienka: Odjidja-Ofoe, Dominika Nagy’ego, Artura Jędrzejczyka, Thibaulta Moulina, Steevena Langila, Macieja Dąbrowskiego, Jakuba Czerwińskiego, Adama Hlouska i innych. Do tego płaciliśmy odszkodowania starym sztabom szkoleniowym.
To po co była ta historia o pustej kasie?
Od jesieni każdy udziałowiec wiedział z tolerancją do dziesięciu procent ile będzie pieniędzy na koniec sezonu. Zaskoczenie? Jest dla mnie oczywistym, że historia o pustej kasie była asekurowaniem się przed brakiem mistrzostwa Polski. To był taka podkładka pod brak transferów, czy wręcz redukcję kosztów drużyny. Ostatnio jakoś nie słychać już o tych kłopotach. Wyzwaniem pozostaje teraz utrzymanie potencjału sportowego drużyny.
Przez wiele lat mówiło się, że na klubie piłkarskim w Polsce nie można zarobić. Z Leśnodorskim pokazaliście, że można.
Pokazaliśmy. To stało się możliwe od kiedy mamy nowoczesne stadiony. Polska piłka się zmieniła, wyeliminowano wiele patologii, nie jest już niszowym sportem zepchniętym na margines zagospodarowany przez tak zwanych działaczy i agresywne grupy kibicowskie. Naszą jedyną trudnością jako ligi są niskie przychody z praw telewizyjnych. 15-16 milionów złotych to jakieś 6 procent przychodów Legii. Mało. W topowych ligach telewizje zapełniają około jedną trzecią budżetu. I to przy małym ryzyku, nawet spadając z Premiership przyjmuje się miliony funtów. My zarabialiśmy gdzie indziej. Sklep przyniósł nam 14 milionów złotych, sprzedaliśmy 30 tysięcy oryginalnych koszulek w sezonie. Mieliśmy rekordowe przychody ze sponsoringu, konferencji. Jednak absolutnym kluczem była umiejętna i zyskowna polityka transferowa. Dobry zespół, ale i dobra ręka Leśnodorskiego do szybkich decyzji. W większości niełatwych. Kontrakt z takim Vadisem na początku wcale nie był taki łatwy i oczywisty.