Trudno kwestionować zasadność transferów piłkarzy odchodzących z Kolejorza. Sprzedaż Jana Bednarka była wielką okazją zarówno dla samego zainteresowanego, jak i klubu, zaś w przypadku Dawida Kownackiego i Tomasza Kędziory w Poznaniu od jakiegoś czasu panowało przekonanie, że w Polsce następnego kroku naprzód już nie zrobią. Ostatecznie odeszła cała trójka, Lech zarobił kilkadziesiąt milionów złotych i okienko może uznać za bardzo udane.
Luki wypełniono szeroką grupą nowych zawodników, lecz czas pokazał, że termin tej rewolucji jest mocno niefortunny. Ostatnie wzmocnienia były dogrywane zaledwie kilka dni przed II rundą eliminacyjną Ligi Europy i spotkanie w Norwegii pokazało, że Nenad Bjelica tak naprawdę wciąż eksperymentuje.
Z jednej strony w podstawowym składzie pojawił się tylko jeden nowy piłkarz (Christian Gytkjaer), z drugiej gdy spojrzymy na wyjściową jedenastkę, różnic w porównaniu do ubiegłego sezonu jest zdecydowanie więcej. Zasadnicze dotyczą obrony, gdzie na prawej stronie występuje Robert Gumny, a w środku Łukasz Trałka. Zdobywca Pucharu Macedonii nie był w stanie im zagrozić, ale Norwegowie pokazali, że o jakimkolwiek zgraniu nie ma na razie mowy. Najlepiej świadczą o tym drugi i trzeci stracony gol. Łatwość, z jaką piłkarze FK Haugesund przedzierali się środkiem boiska pod bramkę Matusa Putnocky'ego to najbardziej niepokojący wniosek po czwartkowym meczu. Bjelica nie chciał ryzykować i nie wystawił pozyskanego niedawno Nikoli Vujadinovicia. Sam mecz pokazał natomiast, że opcja z Trałką na dłuższą metę nie wypali, bo defensywny pomocnik nie ma nawyków do gry na tej pozycji i w wieku 33 lat już ich nie nabędzie.
Blado wypadł debiut Gytkjaera, po którym spośród wszystkich nowych piłkarzy obiecywano sobie w Poznaniu najwięcej. Na ocenianie Duńczyka jest oczywiście za wcześnie, choć sytuacja sam na sam, którą zmarnował po podaniu Radosława Majewskiego mogła doprowadzić kibiców Lecha do frustracji. Jeśli chodzi o obsadę ataku, trener Bjelica też zaryzykował wiele, bo zostawił w stolicy Wielkopolski Marcina Robaka, tłumacząc, że ten chce odejść, a na takich zawodników stawiać nie warto.
Biorąc pod uwagę kształt terminarza, Kolejorz dokonał transferów późno i w czwartek zapłacił za to cenę - na szczęście nie tak wysoką jak wydawało się jeszcze na kwadrans przed końcem pojedynku. Chorwacki szkoleniowiec ma co robić. Pracuje na żywym organizmie, siłą rzeczy eksperymentuje i jest jeszcze daleki od znalezienia optymalnego ustawienia. Oby poszło mu jak najszybciej. W przeciwnym wypadku może się okazać, że gdy nowe nabytki Lecha zaczną pokazywać pełnię swoich możliwości, pucharów w Poznaniu już nie będzie.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Ronaldo pokazał rodzinę. Na zdjęciu 16 osób