O Arkadiuszu Piechu po raz pierwszy głośno zrobiło się w 2011 roku, gdy jako piłkarz Ruchu Chorzów w zasadzie w pojedynkę rozstrzelał Legię Warszawa w ligowym starciu na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej. Chorzowianie wygrali wówczas 3:2, a wszystkie bramki dla Niebieckich zdobył właśnie dynamiczny napastnik. W kolejnym sezonie prezentował się na tyle dobrze w barwach chorzowskiej ekipy, że media zastanawiały się, czy nie zostanie powołany do polskiej kadry na mistrzostwa Europy.
I właśnie wówczas "Przegląd Sportowy" opublikował wstrząsający reportaż autorstwa Piotra Żelaznego. Dziennikarz wybrał się do Świdnicy, rodzinnej miejscowości Piecha, w poszukiwaniu informacji na temat zawodnika. Informacje zaprowadziły go do... aresztu śledczego, w którym - jak się okazało - Piech przesiedział prawie cały rok. Jak do tego doszło?
Piech nigdy do grzecznych dzieciaków nie należał, na dodatek po mieście kręcił się z bratem o wątpliwej reputacji. Pewnego dnia - 22 czerwca 2003 roku - po zakrapianej imprezie młodziutki piłkarz (wówczas Polonii Sparty Świdnica) wracał wzdłuż kolejowych torów do domu z dwoma kumplami. Zatrzymali się przed jednym z domów, po czym zaczęli obrzucać go kamieniami z torowiska.
Gdy zainterweniował właściciel posesji, pijani mężczyźni pobili go sztachetami wyrwanymi z płotu. Policja nie miała najmniejszego problemu ze złapaniem sprawców. W czerwcu 2004 zapadł wyrok: rok i sześć miesięcy za napaść z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Piech miał się pojawić w więzieniu we wrześniu 2005 roku, czego ostatecznie nie zrobił.
ZOBACZ WIDEO Justyna Żełobowska: Boks jest dla mnie świętością, nie pójdę w stronę MMA
Sąd wydał nakaz doprowadzenia młodego piłkarza do zakładu zamkniętego. Jak na złość policjanci pojawili się na stadionie Polonii w kwietniu 2006 roku, tuż przed meczem z Moto Jelczem Oława. Na prośbę prezesa klubu przyjechali nieoznakowanym samochodem, żeby nie robić szopki, ale kibice i tak widzieli zajście - działo się to niedługo przed pierwszym gwizdkiem.
Piłkarz miał odsiedzieć półtora roku, ale ostatecznie wyszedł po dziewięciu miesiącach dzięki staraniom prezesa klubu Romualda Górskiego. Co ciekawe - klub zgłosił Piecha do kolejnych rozgrywek, mimo że zawodnik siedział przecież za kratami. Gdy jednak zakład opuścił, od razu pojawił się na treningach, zaczął dostawać kolejne szanse. Pobyt w więzieniu go odmienił - opuścił dawne środowisko, rzucił imprezy, skupił się na piłce.
Z Polonii Świdnica chciał jak najszybciej ruszyć w wielki świat - miał wielki talent, więc tylko kwestią czasu było, gdy gdzieś się załapie. Naturalnym wyborem powinien być Śląsk Wrocław, jednak mimo prób nie udało mu się przekonać sztabu szkoleniowego. Nie chciał go w zespole Ryszard Tarasiewicz. Zahaczył się w Widzewie Łódź, a następnie w Ruchu Chorzów. Dla szerokiej publiczności odkrył go Waldemar Fornalik. To on go oszlifował, dawał mu szanse i udowodnił, że Piech to solidny ligowiec.
Z Ruchu odszedł do tureckiego Sivassporu (gdzie furory nie zrobił). Wrócił do Polski - do Zagłębia Lubin. Z Miedziowymi wprawdzie spadł z ligi, ale pokazał się z na tyle dobrej strony, że zakontraktować go postanowiła Legia Warszawa.
- Nie miałem możliwości regularnych występów. A ja mam ambicję żeby grać i strzelać gole. Na początku, w pierwszym okresie w Legii, dostałem szanse w kilku meczach. Nie udało mi się zdobyć jednak żadnej bramki. Zaufano innym zawodnikom. Wyjechałem na Cypr. Myślę, że to była dobra decyzja - mówił później o legijnej przygodzie na naszych łamach Piech. Po półtora roku na Cyprze znów wrócił do Polski, podpisał kontrakt ze Śląskiem Wrocław, który kiedyś go nie chciał. Na karku ma już 32 lata, ale bez dwóch zdań w naszej lidze jeszcze namiesza. Pierwsza szansa - w niedzielę w meczu z Arką Gdynia.