Angel Maria Villar. Złodziej złapany

Getty Images / Handout/UEFA
Getty Images / Handout/UEFA

Trudno to co stało się w Hiszpanii nazwać wstrząsem czy szokiem. A w każdym razie był on krótkotrwały. Już nazajutrz po aresztowaniu prezydenta federacji piłkarskiej Angela Marii Villara dominowało zdziwienie, że stało się to tak późno.

W tym artykule dowiesz się o:

Leszek Orłowski 

Przeważającym uczuciem była ulga, że wreszcie nastąpił koniec panowania tego złowieszczego indywiduum.

W kraju niedawnych mistrzów świata i Europy, ciągle dominującym w kontynentalnych rozgrywkach klubowych, nie było w ostatnich latach bardziej znienawidzonej postaci niż Angel Maria Villar. Przebijał pod tym względem wszystkich polityków, o ludziach innych profesji nie wspominając. Villar, który stanowisko sprawował od 28 lat, był jak skamielina z innej epoki. A może też przypominał obywatelom Hiszpanii, że jeszcze niedawno żyli w dyktaturze. Bo szef RFEF (Real Federación Española de Fútbol - hiszpańska federacja) był wzorem dyktatora.

[b]

Dwór feudalny[/b]

Villar został aresztowany za machlojki związane z meczami towarzyskimi reprezentacji Hiszpanii, która po wywalczeniu w 2010 roku mistrzostwa świata rozegrała ich mnóstwo - aż 42. Kasę brał w związku z nimi z dwóch źródeł. Po pierwsze oczywiście od rywali. Żeby zagrać z Hiszpanią, trzeba było słono szefowi federacji zapłacić pod stołem. Drużyna była wleczona po całym świecie, od Gwinei Równikowej po Haiti co skutkowało przemęczeniem i kontuzjami piłkarzy. Ci ironizowali na temat swojej doli, ale gdy Vicente del Bosque zaprotestował przeciwko kolejnej eskapadzie, usłyszał od Villara, że trzeba wykorzystywać koniunkturę i zarabiać pieniądze.

Gdy z kolei do meczu miało dojść w Hiszpanii, miasto, które chciało gościć "La Roję", też musiało uiścić niemałą kwotę do kieszeni sternika federacji. W tym kraju nie istnieje stadion narodowy, więc każdy mecz odbywa się gdzie indziej. Wiadomo już, że Murcia dała prezydentowi dużą łapówkę, by tam odbył się 8 czerwca tego roku mecz z Kolumbią. Na tym nie dość - sprzedaż biletów na takie spotkania też miała być opodatkowana na rzecz prezydenta.

ZOBACZ WIDEO Michał Kopczyński: Rywale grali na czas (WIDEO)

Sprawa z meczami towarzyskimi "la seleccion" to jednak oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej. Jest jak podatki, za które wsadzono do więzienia Ala Capone, by dopiero potem dowieść mu innych przestępczych czynów. Stopniowo, dzień po dniu, ujawniane są kolejne dokumenty kompromitujące Villara, kolejne zapisy jego nagranych i dostarczanych prokuratorze rozmów. Z tego wszystkiego wyłania się prawdziwy obraz funkcjonowania hiszpańskiego futbolu, przysłaniany długo przez sukcesy piłkarzy.

Śledztwo ujawniło na przykład, że 15 czerwca 2017, Angel Maria Villar i Jose Angel Pelaez (szef prowincjonalnego, kantabryjskiego związku piłkarskiego) odbyli rozmowę o budżecie RFEF i rozmaitych kwestiach finansowych. Pelaez zakomunikował Villarowi, że zaoszczędził u siebie 5,2 miliona euro, które gotów jest teraz oddać na użytek osobisty prezydenta federacji. Oświadczył mu, że tę kwotę może wydać na... zlikwidowanie tego, co mu leży na jajach.

To właściwie wszystko tłumaczy: Villar wraz z innymi osobami z centrali i związków regionalnych okradali hiszpański futbol. Wszyscy dogadzali szefowi w taki sposób, jak Pelaez, bo wiedzieli, że to Villar rozdziela stanowiska. Wszyscy byli tak czy inaczej umoczeni i zdawali sobie sprawę, że prezydent na każdego ma haka, więc może zrobić wszystko. Gdy ktoś, jak na przykład ostatnio szef madryckiej federacji piłki halowej Julio Cabello, wyłamywał się z układu, czyli w tym przypadku zwlekał z deklaracją, że poprze Villara w kolejnych wyborach na szefa federacji, słyszał od niego, iż szef właśnie rozmawiał z innym chętnym na jego stanowisko.

Od wielu lat naczelnym wrogiem Villara jest Javier Tebas, obecnie szef Liga de Futbol Profesional. To ciało, niezależne od RFEF, było dla Villara prawdziwym wrzodem na tyłku. Niewiele mógł jednak zrobić Tebasowi. A ten ciągle oskarżał Villara o nieuczciwość, oczywiście tak dobierając słowa, żeby nie przegrać w sądzie.

Teraz nazwał rzecz po imieniu: - Federacja za kadencji Villara to był dwór feudalny.

Dodać trzeba, że ludzie lojalni mogli liczyć na rozmaite benefity. Ilustruje to przykład sekretarz generalnej federacji Esther Gascon, z którą jednego dnia rozwiązano umowę o pracę, drugiego wypłacono jej odprawę w wysokości 300 tysięcy euro, a trzeciego znów zatrudniono. Innych wiernych Villar wynagradzał na przykład biletami na finał Ligi Mistrzów.

Dowiedziawszy się tego i owego o metodach działania Villara, o klientyźmie panującym w federacji (właśnie były sędzia Pino Zamorano doniósł, że on i koledzy jeśli chcieli pozostać w grze musieli gwizdać pod dyktando prezydenta i oddawać mu pięć procent zarobków), nie wolno się dziwić, że w zasadzie był nieusuwalny ze stanowiska. Młodsi kibice i dziennikarze nie pamiętali innego szefa federacji, a starsi z rozrzewnieniem wspominali Pablo Puertę, który w 1984 roku musiał odejść pod brzemieniem rozmaitych oskarżeń, a przy Villarze był harcerzykiem.

W poprzednim roku dla wszystkich opozycjonistów pojawiła się nadzieja na koniec ery Baska. Oto tak zmanipulował zapisami w statucie federacji - co doprowadziło do konfliktu z ministerstwem sportu - że wybory na kolejną kadencję zostały przesunięte z jesieni 2016 na wiosnę 2017. Dyktator miał nadzieję na objęcie po Michelu Platinim funkcji szefa UEFA, co rozstrzygało się we wrześniu 2016. Gdyby nim został, oddałby władzę w kraju. Ale tak się nie stało, wybory w kontynentalnej centrali wygrał Słoweniec Aleksander Ceferin i Villar 11 maja 2017 został proklamowany jedynym kandydatem na stanowisko szefa RFEF, a jedenaście dni później wybrany na ósmą kadencję. Z 129 delegatów poparło go 112.

Warto dodać, że odkąd objął funkcję, tylko dwa razy zgłosił się inny kandydat w wyborach. Najbardziej zaciętą walkę stoczył w 2004 z Sebastianem Losadą, który już wtedy mówił o metodach Villara, ujawnionych teraz. Już wtedy zarzucał mu, że kupuje głosy wyborcze, że żąda poparcia w zamian za przyznanie organizacji meczu reprezentacji, że odrzuca milionowe kontrakty reklamowe dla federacji jeśli nie dostanie procentu do własnej kieszeni.

W 2017 roku z prezydentem chciał rywalizować Jorge Perez, kiedyś członek ekipy Villara, który odszedł ze związku po ostrym konflikcie z szefem. Jednak kilka tygodni przed wyborami wycofał się. Media podają, że to on zgromadził dowody przestępczej działalności prezydenta i dostarczył je prokuratorze, czyli de facto doprowadził do upadku Villara.
[nextpage] Syn przerósł ojca

Razem z Angelem Marią Villarem zostali aresztowani i osadzeni: Juan Padron, wiceprezydent ekonomiczny federacji i Gorka Villar, 41-letni syn prezydenta federacji, z wykształcenia adwokat zajmujący się sprawami związanymi z prawem sportowym. Czwarta osoba, której przedstawiono zarzuty - sekretarz regionalnej federacji Teneryfy Ramon Angel Hernandez Bassou, została zwolniona za kaucją. Bandzie trojga takiej możliwości nie stworzono.

Padrona tu pomińmy, bo z racji zajmowanego stanowiska jasne jest, w jaki sposób był wplątany w sprawę. Natomiast trzeba bliżej zająć się Villarrem juniorem, gdyż jest to postać o wiele ciekawsza, niż może się wydawać.

Dla hiszpańskiego prokuratora istotny był oczywiście udział syna w machlojkach ojca. Był on prosty, żeby nie powiedzieć - prostacki. Na konto firmy Gorki - Sport Advisers SL, przelewane były po prostu kwoty łapówek dla Villara (o ile musiały zostać zaksięgowane u dawców), jako wynagrodzenie za rzekomo świadczone przez nią usługi doradcze. Łącznie przepompowano w ten sposób około 45 milionów euro, co pokazuje na jaką skalę i z jaką bezczelnością tatuś z synkiem działali.

Pomysłowość Gorki, jak cały czas ustalają hiszpańscy dziennikarze śledczy, była bezgraniczna. Zapewne to on wymyślił wart 35 milionów euro kontrakt na dostarczenie regionalnym związkom strojów sportowych dla drużyn juniorskich z nowo założonej firmy Pony, które to stroje w większości nigdy do nich nie dotarły. Zapewne to jego pomysłem były dotacje na budowę piłkarskich boisk w rozmaitych miejscach kraju, które nigdy nie powstawały, zaś pieniędzmi się dzielono.

Ale nie w tym wszystkim rzecz. Otóż obszar działań Gorki już kilka lat temu wykroczył poza teren Hiszpanii. Rzec wręcz można, że dopiero na obczyźnie ten utalentowany młody człowiek pokazał, co naprawdę potrafi. W styczniu 2014 roku został, ku powszechnemu zaskoczeniu, zatrudniony na stanowisku dyrektora generalnego CONMEBOL, czyli południowoamerykańskiej konfederacji piłkarskiej. Villar senior oczywiście doskonale znał najważniejsze postaci latynoamerykańskiej piłki: Julio Grondonę z Argentyny, Nicolasa Leoza z Paragwaju, czy Eugenio Figueredo z Urugwaju i zapewne polecił im swego syna jako specjalistę od robienia pieniędzy w futbolu.

Minęło kilkanaście miesięcy, a były znakomity paragwajski bramkarz Jose Luis Chilavert nazwał Gorkę głową mafii, która rządzi futbolem na całym kontynencie. On bowiem negocjował i podpisywał kontrakty telewizyjne w imieniu całej konfederacji, wymuszał pośrednictwo w organizowaniu meczów towarzyskich tamtejszych reprezentacji, zawsze kasując coś na boku. - Gorka jest bezwstydnikiem. Wszystkie przypadki korupcji z ostatniego czasu są z nim związane, wszystkie brudne pieniądze przechodzą przez niego -  powiedział Chilavert.

W 2016 roku Gorka został odwołany ze swojej funkcji, gdyż w CONMEBOL zaczęła się, podobnie jak w FIFA i UEFA, sanacja. Wrócił więc do Hiszpanii, by znów działać ręka w rękę w ojcem. Można tylko domniemywać, że posiedzi w więzieniu dłużej niż tata.

Dogadają się? 

Uczucia hiszpańskich kibiców w związku z całą historią najtrafniej chyba oddał komentator "Marki" Juanma Rodriguez, pisząc: "Futbol hiszpański to nie jest Angel Maria Villar, ani Gorka Villar, ani Juan Padron; nie jest, nigdy nie był i nigdy nie będzie. Futbol hiszpański to reprezentacja, kluby i kibice. To, co zaczęło się w FIFA i UEFA musiało w końcu dotrzeć także do nas. I bardzo dobrze, że dotarło. Trzeba wierzyć, że wszyscy są równi wobec prawa."
 
25 lipca odbyło się pierwsze od 28 lat posiedzenie zarządu RFEF bez udziału Villara. Tymczasowym sternikiem federacji został ogłoszony jej były skarbnik, Jose Luis Larrea, dziś szef związku z prowincji Guipozkoa (czyli San Sebastian i okolice). Ma on przeprowadzić wszystkie procedury związane ze zorganizowaniem pod koniec obecnego roku wyborów nowego prezydenta. Nie będzie to łatwe, ponieważ Javier Tebas, szef LFP, nawołuje kluby z Primera Division by kontestowały działania federacji  - chce bowiem wykorzystać kryzys na dokonanie całkowitej zmiany zasad jej funkcjonowania. Na taki, by kluby miały więcej do powiedzenia niż związki prowincjonalne.

Domaga się też, by natychmiast od działalności w futbolu odsunęli się wszyscy współpracownicy Villara, z Larreą właśnie na czele, jako z pewnością także umoczeni w przekręty. I znajduje posłuch - 25 lipca w siedzibie federacji stawili się tylko prezydenci Atletico Madryt i Realu Sociedad - szefów pozostałych osiemnastu klubów zabrakło.

Do zawarcia pokoju daleko; odejście Villara wszystkich ucieszyło, ale teraz zaczyna się walka o sukcesję. Co z niej wyniknie – trudno przewidzieć. Skoro jednak Hiszpanie dogadali się po śmierci Francisco Franco w 1975 roku i pokojowo zmienili ustrój kraju, to zapewne także po upadku Villara jego byli współpracownicy i wrogowie osiągną w końcu jakiś konsensus pozwalający futbolowi w tym kraju dalej funkcjonować.

Źródło artykułu: