Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Wysokość kontraktu wielkiego wrażenia nie robi.
Dariusz Marzec: Po pierwsze, liczby są tajemnicą handlową kontrahentów. Bezrefleksyjne ujawnianie jakichkolwiek wielkości nie służy nikomu.
Jako dziennikarz nie mogę tego skrytykować.
- Jednak mówienie o nich bez analizy sytuacji rynku sponsoringowego, wiedzy na temat kontraktu i jego szczegółów, prowadzi do błędnych wniosków. Zarząd Ekstraklasy przestrzega dobrych zasad biznesowych i nie ujawnia treści poufnych. Mogę powiedzieć tylko tyle, że kontrakt z LOTTO to obecnie drugi największy taki kontrakt w Polsce w zestawieniu lig i związków sportowych i blisko pierwszej 10 w Europie, jeśli chodzi o ligi piłkarskie z najwyższych poziomów rozgrywkowych. A przede wszystkim spełnia oczekiwania obu stron.
Ok, ale jak się porówna do umowy z T-Mobile, której wysokość to 18 milionów...
- Dużym uproszczeniem jest porównywanie rynku współczesnego do tego sprzed 10 lat. Dzisiaj globalne koncerny wolą inwestować w wielkie europejskie i światowe projekty, zaś polskie firmy lokalne poszły w obszar sprzedaży i dystrybucji, nie czystego sponsoringu. Rynek jest zupełnie inny niż był kilka lat temu. Warto zauważyć, że rekordowy kontrakt np. z T-Mobile łączył się z potrzebą rebrandingu firmy (przejęcie Ery - red.). Takie okazje zdarzają się raz na kilkanaście lat.
To zawsze można powiedzieć: "To nie my, to sytuacja na rynku".
- Nie w tym rzecz. Rynek jest jaki jest, a my musimy dostosować się do bieżących trendów. Odbyliśmy mnóstwo spotkań, rozmawialiśmy z różnymi podmiotami, wielkimi, mniejszymi. Znamy sytuację na rynku, wiemy kto w strategii ma sport. Dziś nie ma na rynku firm, które byłyby zainteresowane tak dużymi pakietami. Żeby nie być gołosłownym, zbadaliśmy rynek i wiemy, że liczba sprzedanych pakietów powyżej 5 mln PLN spadła o połowę w porównaniu z poprzednimi latami. Przyjęliśmy, że trzeba skonstruować mniejsze zestawy świadczeń i stopniowo je rozwijać we współpracy z aktualnymi partnerami. Z Totalizatorem jesteśmy czwarty rok, działamy z Oshee, rozbudowujemy współpracę z producentem zegarków Aztorin, pracujemy z adidasem czy Henrykiem Kanią (zakłady mięsne - red.). Z każdym rokiem robimy wspólnie coraz więcej aktywności promujących naszych partnerów i samą ligę, jednocześnie przynosząc pieniądze dla klubów.
Widać po publikacjach, że prezes PZPN, Zbigniew Boniek, ma zakusy by przejąć kontrolę nad Ekstraklasą. Skoro znalazł sponsorów do kadry, dlaczego nie miałby znaleźć do ligi?
- Trudno porównywać kadrę z ligą. Nie powiem, że to samograj, podstawową pracę trzeba jednak tam wykonać, ale mając choćby Roberta Lewandowskiego, który sam w sobie jest marką wartą miliony, to mówimy o zupełnie innym wymiarze sponsoringu. Będąc dużą firmą warto zapłacić pakiet dla samego Lewandowskiego a przecież jest jeszcze kilku piłkarzy na bardzo światowym poziomie. Mimo to, i tu pewnie pana zaskoczę, mamy zbliżone wyniki do PZPN, jeśli chodzi o komercjalizację naszych pakietów.
Kontrakt kadry z Lotosem to było około 9 milionów złotych, wasza stara umowa to 10 milionów. Ale nowa już tylko 6.
- O kwotach nie będę mówił, ale zbliżone wartości kluczowych pakietów kadry i Ekstraklasy za ubiegły sezon mogę w pewnym zakresie potwierdzić. Jednak proszę brać pod uwagę,że nie nie można 1 do 1 porównać naszego kontraktu z Totalizatorem Sportowym w tym i zeszłym sezonie. Różnią się one znacznie ekspozycją m.in. logotypu partnera na frontach koszulek. W obecnym kontrakcie tego świadczenia marketingowego nie ma.
Co innego czytałem.
- Przyjmijmy, że dziennikarze się pomylili, że zwyczajnie nie zapytali Ekstraklasy o zdanie... Zresztą kwoty przekazane klubom z tego kontraktu będą zbliżone do tych z zeszłego sezonu, ponieważ utrzymując obecnego już sponsora zaoszczędzimy około miliona złotych na różnych kosztach, jak np. produkcji brandingu stadionowego czy telewizyjnego. Bo on już zwyczajnie tam jest od zeszłego sezonu. Tego na przykład już nie napisano.
Wszystko wygląda dobrze, o ile sprzedacie "front koszulki", a gwarancji nie ma.
- Prowadzimy rozmowy z kilkoma podmiotami. Z naszego punktu widzenia priorytetem nie jest kwota, jaką uzyskamy za nazwę, ale to, żeby co roku wypłacać klubom coraz większe pieniądze. I to się dzieje. Parę lat temu to było 105 milionów, 115, 122, 137, w zeszłym roku 145. Cały czas ta wartość rośnie. A wartość naszego kontraktu plasuje nas w okolicy 10. miejsca w Europie, podobnie jak w przypadku rankingu sprzedaży praw mediowych, choć sportowo jako liga jesteśmy na 20 miejscu.
Wynika to jednak z tego, że niektóre ligi w ogóle nie mają sponsora. Jak się popatrzy na największe kraje - Hiszpania i Turcja mają po 20 milionów euro. Nie chcę oczywiście od was tego żądać bo to niedorzeczne, ale kontrakt Ekstraklasy to 1,5 miliona, po podzieleniu na kluby daje 300 tysięcy złotych...
- Jak już mówiłem, o kwotach nie będę rozmawiał. Jednak do samej kwoty 300 tysięcy złotych na klub się odniosę. To wystarcza na utrzymanie jednego czy dwóch piłkarzy przez cały sezon. Trudno odnosić się do Turcji - to kwota absurdalna. Porównywalne ligi mają mniejsze kontrakty. Rumuni, Czesi, którzy przecież sportowo mają dużo wyższe miejsce w Europie, osiągają wartości pakietów tytularnych niższe od naszych. My mamy porównywalny kontrakt do Szkocji czy Danii.
Mniejszej.
- Ale bogatszej. A jeśli sprzedamy drugi kluczowy pakiet świadczeń będziemy mieli kwotę porównywalną do ligi szwajcarskiej czy belgijskiej.
"Plus" daje dziś 8 milionów na siatkówkę.
- Ale to jest rozbite między federację i ligę. Przypominam, że my ciągle jesteśmy w pierwszej dwójce największych kontraktów w Polsce. Mimo, że wciąż wiele firm nie chce się reklamować w lidze z powodu ekscesów jakie miały miejsce w przeszłości. Teraz nie ma ich niemal w ogóle, ale odkłamywanie stereotypów i budowanie lepszego wizerunku zajmuje sporo czasu. Szczególnie w obszarze bezpieczeństwa. To jest wątpliwe dziedzictwo wcześniejszych lat, które dzięki pracy zespołów Ekstraklasy i klubów ma coraz mniejszy wpływ na postrzeganie ligi.
Na następnej stronie: O co chodzi w wojnie z PZPN, czy następny przetarg na prawa telewizyjne może być rekordowy, dlaczego Polska powinna iść śladem Niemiec i... Islandii.
ZOBACZ WIDEO Metoda Adama Kszczota. "To prywatna rzecz. Jeżeli ma działać, musi zostać ze mną"
[nextpage]
Laurent Prince, dyrektor sportowy szwajcarskiej federacji, powiedział mi kiedyś: "Mocne kluby to mocna federacja". Skąd wojna na linii Ekstraklasa - PZPN?
- To nie jest nasza wojna i chcę to jasno i wyraźnie powiedzieć. Każdy kto mnie zna wie, że skupiam się na budowaniu wartości firmy i stronię od wszelkich konfrontacji, a już tym bardziej szkodzących spółce. PZPN jako nasz akcjonariusz ma jednak odmienne zdanie i potrafi otwarcie skrytykować działanie spółki Ekstraklasa S.A.. Jest to dla mnie o tyle dziwne, że wszelkie ważne decyzje podejmujemy wspólnie. Tak było choćby przy podpisaniu kontraktu z Totalizatorem. To nie była decyzja jednoosobowa czy decyzja zarządu spółki. Po prezentacji sytuacji na rynku sponsoringowym oraz panujących na nim trendów Rada Nadzorcza, w której zasiada przedstawiciel PZPN, jednomyślnie zaakceptowała warunki współpracy.
O co jest właściwie ta walka?
- O wpływy.
Czyli?
- To zwykle dwa obszary. Kontrola i pieniądze.
Kiedy rozpoczynacie rozmowy w sprawie nowego kontraktu telewizyjnego?
- Przygotowania już zaczęliśmy, niedługo zaczynamy pierwsze rozmowy z poszczególnymi zainteresowanymi.
Czy to może być rekordowy kontrakt? Eleven walczy o dominację, NC+ o kolejne kontrakty piłkarskie, a przecież wchodzi jeszcze w grę Discovery, które przejęło koncern Scripps Network.
- I jeszcze Jacek Kurski celuje w sport. Ekstraklasa notuje rekordy oglądalności, frekwencji i zasięgów w onlinie. To wszystko daje silne fundamenty negocjacyjne. Rynek potrafi jednak zaskoczyć – w XXI wieku zaskoczył wszystkich już dwa razy. W 2002 roku upadek koncernu Leo Kircha spowodował lawinę negatywnych zdarzeń na rynku medialnym a w 2011 roku kontrakt, mimo pozytywnej atmosfery zbliżającego się EURO, spadł ze 125 do 87 milionów, więc podchodzimy do przetargu na prawa mediowe racjonalnie. Dziś oglądalność rośnie, są nowi gracze na rynku, więc jest szansa na kolejne wzrosty.
Wróćmy do tematu waszego sporu z PZPN. Trudno mi go racjonalnie wyjaśnić.
- Mnie również. Tym bardziej, że w obliczu spadającej liczby wychowanków i młodzieżowców występujących w lidze i w świetle wyników osiąganych przez polskie drużyny w pucharach europejskich, potrzebna nam współpraca. Na początku, gdy przychodziłem do Ekstraklasy, wyglądało na to, że będziemy dobrze współpracować. W pierwszym miesiącu mojej pracy ustaliliśmy, że przyjmujemy rekomendowany przez PZPN program certyfikacji akademii piłkarskich, robiony m.in. w Bundeslidze przez firmę "double pass". Podzieliliśmy się zadaniami i my wykonaliśmy naszą część pracy, ale po 3 miesiącach związek wycofał się z tego projektu.
I dowiedzieliśmy się, że to firma, której nikt nie zna, Lubański o niej nie słyszał, więc znaczy że to "wydmuszka". I tak dalej. Przyznaję, że łapałem się za głowę.
- Trudno się do tego odnosić, bo to nie są merytoryczne argumenty. Szkoda, bo straciliśmy dwa lata. Bylibyśmy dziś w innym momencie budowania solidnego systemu szkolenia piłkarskiego w Polsce.
Na czym to miało polegać?
- Pierwszy rok to audyt, drugi edukacja, trzeci ponowny audyt jak poprawiła się sytuacja i czwarty rok to certyfikacja.
Pojedyncze kluby uznały, że szkoda pieniędzy.
- A ostatecznie wszystkie kluby Ekstraklasy i wybrane kluby 1. Ligi wzięły udział w szkoleniu z zarządzania rozwojem talentów prowadzonym przez "Double Pass", które z sukcesem zakończyliśmy w czerwcu tego roku. I ludzie biorący w nim udział byli pod ogromnym wrażeniem Ale wracając do tematu, to pierwotny pełny projekt budowania certyfikacji akademii piłkarskich zakładał budżet milion euro za cztery lata. Nie aż tak dużo. Atak na "Double Pass" był absurdalny. Oni pomagają w Niemczech w Bundeslidze i kilku innych krajach, to uznana firma, bardzo wiarygodny partner.
PZPN z kolei chwali się programem Pro Junior System.
- Rekomendacja "Double Pass" od początku szła w tym kierunku. Narodowy Model gry i Pro Junior System miały być uzupełnieniem programu certyfikacji. Najpierw należy zbudować podstawę i dopiero potem na to nakłada się program motywacyjny taki jak Pro Junior System. Przecież naiwnością jest sądzić, że taki program zmusi kogokolwiek do zmiany strategii działania w obszarze sportu. Wg. Double Pass dobrą akademię można zbudować za kwotę do 3 milionów złotych na sezon. Są w Polsce kluby,które wydają dwa razy tyle, jak Lech czy Zagłębie. W Lechu Akademia działa od 5 lat a więc wydano prawdopodobnie ponad 25 milionów złotych. Naprawdę sądzi pan, że celem Lecha było zdobycie nagrody w wysokości miliona złotych?
Dokładnie 1,4 mln. Zawsze jakieś pieniądze.
- Strategia Lecha jest niezależna od programu Pro Junior System. Sprzedaż trzech zawodników w tym roku przyniosła im 40 milionów złotych. Ten program może spowodować zmianę funkcjonowania klubu, ale w niższych ligach.
Sugeruje pan, że to działanie Public Relations?
- Mówię jedynie, że Legia dlatego stawia na Szymańskiego, bo jest dobry, nie dlatego, żeby wygrać Pro Junior System.
Wracając do sprawy Double Pass, ma pan jakąś teorię, dlaczego to nie wyszło?
- Nie potrafię naprawdę powiedzieć, choć wydaje mi się, że chodzi konieczność pracy zespołowej. Aby taki całościowy program rozwoju szkolenia wypalił potrzebna jest zgodna wizja i praca związku, ligi, Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz klubów. Do tego wymagana jest cierpliwość i trzymanie się obranego kursu przez co najmniej dekadę, bo wymierne efekty przychodzą dopiero po 10-15 latach. To pokazały przykłady Niemiec czy Islandii. Łatwo było wybrać dwa elementy, czyli Narodowy Model Gry i Pro Junior System, z całej układanki rekomendowanej przez Double Pass, ale bez prawdziwych fundamentów tj. dużej liczby dzieci, większej grupy wykształconych trenerów, odpowiedniej infrastruktury czy wreszcie ciągłej edukacji te dwie inicjatywy PZPN niewiele dadzą. Nie da się samym systemem motywacyjnym niczego zmienić na trwałe. Przykładowo w Niemczech, gdzie program jest kompletny, obserwujemy największy przyrost wychowanków grających w lidze w Europie. A przypomnijmy, że jest to jedna z najlepszych lig na świecie, gdzie bardzo trudno jest się przebić młodym zawodnikom, gdzie konkurencja jest znacznie większa niż u nas. Polska piłka klubowa zrobiła ogromny skok przez 10 lat. Pod względem infrastrukturalnym zbudowaliśmy 3 najnowocześniejszą bazę stadionową na świecie. Pod względem finansowym zeszły sezon był rekordowy, kluby stają się rentowne. A jeszcze 5 lat temu kluby przynosiły łączną stratę o wartości ponad 100 milionów złotych na sezon. Należy przyznać, że te dobre wyniki zawdzięczamy zarówno ciężkiej pracy klubów, ligi ale także ministerstwu, samorządom i komisji licencyjnej PZPN. Teraz czas na skok pod względem sportowym, a za to, co Prezes Boniek lubi podkreślać, odpowiada głównie PZPN.
Czy jednak pokazywanie przykładu niemieckiego ma do końca sens? Finansowo dzieli nas przepaść.
- Dlatego można podać też przykład Islandii. Ich wynik na ostatnim Euro, to efekt działania systemu, w którym zgodnie współpracuje federacja, liga, ministerstwo i kluby. W 2002 roku na Islandii wszystkie te instytucje dogadały się, że trzeba działać wspólnie w obszarze sportu. Piłka została zdefiniowana jako najważniejszy z pięciu sportów narodowych,na które trzeba postawić. Wszystkie dzieci na Islandii muszą pływać, ale muszą też wybrać sobie jedną z czterech gier zespołowych. Dobudowano im infrastrukturę czyli pełnowymiarowe hale. Dziś są tam miejscowości, gdzie nawet 92 procent dzieci trenuje sport. To gigantyczny odsetek. Nie mają silnej ligi, ale tak dobre szkolenie, że zawodnicy rozwijają się z sukcesem najpierw w kraju a najlepsi trafiają do dużo lepszych lig za zagranicą. W 2016 roku, po 15 latach od startu systemu, pokonali Anglię na EURO 2016. Niemcy to jeden z największych krajów w Europie, Islandia jeden z najmniejszych. Ale poszły tą samą drogą - współpraca, system, konsekwencja. Jedni walczą zawsze o złote medale turniejów, drudzy przeskoczyli wielokrotnie swój potencjał. A u nas ciągle brakuje wspólnej wizji, na bazie której można wreszcie zacząć budowę ogólnopolskiego systemu szkolenia piłkarskiego.
Rozmawiał Marek Wawrzynowski