Zbyt wielki dla kadry: jak po klęsce w Danii odszedł selekcjoner Zbigniew Boniek

Do Kopenhagi Zbigniew Boniek wraca jak do swojego Waterloo. Wspomnienia sprzed 15 lat są trudne. To właśnie po meczu w stolicy Danii zrezygnował, albo jak wolą jego przeciwnicy, uciekł ze stanowiska selekcjonera.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski

Transparent "Boniek trenerem, Polska outsiderem", który kibice wywiesili podczas meczu na stadionie "Parken" 20 listopada 2002 roku, to jeden z tych, których bohater pewnie wolałby nie pamiętać.

Obecny prezes PZPN nie przepada za wspomnieniem swojego okresu na stołku selekcjonera reprezentacji Polski. Niedawno zaczepił mnie w Łodzi i powiedział: "Pan pisze, że byłem fatalny, a ja mam bilans pierwszych meczów nie gorszy niż ten pana Beenhakker". Ten bilans to dwa zwycięstwa, remis i dwie porażki. Czasem więc wraca na krótko do tego okresu, chce przekonać, że nie było aż tak źle. Ale suchy bilans to nie wszystko. Nieznaczne wygrane z San Marino czy Nową Zelandią nie przekonują bardziej zorientowanych kibiców.

Trzeba przyznać, że w CV Zbigniewa Bońka, człowieka sukcesu, to stanowisko było potrzebne jak Radomiowi międzynarodowe lotnisko.

Do stolicy Kopenhagi, w drugiej połowie listopada 2002 roku, zawodnicy zjeżdżali się indywidualnie. Prasa już wówczas zwracała uwagę, że wyglądali bardziej jak wycieczka krajoznawcza niż zorganizowana drużyna piłkarska.

ZOBACZ WIDEO: Arkadiusz Onyszko: Duńczycy mówią, że to ich ostatnia szansa

Nic się nie układało w myśl zasady znanej ze świata polityki: "Jak nie idzie, to nie idzie". Na lotnisku zginęły bagaże Sebastiana Mili i Mariusza Liberdy. Ten drugi na przedmeczowy trening wyszedł w tenisówkach. Przed spotkaniem okazało się, że zagramy w granatowych koszulkach, a nie w biało-czerwonych. Niby żaden argument, a jednak dopełnienie listy "zdarzeń fatalnych".

Po latach "Przegląd Sportowy", wspominając tamto spotkanie, napisał, że w redakcyjnej ankiecie aż 49 procent osób pytanych o wynik spotkania postawiło na przegraną Polaków. Takie były wówczas nastroje.

- Wtedy było dość ostro, prasa jechała z kadrą od przegranego meczu z Łotwą - wspomina Kamil Kosowski, uczestnik spotkania.

Boniek zawsze dzielił rynek medialny na zwolenników i przeciwników. Pierwsi nie mieli wtedy łatwego czasu. Najlepiej przycupnęliby gdzieś w rogu i nie wychodzili. "Zibiego" nie bardzo dało się bronić.

- Bardzo chcieliśmy. Dla nas Boniek był autorytetem, ale razem to jakoś nie współgrało. Nie wiem, może to jego nazwisko nas tak paraliżowało - zastanawia się Kosowski.

Podobnie pamięta to Marcin Baszczyński. Dla niego to był bardzo ważny mecz. Poprzedni selekcjoner, Jerzy Engel, dał mu zadebiutować, ale potem go odstrzelił. Boniek dał mu drugą szansę.

- Dla mnie było to więc specjalne wydarzenie. Boniek autorytet zdecydowanie miał. Chciał stworzyć drużynę, my też. Zabrakło zespołowości - ocenia.

Mecz z Danią odbył się nieco ponad miesiąc po spotkaniu z Łotwą (0:1), największej klęsce polskiej piłki tamtych czasów. To był ciężki miesiąc.

- Dziennikarze atakowali Bońka, nie zawsze merytorycznie, często to były ataki personalne - opowiada Kosowski.

Pewnie reguły "fair play" nie zostały zachowane, choć rozgoryczenie po spotkaniu z Łotwą było tak duże, że nikt wtedy nie kalkulował. Sprawa była w stu procentach emocjonalna, a celem nadrzędnym było pozbycie się selekcjonera. "Piłka Nożna" pytała wtedy: "Czy to już dno?". Piłkarze woleli nie otwierać gazet.

Żeby było jasne, sam selekcjoner nie pozostawał dłużny: "Nie pozwolę, by krytykowali mnie nieudacznicy i alkoholicy".

Wydaje się, że sytuację i przyczyny klęski Bońka bardzo dobrze analizuje Jerzy Dudek w swojej autobiografii "Uwierzyć w siebie".

Polski bramkarz pisze: "Miesiąc później, jadąc na spotkanie z Duńczykami, widziałem, że drużyna jest kompletnie rozbita, nie ma w niej ducha walki. Nie było grupy zawodników potrafiących utrzymać ją w garści. Paradoks polegał na tym, że jedynym liderem pozostał trener! Wydaje mi się, że swoją osobowością przyćmił wszystkich. Nikt za bardzo nie chciał się odzywać, dyskutować na temat taktyki. Bo skoro Boniek powiedział, że mamy grać na przykład prawą stroną, widocznie powinien wiedzieć, co robi. Nawet jak pojawiały się jakieś wątpliwości, każdy dusił je w sobie, bo wydawało mu się, że mogłyby zostać źle odebrane. Między trenerem i zawodnikami nie było właściwego kontaktu (...) Boniek był dla nas za wielki".

Na następnej stronie: Dlaczego Michał Listkiewicz nie spadł z fotela i co było w faksie od Bońka
Czy Polska zdobędzie medal na mundialu w Rosji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×