Kamil Grosicki: Śmieci z głowy wyrzucone

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Damian Filipowski  / Na zdjęciu Kamil Grosicki
WP SportoweFakty / Damian Filipowski / Na zdjęciu Kamil Grosicki
zdjęcie autora artykułu

W takich klubach gram, w jakich gram. Nie walczę o trofea, wielkie rzeczy, dlatego kadra to dla mnie świętość - opowiada w rozmowie z WP SportoweFakty Kamil Grosicki.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Za panem najgorszy miesiąc w karierze?

Kamil Grosicki, reprezentant Polski, zawodnik Hull City: Rozegrałem łącznie siedem meczów, w klubie i reprezentacji, przegrałem cztery. I to jak... 0:4 z Danią, później na "dzień dobry" w Championship 0:5 z Derby. Do tego doszła kwestia transferu, którego... nie było. Ten wrzesień był fatalny.

Pana Hull City we wrześniu wygrało tylko raz. Co się stało?

Dopadła nas niemoc. Na przykład w meczu z Derby: rywal miał pięć sytuacji i wszystkie wykorzystał. A my mnóstwo i żadnej nie zamieniliśmy na gola. I tak było w kolejnych spotkaniach. W następnej kolejce graliśmy z Fulham. Przy stanie 1:1 marnujemy stuprocentową akcję i zaraz dostajemy gola na 1:2. Później Sunderland, Reading... To były remisy, 1:1, ale graliśmy o całą pulę. Każdy wiedział, że potrzebujemy trzech punktów, atakowaliśmy, nacieraliśmy narażając się na kontry i trochę zapominaliśmy o obronie. Z Preston trafiłem w poprzeczkę, kilka centymetrów niżej i byłoby zwycięstwo. I tak w kółko. W końcu rywal nas skarcił. Skończyło się 1:2. Wyszedł nam dopiero mecz z Birmingham City. 6:1, a mogło być więcej.

ZOBACZ WIDEO El. MŚ 2018: Wojciech Szczęsny skradł show. Konsekwencje dla Krychowiaka?

Wcześniej w waszej szatni wrzało?

Nawet nie było krzyków, nikt się nie odzywał, nikt nie wiedział, co się dzieje. W założeniu zawsze miał być minimum remis, a my tu przegrywamy mecze... Ostatnie spotkanie z Birmingham City dało nam nadzieję. Trener Leonid Słucki też odetchnął. Zarówno on, jak i my, poznajemy, uczymy się tej ligi. Championship trochę mnie zaskakuje. Czym?

Tym, że wszystko się może wydarzyć, każdy może wygrać z każdym. Trener preferuje grę pressingiem i ciągle naciskamy, gramy z kontrataku. W ataku pozycyjnym nie gramy najlepiej, dlatego musimy polegać na szybkich akcjach, mojej dynamice. W obronie potrafimy zagrać bardzo dobrze, ale też bardzo słabo. Mamy kompletnie nowy zespół, wielu graczy przyszło do nas na wypożyczenie z mocnych klubów, gdzie nie łapali się do składu. Na początku sezonu waszym celem był awans. Jak jest teraz?

Cel jest ten sam. Inne zespoły nam odjechały, musimy zdobywać punkty, bo się po prostu zakopiemy na dole tabeli i będzie trudno wystartować. Na szczęście meczów jest dużo. Przed sezonem wszyscy byli pewni, że powalczymy o awans, ale trzeba też realnie na to patrzeć - mamy inną drużynę. Championship jest bardziej wymagająca, stylem gry to podobna liga do Premier League, ale w ekstraklasie jest jednak większa jakość. Tutaj trzeba się po prostu naharować.

Częściej bolą plecy, kark?

Staram się nie szukać walki, przepychanek. Jakbym się w to jeszcze miał wplątywać, to zrobiłbym sobie krzywdę. Zajmuje się tym, czym potrafię: ściganiem i wypracowywaniem akcji. Dotąd nikt mi krzywdy nie chciał zrobić. Jest twarda gra, czuje się rywali na plecach, zwłaszcza gdy gra się tyłem do bramki. We Francji było więcej jakości, techniki, tu jest walka.

Myśli pan czasem: "gdzie ja jestem?"

Czasem się irytuję, bo piłka lata w powietrzu, muszę na nią trochę poczekać. Mówię chłopakom: "nie grajcie mi na głowę". W obronie rywali występują przeważnie same "kolosy", a ja przecież potrzebuję podania po ziemi, na wolne pole, żeby się ścigać. Zespół dopiero mnie poznaje, zaczynamy się powoli zgrywać, dużo ze sobą rozmawiamy.

Pan jest liderem tej drużyny?

Trener Słucki ułożył grę pode mnie i faktycznie powiedział mi to wprost, że jestem jej liderem. Udzielił też kilku wskazówek: żebym się nie frustrował, jak nie idzie, tylko pokazywał kolegom, że wyjdziemy z opresji, że będzie lepiej. Ze szkoleniowcem mam coraz lepsze relacje. Słucki wymaga ode mnie najwięcej, ma też do mnie najwięcej uwag. Nie wymienia ich przy wszystkich, ale zaprasza na rozmowy indywidualne i powtarza: jak będziesz chciał, to mi mecz wygrasz. Lubi mi też wbijać szpilkę po dobrym spotkaniu, sprowadzić na ziemię i żartować ze mnie. Czasem się zastanawiam: jest tylu zawodników w szatni, a on zawsze do mnie coś ma, dlaczego tak jest? To fajny facet, wprowadza rodzinną atmosferę. Bardzo "ludzko" zachował się również po moim powrocie z kadry we wrześniu.

Co zrobił?

Słucki wiedział, że chciałem odejść latem. Nie dostałem żadnej oferty, zostałem i muszę zasuwać. Po przyjeździe ze zgrupowania reprezentacji Słucki powiedział: walcz, pokazuj się, żeby ktoś cię kupił. Podszedł do tematu bardzo profesjonalnie. Usłyszałem od niego: masz dwa warianty - albo transfer w styczniu, albo razem wejdziemy do Premier League. Szkoleniowiec nie będzie mnie blokował, zna perspektywę piłkarza i nie zamierza robić problemów.

Dobrze służy wam chyba wschodni klimat.

Wschodnia więź pomaga, ale nie rozmawiamy po rosyjsku. Słucki czasem krzyczy do mnie w swoim języku, typu: "Dawaj, dawaj Kamil". Bardzo dobrze go jednak rozumiem po angielsku, mówi bardzo "czysto". Gdy zwracają się do mnie Anglicy lub Szkoci, to czasem naprawdę nie mam pojęcia, o co im chodzi. Ten akcent, dialekt, no nie... Ja może mało mówię, ale dużo rozumiem. A Słuckiego to już idealnie. Czasem sam się dziwie, ile ja wiem. Ale z drugiej strony gdyby to samo powiedział Irlandczyk czy Szkot, to bym może z dwa słowa przetłumaczył...

Co miał oznaczać wasz uścisk po ostatnim meczu z Birmingham City?

Docieraliśmy się z trenerem przez dwa miesiące. Było dobrze, były rozmowy, ale i zgrzyty. To było scementowanie tego trudnego momentu. Mimo 29 lat cały czas się uczę. W klubie bardzo we mnie wierzą i liczą, że poprowadzę Hull City do Premier League. Co z pana przyszłością?

Jest jedna myśl: grać jak najlepiej. I nie myśleć o transferze. Źle zrobiłem latem, sam się nakręcałem. Byłem przekonany, że odejdę, a tak nie powinienem robić.

Po zamknięciu okienka transferowego z agentem Thomasem Krothem rozmawiał pan ponoć trzy godziny.

Poruszyliśmy różne tematy. Wyjaśniliśmy między sobą to, co się wydarzyło latem. Wtedy były zapewnienia, że transfer odbędzie się na 99 procent i że moja pozycja na rynku jest o 50 procent lepsza niż w ubiegłym roku. Angielskiej ekstraklasie się przedstawiłem i myślę, że żadnemu zespołowi z drugiej dziesiątki Premier League bym nie zaszkodził. Nie wiem, czemu nikt nie złożył za mnie oferty, właśnie to próbowaliśmy wyjaśnić z agentem. Myślę, że się udało. Pracujemy też nad tym, żeby przy kwestiach transferowych pomagał nam również Daniel Kaniewski (agent ds wizerunku zawodnika).

Odgruzował pan już głowę?

Musiałem wyrzucić z niej śmieci.

Udało się?

Tak.

Jak?

Trzeba rozmawiać z osobami które ci dobrze życzą, dają wskazówki. Ja tak mam, że dużo myślę o niepowodzeniach, analizuję różne sytuacje, a potem odbija się to na mojej dyspozycji. Inaczej jak głowa jest czysta i nie myślę o niczym, tylko o piłce. Wtedy gram jak z Birmingham City.

David Meyler powiedział w "Hull Daily Mail", że jest pan jednym z najlepszych zawodników Championship.

To samo powiedział też mi. To buduje. David ma ponad sto meczów w Premier League, też zależy mu, żeby jeszcze tam się znaleźć. Nakręca fajną atmosferę w drużynie. W klubie mówią na mnie "Turbo", ale David śmieje się, że jestem "prime minister" (premier). Chłopaki wiedzą, że jestem w Polsce popularny i lubią żartować w ten sposób. Prezydentem jest Robert Lewandowski.

To premier z prezydentem dadzą nam awans na mundial w Rosji?

Idziemy po swoje. Koniec. W Armenii będzie gorąco, ale to nie ma znaczenia.

Widzę, że nie dopuszcza pan do siebie innej myśli?

Będą to dla mnie ostatnie mistrzostwa świata, chcę spełnić marzenie i wystąpić na mundialu. W takich klubach gram, w jakich gram. Nie walczę o trofea, wielkie rzeczy, głownie o środek tabeli, utrzymanie. Dlatego kadra to dla mnie coś świętego. Grałem na Euro, prawie awansowaliśmy do półfinału. Nie ma nic piękniejszego niż wystąpić na Euro i mundialu. Kibice szanują cię całe życie. A co wydarzy się w Rosji, to się będziemy później martwić.

A mamy prawo martwić się o mecz w Armenii? W Warszawie ledwo wygraliśmy 2:1, po golu strzelonym w piątej minucie doliczonego czasu gry.

Róbmy to, co wcześniej, czyli grajmy z zaangażowaniem, opierajmy się na szybkich kontrach po odbiorze piłki. Na tym bazowaliśmy, to wychodziło. Ormianie będą grali na "hurra", pewnie piątką w obronie, z wahadłowymi. Trzeba się będzie przebić przez ścianę. Oni nie mają nic do stracenia. Duński "plaskacz" był reprezentacji potrzebny?

Był. Uświadomił nam, że nie jest tak kolorowo, jak myśleliśmy, że trzeba dać z wątroby, a nie wyjść i "żonglować". Odkąd trenerem jest Adam Nawałka, za każdym razem, po jakiś wpadkach, potrafiliśmy się szybko podnieść.

Czego musimy uniknąć w Erywaniu?

Nie możemy wdać się w przepychanki. Musimy grać ostro, z zaangażowaniem, bez nerwów. Sytuacje do zdobycia bramki na pewno będą, a mamy w zespole takich zawodników, którzy potrafią je wykorzystać. Jeżeli to wszystko uda się zrealizować, to Armenia nie ma z nami najmniejszych szans. Oni chcą się pokazać na tle gwiazd, jak na przykład Roberta Lewandowskiego, na tle silnej Polski i się wypromować. Ale spokojnie: nie dopuścimy do tego.

Najgorszy miesiąc za panem, najpiękniejszy tydzień przed?

Zdecydowanie. Musimy myśleć teraz, gdzie możemy być za tydzień i co możemy stracić.

Źródło artykułu: