Niemal osiem lat temu - 14 października 2009 r. - reprezentacja Polski rozegrała ostatnie spotkanie na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Smutny był to widok. Biało-Czerwoni nie mieli już szans na grę w mistrzostwach świata w RPA, kibice wojowali z ówczesnymi władzami PZPN, namawiając do bojkotu meczu o pietruszkę. Do tego na Śląsk już w połowie października zawitała zima. Seweryn Gancarczyk na pokrytej śniegiem murawie szybko strzelił "samobója" Jerzemu Dudkowi, Słowacy zaś utrzymali korzystny dla nich rezultat i po końcowym gwizdku świętowali awans na afrykański mundial.
Z trybun Śląskiego tamto spotkanie oglądało zaledwie 4,5 tys. kibiców. Mało kto wówczas przypuszczał, że na kolejny oficjalny mecz na chorzowskiej arenie przyjdzie czekać aż do 7 października 2017 r. W sobotnie popołudnie na odnowionym obiekcie zmierzyły się reprezentacje do lat 19: Polski i Białorusi (wynik 3:0).
Czarownice z wuwuzelami
Kilka dni wcześniej, 1 października, Stadion Śląski przeszedł próbę generalną, jaką był Dzień Otwarty. Zmodernizowany obiekt przyszło obejrzeć w sumie ok. 100 tys. osób (głównie mieszkańców aglomeracji), którzy oklaskiwali uczestników PKO Silesia Marathonu, a także byłe gwiazdy piłki, które wzięły udział w meczu wspomnień (z okazji 60. rocznicy słynnego triumfu Polski nad ZSRR na Stadionie Śląskim). Dzień Otwarty odsłonił kilka mankamentów - głównie ten komunikacyjny. Na stadionowe parkingi trudno było się dostać, a jeszcze trudniej z nich wyjechać. Niektórzy w korkach spędzili nawet ponad godzinę.
ZOBACZ WIDEO: Adam Nawałka wierzy, że najlepsze wciąż przed Lewandowskim. I nie tylko przed nim
Tym razem - przy okazji turnieju eliminacyjnego do ME U-19 - miało być inaczej. Organizatorzy apelowali do kibiców o przyjazd środkami komunikacji miejskiej. Część fanów posłuchała, inni wsiedli do samochodów i musieli liczyć się z tym, że będą przemieszczali się metr po metrze, w "sznurze" aut udających się w stronę Parku Śląskiego, gdzie zlokalizowany jest obiekt.
- A pamiętacie tego gola dla Kolumbii? No tego, co strzelił Kuszczakowi - im bliżej stadionowych bram, tym więcej można było usłyszeć podobnych rozmów kibiców. Ci akurat wspominali jedno z najbardziej kuriozalnych wydarzeń w historii Stadionu Śląskiego, gdy polski bramkarz przepuścił do siatki piłkę wykopniętą przez Luisa Martineza. - Nie chodźcie po wodzie! - apelowała pani do dwójki dzieciaków, które aż rozpierała ciekawość, by zobaczyć stadion. - Mamo, już go widać! - krzyknął w końcu jeden z nich.
- Szaliczek? Czapeczkę? Zapraszam! - w pobliżu areny nie mogło zabraknąć sprzedawców gadżetów. Jak się jednak później okazało, to inny gadżet zapadł w pamięć uczestnikom pierwszego po przerwie spotkania piłkarskiego na chorzowskim stadionie.
"Niesamowite, ten charakterystyczny pomruk na Śląskim" - napisał na Twitterze, w trakcie spotkania z Białorusią, prezes PZPN Zbigniew Boniek, umieszczając obok tych słów dwa podniesione kciuki. Trudno rozszyfrować, co dokładnie miał na myśli. Przez większą część spotkania dominowało bowiem... charakterystyczne buczenie trąbek. Niczym w Republice Południowej Afryki podczas mistrzostw świata w 2010 r. Tak jak by czarownice, które kiedyś ugotowały w swoim kotle Anglików, chciały teraz dać koncert na wuwuzelach.
Liczyli na Meksyk. Była... meksykańska fala
Doping wzmagał się, gdy młodzi Polacy atakowali bramkę Białorusinów. - Jeszcze jeden, jeszcze jeden! - skandowali kibice po golu Marco Drawza, który dał nam prowadzenie. Fani rozkręcali się stopniowo, jak kadra Dariusza Dźwigały w tym meczu - na początku trochę zagubiona, później grająca swobodnie i skutecznie.
Po przerwie kilkakrotnie Stadion Śląski "zalała" meksykańska fala.
Skoro o Meksyku mowa... Nie ma co ukrywać: kibice ze Śląska liczyli na więcej. Byli pełni wiary w to, że PZPN przyzna Chorzowowi prawo organizacji jednego z listopadowych meczów towarzyskich kadry Adama Nawałki, które zostaną rozegrane w naszym kraju. Nieoficjalnie mówiło się o spotkaniu Biało-Czerwonych z Meksykiem (planowanym na 13 listopada). Jednak kilka dni temu okazało się, że Meksyk podejmiemy na stadionie w Gdańsku, a wcześniej w Warszawie zagramy z Urugwajem. Na południu Polski wielu kibiców było mocno rozczarowanych.
Drugim ciosem dla Ślązaków była wypowiedź Zbigniewa Bońka z piątkowej rozmowy z "Dziennikiem Zachodnim". - Uważam, że stary Stadion Śląski należało całkowicie zburzyć i albo postawić na tym miejscu pomnik, albo zbudować nowoczesny obiekt piłkarski - powiedział prezesPZPN.
Słowa te odbiły się szerokim echem. Niektórym to wystarczyło, by uznać, że "Zibi" - mimo wcześniejszych deklaracji - wcale nie będzie dążyć do organizacji meczu kadry na Śląskim. I że jest temu pomysłowi wręcz nieprzychylny. Tyle że prawda była w tym przypadku inna.
Prace wciąż trwają
Stadion oddano do użytku, przeprowadzono na nim dwie imprezy, ale nie jest on jeszcze w 100 proc. gotowy, by gościć pierwszą reprezentację. Przedstawiciele PZPN, którzy jakiś czas temu odwiedzili obiekt, sporządzili listę zastrzeżeń. Na Stadionie Śląskim trwały i nadal trwają prace wykończeniowe w jego najbliższym otoczeniu (m.in. na parkingach), a także w jego wnętrzu (m.in. w strefach VIP, szatniach).
Wystarczy zresztą spojrzeć na dwa poniższe zdjęcia. Pierwsze zostało zrobione w pobliżu bramy, którą na stadion wchodzili przedstawiciele mediów. "Teren budowy. Wstęp wzbroniony" - tabliczka z tym napisem rzuca się w oczy.
Tak natomiast wygląda bezpośrednie otoczenie - od tej strony stadionu, w której mieścił się kiedyś hotel.
Podjęcie drużyn walczących w eliminacjach mistrzostw Europy do lat 19 było dla Stadionu Śląskiego z jednej strony szansą na zaprezentowanie się całej Polsce, z drugiej - trudnym orzechem do zgryzienia. Nikt przecież nie chciał, by powtórzyły się pustki ze wspomnianego meczu ze Słowacją.
Na spotkanie przygotowano 30 tysięcy wejściówek. Darmowych. Jedynym warunkiem otrzymania biletu było podanie danych osobowych (imię, nazwisko i PESEL). Działacze Śląskiego Związku Piłki Nożnej przekazali wejściówki do okręgowych związków i podokręgów. Zamówień wpłynęło tak dużo, że w ostatnich dniach w kasach Śląskiego ZPN i Stadionu Śląskiego pozostało tylko niespełna pięć tysięcy biletów.
Kapitan spełnił marzenie
30 tysięcy kibiców na meczu juniorów? Na pierwszy rzut oka wydawało się to szaleństwem, ale cel udało się zrealizować niemal w całości. Spiker w drugiej połowie spotkania przekazał z dumą liczbę: 29316. Czyli niespełna siedem razy więcej niż na nieszczęsnym meczu pierwszej reprezentacji ze Słowacją przed ośmioma laty.
Chyba nie wszyscy piłkarze zdawali sobie sprawę z tego, ilu ludzi przyszło ich obejrzeć. - Grałem już przy tylu widzach w meczach Ekstraklasy - powiedział Adrian Łyszczarz, jeden z bohaterów spotkania (miał udział przy każdej z bramek dla Polaków), na co dzień piłkarz Śląska Wrocław. Za moment jednak sprostował swoją wypowiedź. - Było aż 30 tysięcy osób? No to przy tylu jeszcze nie grałem. Kibice wiele nam dali, chciałbym im serdecznie podziękować w imieniu całego zespołu. To przepiękny stadion. Atmosfera jest niesamowita, boisko dobrze przygotowane, akustyka nie najgorsza - dodał strzelec gola na 3:0 w spotkaniu z Białorusią.
- Śląski kojarzył mi się z polskimi legendami, bo przecież grali tutaj niesamowici piłkarze. To wielkie wyróżnienie zagrać na takim stadionie. Było to zawsze moim marzeniem, które teraz się spełniło. Coś niesamowitego, przy tylu kibicach, z orzełkiem na piersi, z opaską kapitańską - mówił Serafin Szota, kapitan Biało-Czerwonych, który występuje w Zagłębiu Lubin.
Pochwały od rodowitego warszawiaka
Bardzo ciepło o chorzowskiej arenie wypowiadał się trener kadry U-19 Dariusz Dźwigała. - To było piłkarskie święto. Przeszliśmy do historii, otworzyliśmy wspaniały stadion, chyba jeden z najlepszych na świecie. Nie każdemu było to dane - powiedział selekcjoner. - Nie wiem, czy byłem na ładniejszym stadionie jako zawodnik i teraz jako trener.
Dźwigała mówił te słowa jako rodowity warszawiak. Gdy poproszono go o porównanie Śląskiego z PGE Narodowym w stolicy, nieco wypośrodkował swoją opinię. - Na pewno są to inne stadiony: lekkoatletyczny i piłkarski. Ten klimat, gdzie trybuny są bardzo blisko boiska, piłkarze lubią najbardziej - mówił, mając na myśli PGE Narodowy.
Na tym chorzowskim doświadczył ciekawego przeżycia. - Odniosłem wrażenie, że to boisko jest dwa razy większe niż normalne, z powodu tych przestrzeni. Szatnie także są ogromne, można w nich zabłądzić - uśmiechnął się. - To dwa piękne stadiony na najwyższym poziomie - zakończył Dariusz Dźwigała.
Również trener Białorusi Roman Kirenkin był pod wrażeniem obiektu w Chorzowie. - Wspaniałe widowisko. Wielkie święto. Nasi zawodnicy nigdy nie mieli okazji zagrać w takich warunkach - powiedział.
Na kolejny mecz na Stadionie Śląskim nie trzeba będzie czekać ośmiu lat. To kwestia ledwie kilkudziesięciu godzin. We wtorek (10.10.) w Chorzowie spotkają się - na zakończenie turnieju kwalifikacyjnego ME do lat 19 - Irlandia Północna i Białoruś. O dobrą frekwencję będzie tym razem bardzo ciężko. Nie grają nasi (którzy w tym samym czasie zmierzą się w Zabrzu z Niemcami), a do tego mecz nie ma znaczenia dla układu tabeli (ani Białorusini, ani Irlandczycy już nie mogą awansować).
Na Śląsku mają jednak plan na to, jak zachęcić kibiców (przygotowano 10 tys. darmowych biletów) do odwiedzenia obiektu we wtorkowy wieczór. - To będzie pierwszy mecz na zmodernizowanym stadionie, który odbędzie się przy sztucznym świetle. Wprawdzie jupitery były już włączone podczas meczu Polska - Białoruś, ale w bardzo ograniczonym zakresie - powiedział Jerzy Dusik, przewodniczący Komisji Medialnej Śląskiego Związku Piłki Nożnej.