Tak było na przykład w poprzednią sobotę. - Miałem spotkanie z mieszkańcami Kadzidła w nowo otwartej bibliotece. Zaczynaliśmy o 17.00, a już godzinę później mecz z Milanem rozpoczynał Juventus. Prowadziłem rozmowę z wiernymi, zresztą fantastycznie się nam dyskutowało, ale nie mogłem nie wiedzieć, co dzieje się w Mediolanie. Ukradkiem włączyłem transmisję z tego pojedynku na tablecie, który miałem na biurku i kątem oka, co jakiś czas spoglądałem, co dzieje się na boisku. Na szczęście wygraliśmy 2:0 - opowiada dominikanin Paweł Gużyński.
W młodości przez kilkanaście lat też kopał piłkę. W Elanie Toruń zaczął w pierwszych klasach szkoły podstawowej i występował na dwóch pozycjach: jako obrońca i środkowy pomocnik. Długi czas był kapitanem zespołu, z seniorami grał najwyżej w starej drugiej lidze, czyli na zapleczu ekstraklasy. Duchowny lubił rozrzucić piłkę, zainicjować akcję, ale bardziej imponował w odbiorze. Z uśmiechem porównuje się do Gennaro Gattuso, symbolu pasji, walki i zaangażowania.
Te cechy po latach biegania w krótkich spodenkach po boisku przełożył na działalność opozycyjną w czasach, gdy w kraju dążono do obalenia komunizmu. - Zawsze w życiu o coś mi chodziło, musiałem mieć cel ideowy. Piłkę zastąpiła walka z systemem - opowiada. Miał trzynaście lat, gdy generał Wojciech Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny. W technikum czynnie przeciwstawiał się sytuacji w państwie. Kolportował podziemne wydawnictwa, później był zaangażowany w odbudowę "Solidarności". Pod koniec lat osiemdziesiątych był działaczem organizacji podziemnej Ruchu "Wolność i Pokój", uczestniczył w akcjach propagandowych i protestach przeciwko ówczesnym władzom. Po utworzeniu pierwszego powojennego niekomunistycznego rządu w Polsce, Gużyński zadał sobie pytanie, co dalej.
Zaczęło się od Bońka
- Miałem przed sobą otwartą ścieżkę kariery politycznej, mogłem iść w różne strony, musiałem to dobrze przemyśleć - wspomina. Wiara była dla niego czymś naturalnym, co wyniósł z domu i starał się postępować według jej zasad w dorosłym życiu. Nigdy nie był jednak przesadnie gorliwym katolikiem. - W 1991 roku zdecydowałem, że wstąpię do zakonu. Nie żałuję - komentuje dominikanin. Opowiadanie o Bogu połączył z pasją do piłki.
ZOBACZ WIDEO Serie A: piękna akcja Juventusu, Higuain rozprawił się z Milanem [ZDJĘCIA ELEVEN]
Mieszanka życiowych doświadczeń pomaga mu w barwny sposób głosić ewangelię. Wypracował swój styl, podczas mszy świętej często odwołuje się do zdarzeń z boisk piłkarskich. Jedno z kazań zbudował na przykładzie niesportowego zachowania Thierry'ego Henry'ego. Francuz w meczu barażowym do mistrzostw świata z Irlandią zagrał piłkę ręką, jego drużyna strzeliła gola po dogrywce i awansowała na mundial. - Ta sytuacja kilka razy posłużyła mi jako przykład negatywny, niegodny naśladowania - tłumaczy. Piłka to dla niego świetny łącznik pomiędzy zwyczajnym światem, a kwestią wartości religijnych. - Sukces tkwi w prostocie. Mówię w punkt: że na przykład trzeba pokazać się na pozycji, wyjść do piłki, czyli przekładając na normalny język: wykazać inicjatywę. Męska część wiernych, że tak to określę, mniej wyrobiona duchowo, jest zadowolona, bo ktoś się do nich zwraca zrozumiale - uśmiecha się ojciec Gużyński.
Jego idolem z dzieciństwa jest Zbigniew Boniek i sympatię do tego zawodnika naturalnie przeniósł na Juventus po transferze Polaka z Widzewa Łódź w 1982 roku. - Spodobała mi się bardzo ta filozofia futbolu. Dotarło do mnie, że piłka może być mądrą grą. Zacięcie taktyczne, spryt Włochów, bardzo mi imponował. I tak to się zaczęło - opowiada dominikanin.
Budyń zamiast piwa
Rzadko kiedy zdarzy mu się przegapić mecz Juventusu. Oglądając spotkania drużyny ma swoje rytuały. - W klasztorze przygotowuję sobie budyń lub owocowy koktajl i wypijam około litr zielonej herbaty podczas meczu - mówi. Choć są i wyjątki. - Kilka razy spotkałem się z polskimi fanami Juventusu w pubie, żeby wspólnie kibicować. W takich okolicznościach nie odmówię sobie małej szklaneczki dobrej whisky - puszcza oko.
Nietrudno poznać, że jest absolutnym pasjonatem włoskiej piłki. Z zapartym tchem wspomina gola Alessandro Birindelliego w meczu Ligi Mistrzów z Deportivo la Coruna z 2002 roku. - Ale wtedy huknął i widły zapakował! - krzyczy do słuchawki i udowadnia, że nie umarła w nim młodzieńcza fascynacja. O tym, że dobrze zna się na tamtejszym futbolu przekonała się kilka lat temu jego uczennica. - Zbierała na komputer, postanowiła obstawić mecze u bukmachera. Udało mi się wytypować poprawnie wyniki całej kolejki, dziewczyna wygrała prawie trzy tysiące złotych - wspomina.
A w niedzielę, podczas mszy, dwa dni przed meczem ze Sportingiem Lizbona w Lidze Mistrzów, znowu to zrobił. Czytając ogłoszenia parafialne, z błyskiem w oku podał dzień, godzinę i przypomniał o zbliżającym się "ważnym wydarzeniu". Choć czasem ktoś po mszy podejdzie dopytać, co istotnego się w zasadzie stanie, to już jednak powszechnie wiadomo, że w dni meczowe ojciec Gużyński habit zakonnika zamienia na koszulkę w biało-czarne pasy.
Temat tyleż drażliwy i niechlubny co żenujący = alkoholizm.
Sytuacja sprzed 2 lat: zwracam się do jednego z 2 bezdomnych kocz Czytaj całość