- VAR widzi wszystko, oprócz tego co w polu karnym rywali Lecha - oznajmił Chorwat po meczu z Wisłą Kraków (1:1). Poszło o sytuację z faulem Rafała Boguskiego na Macieju Makuszewskim w obrębie szesnastki Białej Gwiazdy. Arbitrzy posłużyli się powtórkami, mimo to wskazania na "wapno" zabrakło.
Nenad Bjelica miał uwagi także po spotkaniu z Lechią Gdańsku (3:3), gdzie nie odgwizdano ewidentnego jego zdaniem przewinienia na Christianie Gytkjaerze. Pretensje w dużej mierze słuszne, ale już kierunek dalszej dyskusji mocno wątpliwy. Z wypowiedzi opiekuna Lecha można wysnuć jeden wniosek: VAR się nie sprawdził i należy z niego zrezygnować.
Tu widać pierwsze przejawy hipokryzji Chorwata, bo gdy w Gdańsku z boiska wylatywał Michał Nalepa, szkoleniowiec sam sugerował sędziemu, by ten podszedł do monitora. Gdyby nie powtórka, czerwonej kartki na pewno by nie było. Wcześniej w spotkaniu z Legią w Poznaniu arbiter po wideoweryfikacji anulował rzut karny dla mistrza Polski. Nie jest więc tak, że VAR widzi wszystko poza zdarzeniami w polu karnym Lecha - co sugerował Bjelica.
Przy wszystkich mankamentach korzystania z zapisu wideo, system ten ma jedną kolosalną zaletę: pozwala eliminować przynajmniej najbardziej żenujące błędy, jak uznawanie goli z metrowych spalonych, czy sytuacji, w których piłka ewidentnie przekracza linię bramkową, a arbitrzy tego nie dostrzegają. Przykładów nie trzeba daleko szukać, a całkiem świeży miał miejsce w rewanżu III rundy eliminacyjnej Ligi Europy Lech - FC Utrecht (2:2). Gol Gytkjaera na 1:1 padł z ogromnego spalonego, czego nie dostrzegł asystent. Wtedy Bjelica mógł się cieszyć, że VAR zabrakło, bo w przeciwnym wypadku jego drużyna nie fetowałaby wyrównania, a sam po ostatnim gwizdku pewnie nie mógłby mówić, że mimo odpadnięcia jest z postawy zawodników dumny.
ZOBACZ WIDEO: Ogromny błąd rywala dał bramkę Napoli. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Ocena fauli zawsze budziła kontrowersje. W sytuacjach stykowych jeden sędzia użyje gwizdka, inny nie. Niekoniecznie ma to związek z faktem, czy obejrzy powtórkę.
To prawda, że mecze zaczęły się wydłużać, a radość z gola często trzeba odłożyć do ostatecznego werdyktu sędziego. To prawda, że arbitrzy zaczęli się bać podejmować samodzielne decyzje. To w końcu prawda, że mimo możliwości korzystania z powtórek, wciąż są popełniane błędy. Jednak nadal bilans zysków i strat przemawia za stosowaniem VAR, o czym także Bjelica miał się już okazję przekonać. Krucjata przeciwko temu systemowi nie ma sensu. Każda szanująca się dyscyplina sportu korzysta z technologii, bo jest to po prostu racjonalne i ogranicza ryzyko pomyłek. Futbol także musi iść w tym kierunku, innej drogi nie ma.
Jedno natomiast należy zmienić. W sytuacjach kontrowersyjnych sędziowie główni powinni być zobligowani do podejmowania decyzji przed skorzystaniem z powtórki i dopiero później jej ewentualnej zmiany. Dlaczego? Choćby po to, by można było ocenić ich boiskowe reakcje, zwłaszcza że wśród nich także funkcjonuje system awansów i spadków. Dziś pracują asekuracyjnie i gdy zdarzy się jakakolwiek kontrowersja, często nie podejmują decyzji wcale, czekając na podpowiedź z wozu.
Bjelica natomiast wciąż ma wiele pracy z własnym zespołem. W spotkaniu z Wisłą Kraków jego podopieczni oddali 26 strzałów, mimo to cudem uratowali remis. Ile goli zdobyłby w piątek Lech, gdyby wciąż miał w ataku Marcina Robaka? Pytania o tego napastnika budzą u chorwackiego trenera jeszcze większą irytację niż VAR, ale po piątkowym meczu są wyjątkowo zasadne.