Zbigniew Boniek jedną decyzją pozbawił Artura Boruca rekordu. To była kpina z kadry, do której dziś by nie doszło

Newspix / Rafał Rusek/Pressfocus.pl / Artur Boruc podczas meczu z Litwą
Newspix / Rafał Rusek/Pressfocus.pl / Artur Boruc podczas meczu z Litwą

Gdyby nie koleżeński gest Zbigniewa Bońka wobec Jerzego Dudka, Artur Boruc zostałby w piątek najstarszym reprezentantem Polski w historii. Niestety, przez uprzejmość prezesa PZPN jeden z najważniejszych rekordów kadry przejdzie Borucowi koło nosa.

Piątkowy towarzyski mecz z Urugwajem będzie pożegnaniem Artura Boruca z drużyną narodową. W chwili ostatniego występu w bluzie z białym orłem na piersi jeden z najlepszych bramkarzy w historii polskiego futbolu będzie miał 37 lat i 263 dni, co w normalnych okolicznościach oznaczałoby, że pobije 70-letni rekord Biało-Czerwonych, który 14 września 1947 roku ustanowił Władysław Szczepaniak, i zostanie najstarszym reprezentantem Polski w historii. Legendarny piłkarz Polonii Warszawa, kapitan polskiej kadry podczas jej debiutu na mistrzostwach świata (1938), ostatni mecz w reprezentacji rozegrał, licząc sobie 37 lat i 118 dni.

Z pola golfowego między słupki

Okoliczności nie są jednak normalne i jeden z najważniejszych rekordów reprezentacji przejdzie Borucowi koło nosa. Wszystko przez koleżeński gest, który cztery lata temu Zbigniew Boniek wykonał wobec Jerzego Dudka.

- 3 czerwca zagramy z Liechtensteinem. Na moją prośbę i za zgodą zarządu, będzie to ostatni mecz Jerzego Dudka w reprezentacji Polski. On zagrał w kadrze 59 meczów, zdobywał wielkie trofea, wygrał Champions League - wydaje mi się, że to słuszne, że takiego zawodnika pożegnamy - stwierdził prezes PZPN 21 lutego 2013 roku.

Nie byłoby w tym nic niewłaściwego, gdyby nie fakt, że Dudek zakończył karierę już półtora roku wcześniej i cieszył się zasłużoną emeryturą, oddając się innym pasjom niż futbol: golfowi i rajdom samochodowym. Jego piłkarska aktywność w tym czasie, czego sam nie ukrywał, ograniczała się do amatorskich spotkań ze znajomymi.

ZOBACZ WIDEO: Artur Boruc: Cieszę się z tego, co osiągnąłem i niczego nie żałuję

Mało tego, Dudek nigdy nie podjął decyzji o rezygnacji z gry w drużynie narodowej, co w pewnym sensie mogłoby uprawniać PZPN do zorganizowania mu tego uroczystego pożegnania. Leo Beenhakker po prostu zrezygnował z usług Dudka po jego fatalnym występie przeciwko Finlandii na inaugurację el. Euro 2008. Potem Dudek był tylko rezerwowym w Liverpoolu i Realu Madryt, więc nie dawał selekcjonerowi powodów, dla których ten powinien brać go pod uwagę przy wysyłaniu powołań.

Trzy lata później dla drużyny narodowej Dudka odkurzył Stefan Majewski, który przejął kadrę przed dwoma ostatnimi meczami przegranych już el. MŚ 2010. Reprezentacyjny rozdział w karierze Dudek zamknął kończącym nieudane kwalifikacje do mundialu w RPA meczem ze Słowacją. Problem polegał jednak na tym, że "Dżerzi" rozegrał w kadrze 59 spotkań, więc zatrzymał się tuż przed drzwiami do "Klubu Wybitnego Reprezentanta", a kluczem do nich było wówczas 60 występów w kadrze.

Boniek w koleżeńskim geście wręczył Dudkowi wytrych, organizując mu benefis - bo tak raczej należy nazwać sztuczne pożegnanie z kadrą byłego już przecież piłkarza - i zakpił przy tym z idei reprezentacji, posyłając na boisko emerytowanego zawodnika. Nikt w PZPN nie widział jednak nic niestosownego w tym, że w oficjalnym meczu reprezentacji zagra ktoś, kto piłkarskie buty zawiesił na kołku równo dwa lata wcześniej. Wręcz przeciwnie, wszyscy przyklasnęli pomysłowi prezesa.

- Jurek bez wątpienia jest jedną z takich osób w świecie piłkarskim, którym to się
należy. Wiem, że ten pomysł już od dawna był zawieszony gdzieś w powietrzu. Jurek tyle znaczył w polskim futbolu, że każdy chętnie dołożyłby swoją "cegiełkę", by uczcić jego karierę. Słyszałem o tym pomyśle jeszcze zanim zacząłem pracę przy reprezentacji, ale zawsze brakowało tego ostatniego kroku do realizacji - mówił wówczas Tomasz Rząsa, dyrektor reprezentacji ds. mediów, a prywatnie przyjaciel Dudka.

- Nie uważam, żeby było to nie fair. I takich opinii też nie słyszałem. Z tego, co się orientuje, jestem jedyny, który ma na koncie 59 występów w kadrze. Takie porównania nie mają sensu, nie dotarło do mnie, żeby ktokolwiek się skarżył, zgłaszał pretensje - mówił sam Dudek "Przeglądowi Sportowemu".

Hasler i Beck? Nie znam

Wbrew zapowiedziom Dudek nie dodał powagi swojemu pożegnaniu z kadrą. Bohater finału Ligi Mistrzów 2004/2005 zapewniał, że na serio potraktuje ostatni występ w narodowych barwach, ale jego przygotowaniom do tego spotkania daleko było do profesjonalizmu. Do bramki 40-latek wszedł właściwie z marszu. - W ostatnim tygodniu ćwiczyłem z ligowcami Piasta Gliwice, natomiast od kilkunastu dni mam treningi bramkarskie - mówił w rozmowie z PAP tuż przed 60. występem w drużynie narodowej.

Okazało się też, że zlekceważył też rywali z Liechtensteinu. Kiedy przed meczem Krzysztof Kawa z małopolskiego "Dziennika Polskiego" zapytał go o to, kim są David Hasler i Thomas Beck, czyli najlepsi napastnicy rywali, odparł: - Jacyś legendarni krakowscy gracze z dawnych lat?

Dudek na boisko wyszedł w bluzie z symbolicznym numerem "60" - takie oznaczenie w piłce reprezentacyjnej jest niespotykane - a jego pożegnalny występ trwał 34 minuty. Choć w tym czasie benefisant nie miał okazji do interwencji na linii, to nie mógł się nudzić, bo kibice zajęci byli skandowaniem jego nazwiska, a nie mękami, które podopieczni Waldemara Fornalika przeżywali pod bramką Liechtensteinu. Dudek dobrze czuł się w roli głównej atrakcji wieczoru, pozdrawiając kibiców z poziomu boiska. Kiedy w 34. minucie zmieniał go Boruc, zgromadzeni na stadionie Cracovii fani zgotowali mu owację na stojąco, a koledzy z drużyny uformowali szpaler.

- Nie spodziewałem się, że chłopcy zrobią szpaler. To dodaje otuchy. Życzę wszystkim takich szpalerów - mówił wzruszony po końcowym gwizdku, dodając: - Czuję się wybitnie. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy mieli ochotę zorganizować dla mnie taki mecz. Byłem bardzo pozytywnie pożegnaniem zaskoczony i cieszę się, że wszedłem do tego klubu, bo są tam same wybitne osobistości reprezentacji Polski, a moja skromna osoba gdzieś tam pośrodku nich.

W meczu z Liechtensteinem Dudek nie tylko został wprowadzony przez Bońka do "Klubu Wybitnego Reprezentanta", ale też pobił wspomniany rekord Szczepaniaka i został najstarszym kadrowiczem w historii (40 lat i 43 dni). Jeden koleżeński gest Bońka sprawił, że jeden z najważniejszych rekordów reprezentacji został sztucznie wyśrubowany do nieosiągalnego poziomu.

Dziś nie do pomyślenia

Dudek, który na początku XXI wieku pełnił, jak dziś Robert Lewandowski, rolę ambasadora polskiego futbolu na świecie, to jeden z najlepszych naszych bramkarzy w historii i bez wątpienia zasłużył na godne pożegnanie z kadrą, ale kiedy przespano odpowiedni moment, to organizowanie benefisu dla emerytowanego piłkarza przy okazji oficjalnego meczu kadry nie było dobrym pomysłem. Bohaterami podobnych pożegnalnych spotkań byli w przeszłości Włodzimierz Lubański (1980), Grzegorz Lato (1984) czy Michał Żewłakow (2011), ale wszyscy trzej wystąpili w nich jako czynni zawodnicy, a nie emeryci.

Dziś trudno sobie wyobrazić, by Adam Nawałka w środku walki o awans do mistrzostw Europy albo świata pozwolił na organizację takiej uroczystości. Owszem, w piątek Boruc rozegra pożegnalny mecz w drużynie narodowej, ale okoliczności są zupełnie inne niż te towarzyszące benefisowi Dudka. Po pierwsze, gdyby sam Boruc nie podjął w marcu decyzji o rezygnacji z gry w kadrze, selekcjoner do dziś zapraszałby go na zgrupowania jako trzeciego golkipera.

Po drugie, Boruc nadal jest czynnym zawodnikiem i to nie byle jakiego klubu, bo drużyny z angielskiej Premier League. Nie jest już numerem jeden w bramce Wiśni, bo przegrał rywalizację z Asmirem Begoviciem, ale w meczach krajowych pucharów broni jednak on, a nie 19-letni Aaron Ramsdale.

I wreszcie po trzecie, Boruc nie jest ciałem obcym w drużynie Nawałki i uczestniczy w zgrupowaniu przed spotkaniami z Urugwajem i Meksykiem od pierwszego dnia, podczas gdy Dudek przeleciał przez zgrupowanie przed meczem z Liechtensteinem jak meteor - dołączył do zespołu dzień przed benefisem, wziął udział w konferencji prasowej i raz trenował z drużyną. Gościł na zgrupowaniu kadry jako piłkarz pierwszy raz od czterech lat, a w międzyczasie pojawiał się na nich jako gość. To tak, jakby - nie przymierzając - przy okazji meczu z Urugwajem PZPN zorganizował pożegnanie Mariuszowi Lewandowskiemu.

Boruc nie ma szczęścia do decyzji prezesa PZPN. Przez Bońka nie tylko nie zostanie najstarszym reprezentantem Polski w historii, ale też nie spełni danej zmarłemu ojcu obietnicy i nie wejdzie do "Klubu Wybitnego Reprezentanta". Gdy dawał ojcu słowo, wszystko wskazywało na to, że nie będzie to dla niego problemem, ale rok po wprowadzeniu do "Klubu" Dudka prezes PZPN zmienił zasady uzyskania członkostwa i podniósł próg z 60 do 80 występów. Skąd ta granica? Nie wiadomo, ale warto zwrócić uwagę na fakt, że sam Boniek w kadrze zagrał w kadrze właśnie 80 razy.

Wychowankowi pogoni Siedlce na pocieszenie zostaje to, że jest bramkarzem, który rozegrał najwięcej spotkań w bluzie z białym orłem na piersi. Występ w meczu z Urugwajem będzie już jego 65. w drużynie narodowej - od drugiego pod tym względem Jana Tomaszewskiego odskoczy na dwa spotkania. To rekord, który jeszcze długo będzie niepobity - z aktywnych golkiperów najwięcej reprezentacyjnych występów na koncie ma Łukasz Fabiański, który zagrał w kadrze 41 razy.

Źródło artykułu: