Zbigniew Mucha
Wygrywasz ze znienawidzonymi przez naród Niemcami ze Wschodu, awansujesz do mistrzostw świata, ludzie gotowi na rękach cię dźwigać, a ty sam gotów jesteś góry przenosić. Musisz tylko wyselekcjonować dwudziestu paru fajnych chłopaków z polskiej ligi, rozegrać kilka wartościowych sparingów najlepiej z rywalami z całego świata i spakować walizkę na mundial. W scenariuszu Antoniego Piechniczka była tylko jedna luka – nikt nie chciał grać z jego drużyną.
Po wygranym eliminacyjnym meczu w Lipsku kibice w Polsce oszaleli z radości. Mieli jeszcze starych idoli – Latę, Żmudę, także Bońka, ale już pokochali nowych – Matysika i Buncola. A przede wszystkim przekonali się do młodego, niespełna 40-letniego selekcjonera. Ten zaś spotykał się z oznakami sympatii na każdym kroku. W sklepie czy na stacji CPN, kiedy benzyna była reglamentowana i na wagę złota, a uprzejmy dyspozytor zamiast 10 litrów nalał do baku 30.
Owszem, eliminacje zakończyły się sukcesem, ale drużyna na nowo musiała budować tożsamość. O ofierze na Okęciu i dymisji Ryszarda Kuleszy zapomniano, niemniej w zespole nie było już Terleckiego, genialnego skrzydłowego, który okazał się największą ofiarą Okęcia. On nie chciał się ukorzyć, Boniek i Żmuda wykazali skruchę, o Młynarczyka ostro powalczył selekcjoner, który reprezentację objął w styczniu 1981 roku.
Zatem wraz ze zwieńczeniem kwalifikacji kłopotów kadrowych Piechniczkowi nie brakowało. W dodatku pożegnanie z drużyną narodową ogłosił Jan Tomaszewski. Był wściekły. Kiedy Józef Młynarczyk odbywał karę zawieszenia, właśnie on bronił w jakże ważnym meczu z NRD w Chorzowie, w maju 1981 roku, wygranym 1:0. To ten mecz ustawił całe eliminacje. Na rewanż do Lipska legendarny bramkarz przyleciał aż z Alicante, wszakże był już słynnym stranieri, a tymczasem dowiedział się, że siądzie na ławie, bo między słupki wrócił "Młynek". Obrażony "Tomek" powiedział: pas.
ZOBACZ WIDEO: Łukasz Fabiański o swojej pozycji w kadrze: Znowu ten "kotlet"?
Już dwa tygodnie po wyjazdowym zwycięstwie z NRD armada Piechniczka poleciała na pierwszy poważny sprawdzian, towarzyski mecz z mistrzami świata Argentyną. W Buenos Aires biało-czerwoni, grając w najsilniejszym składzie, pokonali naszpikowaną gwiazdami Argentynę 2:1. I to mimo że Młynarczyk przyleciał ze spuchniętą ręką, która niemal nie mieściła się w rękawicy, więc bronił tak naprawdę jedną tylko kończyną. Drugiego bramkarza jednak nie było, bo Tomaszewski wrócił zły do Alicante, a Piotr Mowlik opuścił zgrupowanie na wieść o śmierci ojca.
Wynik z drużyną Kempesa i Passarelli napawał optymizmem. Późną jesienią Polacy dla formalności rozbili jeszcze Maltę w meczu o punkty, choć awans był już de facto wywalczony, oraz towarzysko ulegli Hiszpanom w Łodzi, a mecz z gospodarzami mundialu był okazją do uroczystego pożegnania Tomaszewskiego.
To wszystko działo się w drugiej połowie listopada, do mistrzostw pozostało siedem miesięcy…
Sytuacja społeczna w Polsce była napięta. Pod rządami komunistów ludziom żyło się źle. Źle nie tylko z powodu braku demokracji, ale źle, bo trzeba było się zmagać z nędzą. W sklepach brakowało podstawowych produktów, podwyżki cen zaciskały pętle. Strajki, rozruchy społeczne, strach rządzących przed utratą władzy spowodował, że 13 grudnia 1981 roku, tuż po północy, komunistyczny reżim wprowadził nad Wisłą stan wojenny. Na ulice wyjechały czołgi, rozpoczęły się masowe aresztowania działaczy opozycyjnych, wprowadzono godzinę policyjną.
Krwawo pacyfikowano akty protestu; ledwie kilka dni później zmasakrowano górników w kopalni "Wujek". Świat, jak to świat, potępił taką formę "dialogu" z narodem, i tyle. Mało kto jednak spodziewał się, jak sytuacja polityczno-społeczna przełoży się na futbol. Na futbol, który stawał się przecież oczkiem w głowie partyjnych bonzów, wszakże sukcesy piłkarzy pozwalały - w ich opinii - skanalizować społeczne niepokoje, a emocje skierować w zupełnie inną stronę. Poza tym były niezłą propagandą sukcesu.
Piechniczek planował zgrupowania w Europie Zachodniej i w Polsce. Napotkał jednak przeszkodę nie do obejścia. Europejskie federacje odmawiały sparingów ze sportowcami z kraju, w którym rządziła czerwona junta wojskowa, a ludzie trafiali do więzień za przekonania. W pierwszym półroczu 1982 roku reprezentacja nie miała więc okazji rozegrać ani jednego meczu międzypaństwowego, a przecież już było wiadomo, że na turnieju Espana ’82 czekać będą w grupie silni Włosi, stanowiący kompletną niewiadomą Kameruńczycy, no i ci, których obawiano się bardzo mocno, czyli Peruwiańczycy. Sparingów odmówili nam Belgowie i Szwedzi, natomiast z gry towarzyskiej z Sowietami zrezygnowano w obawie, że taki mecz mógłby wywołać skrajne emocje wśród społeczeństwa.
Plany selekcjonera musiały zostać błyskawicznie skorygowane. Między 10 a 24 stycznia pierwotnie zaplanowany był obóz w RFN, niestety drużyna musiała zostać w kraju. Udała się więc na 12-dniowe zgrupowanie do Wisły, miejscowości, którą szczególnym sentymentem darzył Piechniczek. Zima była przepiękna, śniegu po pas. Pot lał się z zawodników strumieniami. Trzeba było jedynie zgłaszać marszobiegi po górach w dowództwie Wojsk Ochrony Pogranicza, żeby w strefie nadgranicznej któregoś z późniejszych medalistów mundialu – jak mówił Piechniczek – przypadkowo nie odstrzelono.
W grupie było 24 zawodników, kilku z nich już wtedy selekcjoner odpalił – między innymi Famułę, Adamca, Geszlechta, Turowskiego czy Okońskiego.
Problemów wciąż mu przybywało. Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego zawieszono wszystkie rozgrywki w kraju, a do wojska powołany został młodziutki Andrzej Buncol. Jeden z ulubieńców szkoleniowca, jego reprezentacyjne odkrycie, ukochany Buncolek, który głową załatwił w Chorzowie niemieckiego bramkarza i który strzelił też gola w Buenos. Zimą zamiast trenować z kolegami, biegał po poligonie w Nysie. W koszarach spędził w sumie kilka miesięcy, a z piłką przywitał się dopiero po transferze do Legii.
Nie dało się jednak szlifować formy, wyłącznie biegając po górach. 8 lutego reprezentacja wzięła kurs na Italię, rozgrywając w niezłych warunkach trzy mecze – z Modeną, Romą i reprezentacją Mediolanu – a na boiskach błyszczał Boniek, strzelając między innymi dwa gole Romie, z którą los później połączy go na dłużej, a z samym Rzymem – na zawsze. Piechniczek wspominał, jak podczas pobytu we Włoszech zaczepił go nieznajomy, prosząc o adresy piłkarzy i kierownictwa. – Chciał przesyłać paczki, aby drużyna mogła lepiej przygotować się do startu w mundialu. Odrzekłem, że doceniamy każdą formę pomocy, w Polsce wiele osób takiej pomocy potrzebuje, ale piłkarze poradzą sobie sami…
Selekcjoner także radził sobie, jak umiał. Wyjechał do Libii podglądać Kamerun, grupowego rywala na mundialu. - Są najbliżsi europejskich wzorców z zespołów, które tam widziałem – relacjonował.
W kwietniu krótkie zgrupowanie w Kamieniu i wreszcie władze zgodziły się, by zespół poleciał na tournee do Hiszpanii. Tam na początku maja rozegrano dwa cenne sparingi – z Athletikiem Bilbao 4:1 i 6 maja z Celtą Vigo 5:1. Po powrocie selekcjoner miał już w notesie 24 nazwiska. W tej grupie zajdą już później tylko drobne korekty.
9 maja zakończył się, ostatecznie wznowiony, sezon ligowy w Polsce. Piłkarze byli zmęczeni, bo tempo rozgrywek z uwagi na napięty terminarz siłą rzeczy musiało być mordercze. Liga rozjechała się na wakacje, ale kadrowicze prosto na badania lekarskie do Bytomia, a potem – oczywiście – na kilka dni do Wisły, i w końcu kadra obrała kierunek na Francję i Niemcy. Polacy mieli bazy treningowe w hotelu Rosenar w Scheidegg (tam głównie odpoczynek i regeneracja po sezonie), Sofitel w Miluzie oraz doskonale niektórym znanym pensjonacie Sonne Post w Murrhardt.
– Tak naprawdę przez ten stan wojenny traktowano nas na Zachodzie z dużą życzliwością. Przylecieliśmy do Niemiec na obóz, na lotnisku we Frankfurcie czekał na nas nowy neoplan. Piętrowy, cały wzdłuż oklejony białymi literami na czerwonym tle: "Polnische Nationalmannschaft". Wchodzimy do środka, każdy ma paczuszkę: nową koszulkę Adidasa, jakieś kosmetyki dobre, kiełbaski frankfurterki z taką obwódką jak cygaro: "Tylko dla polskiej reprezentacji". Jakiś rzeźnik polskiego pochodzenia to zrobił – wspominał selekcjoner w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Nie obyło się jednak bez zgrzytów. Na zgrupowaniu w Murrhardt rozpłynął się Jarecki, rezerwowy i bardzo utalentowany bramkarz. Wybrał wolność, uciekł z PRL i już więcej do kadry nie wrócił. Mimo że z kadrą zawsze jeździli "opiekunowie" resortowi, takie rzeczy się zdarzały. W kwietniu przy okazji meczu młodzieżówki z Anglią uciekli Geszlecht (ten sam, który był w orbicie zainteresowań selekcjonera) i Fuhl, natomiast Jarecki – jak się okazało – planował od dawna taki ruch. W Murrhardt pomógł mu… Grzegorz Lato Bramkarz uciekał w nocy z Sonne Post, lecz napotkał przeszkodę – uchylne okna. Hotel był zamknięty, ale klucze do głównych drzwi miał Lato, któremu powierzyli je właściciele przybytku, jako dobremu znajomemu sprzed ośmiu lat…
W taki niezwykły sposób wykuwała się siła, której twardość i jakość mieli poznać mundialowi rywale. Nim 9 czerwca czarter PLL Lot zawiózł drużynę na hiszpański mundial, z kadry wylecieli jeszcze Romke i Szymanowski, a dokooptowany został Dolny. Generalnie dość awaryjnie rozpisywany plan przygotowań okazał się całkiem bogaty i został zrealizowany po myśli selekcjonera. A sprawdziany wyłącznie z drużynami klubowymi? – Były to bardzo wartościowe spotkania i staraliśmy się wykorzystać te sparingi z nawiązką – mówił Piechniczek (katowickisport.pl).
– Rozegraliśmy 14 meczów. Wygraliśmy jedenaście, dwa zremisowaliśmy i przegraliśmy tylko jeden, stosunek bramek 62:12. To pozwalało myśleć, że jesteśmy w dobrej formie i na mistrzostwa jedziemy z nadzieją…
Z nadzieją, która ostatecznie dała trzecie miejsce na świecie.
no fakt, ze pilkarze wtedy grali dobrze, Czytaj całość