Meksyk - kraj wiecznej nadziei

PAP/EPA / SERGEI CHIRIKOV  / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Meksyku
PAP/EPA / SERGEI CHIRIKOV / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Meksyku

Meksyk liczy 120 milionów mieszkańców. W większości kochających futbol. Tamtejsza liga jest bogata i najmocniejsza w regionie. A jednak Meksykanie nigdy nie doszli wyżej niż do ćwierćfinału mistrzostw świata.

W tym artykule dowiesz się o:

Artykuł pochodzi z magazynu "Kopalnia. Sztuka futbolu". Autorem jest Martin del Palacio Langer, dziennikarz FIFA.com

Wyobraź sobie, że idziesz na kolację, na której będzie Miss Świata i masz świadomość, że nawet się do ciebie nie uśmiechnie. Ale marzysz, że jakimś cudem, gdy tylko cię ujrzy, zakocha się bez pamięci.

Meksykanie zawsze czekają. Gdy nadchodzi ten moment, podniecenie jest olbrzymie. To teraz. Teraz się uda. Ale się nie udaje. Znowu czekają. Kolejne cztery lata. Znowu jest to powracające uczucie nadziei. Ale znowu nic z tego nie będzie i oni podświadomie to czują. To dlatego, że TO nigdy się nie spełnia.

Meksyk jest czternastym największym krajem świata, o powierzchni prawie dwóch milionów kilometrów kwadratowych, a dzięki 120 milionom mieszkańców jest jedenastym najbardziej zaludnionym krajem świata. Futbol jest tutaj najpopularniejszym sportem. Wydaje się więc logiczne, że pośród tylu potencjalnych gwiazd reprezentacja Meksyku mogłaby znaleźć jedenastu piłkarzy zdolnych stawić czoła największym potęgom i zbliżyć się do najbardziej pożądanego trofeum świata.

Niestety, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Meksyk jest krajem wielkim, ale nie jest krajem bogatym. Produkt krajowy brutto na osobę wynosi zaledwie 10,123 dolarów, a więc jest niższy niż w takich krajach jak Kazachstan czy Litwa.

Poza tym jest światowym liderem pod względem liczby osób otyłych: 32,8 procent mieszkańców cierpi na nadwagę. Zdecydowana większość Meksykanów każdego dnia walczy o to, żeby przynieść do domu zdrową żywność i wodę pitną, a nie o to, by zostać gwiazdami futbolu.

Kochają, ale nie do końca

Oczywiście, nie brakuje opowieści o tym, jak piłkarze wychodzą z najbiedniejszych środowisk i osiągają sukces, o tym jak boso grają na ulicach swoich dzielnic, aż poszukiwacz talentów jakiegoś klubu przypadkiem się na nich natknie, i o tym jak trenerzy początkowo nie chcą tego biednego, niewykształconego chłopca, aż w końcu zachwyci ich swoim piłkarskim talentem.

ZOBACZ WIDEO Edinson Cavani: Krychowiak to wojownik. Mam nadzieję, że wróci do PSG
[color=#000000]

[/color]

Rzeczywistość przedstawia się jednak trochę inaczej. Od 1962 roku zaledwie osiem krajów dotarło do finału mistrzostw świata, z których sześć należy do tak zwanego pierwszego świata: Niemcy, Anglia, Francja, Hiszpania, Włochy i Holandia. Wydawałoby się, że - pomimo powierzchni kraju i liczby mieszkańców - jednym z najważniejszych czynników, by osiągnąć sukces, jest gra w którymś klubie z najbogatszych państw świata.

A dwa pozostałe kraje? Chodzi o Brazylię i Argentynę, których produkt krajowy brutto na osobę jest tylko nieznacznie wyższy niż w Meksyku. Dlaczego zatem kraj tak szalejący na punkcie piłki nożnej jak nasz, nie może osiągnąć poziomu swoich rywali z południa?

To pytanie pułapka, na które istnieje bardzo prosta odpowiedź. Pułapka polega na tym, że Meksyk jest krajem, w którym ludzie uwielbiają oglądać piłkę nożną, ale tak naprawdę wcale dużo w nią nie grają. Po przyjeździe do Rio de Janeiro pewne rzeczy od razu rzucają się w oczy. Piękne plaże, fantastyczny klimat, słynny "Chrystus Odkupiciel" i liczba boisk piłkarskich rozsianych po całym mieście. Legenda głosi, że Brazylijczycy wszędzie grają w piłkę. I to prawda, jednak czynią to przede wszystkim na placach. Na placach z piasku, ziemi, kamieni albo na trawie, ale zawsze mają dwie bramki i linie wyznaczające granice boiska.

W Argentynie Diego Maradona jest o wiele bardziej popularny niż jakikolwiek polityk, niż jakakolwiek gwiazda rocka. Wszystkie dzieci wychodzą na ulicę, by grać w piłkę i być takie jak on. Albo jak Lionel Messi. W każdej dzielnicy funkcjonuje kilka lokalnych klubów, gdzie dzieci, dopingowane przez swoich rodziców, marzą o dotarciu na szczyt. Bycie profesjonalnym piłkarzem jest lepsze, niż bycie lekarzem albo adwokatem. Jest marzeniem wszystkich.

W Meksyku jest inaczej. Najlepszy piłkarz w historii kraju, Hugo Sanchez, pięciokrotnie najlepszy strzelec ligi hiszpańskiej w barwach Realu Madryt, jest równie znienawidzony, co doceniany. Kiedy w kraju wypowiada się jego nazwisko, prawie zawsze dodaje się: "tak, ale to palant", odnosząc się do jego rozbuchanego ego. Przeciętny Meksykanin nigdy nie wybaczy mu jego hiszpańskiego akcentu, ani jego kompleksu Mesjasza, ani tego, że odniósł wielki sukces w Europie, ale nie z reprezentacją Meksyku, z którą nie zdobył mistrzostwa świata (szóste miejsce na mundialu w 1986) ani mistrzostwa Ameryki (drugie miejsce w Ekwadorze w 1993).
Meksykanin futbol traktuje na zasadzie miłość-nienawiść. W przeciwieństwie do tego, co można zaobserwować w Ameryce Południowej, na trybunach w Meksyku zaledwie niewielka część kibiców śpiewa "oddałbym życie, by zobaczyć cię mistrzem". Bycie piłkarzem jest aspiracją, ale nie największym marzeniem.

Meksykanin jest bytem wspólnotowym. W Meksyku skromność jest zaletą, zaś bycie na świeczniku - wadą. Na piłkarzy patrzy się z podziwem, ale także z urazą, ponieważ byli w stanie oderwać się od tej wspólnoty i się wyróżnić.

Mimo to Meksykanin jest nacjonalistą. W Hiszpanii na pierwszym miejscu stawia się kibicowanie Realowi Madryt albo Barcelonie. W Anglii Manchesterowi United albo Liverpoolowi. W Meksyku możesz być fanem jakiegoś klubu, ale przede wszystkim jesteś kibicem reprezentacji i będziesz jej bronił przed wszystkim i przed wszystkimi. Chociaż oczywiście w dniu, w którym przegra, piłkarze są "diwami" i "sprzedawczykami". Kiedy drużyna narodowa przegrywa, Meksykanin nie tylko cierpi, ale także jej nienawidzi. Jest pasja, ale nie jest ona taka sama jak w Argentynie czy w Brazylii. W Meksyku bycie piłkarzem jest błogosławieństwem, ale również obciążeniem, tak więc mali chłopcy marzą, aby zostać mistrzami świata, ale kiedy mają możliwość, by dokonać wyboru, zostają lekarzami.

Gigant Concacaf

Niemożliwe jest zatem domaganie się od Meksyku dobrych wyników. Kraj jest wielki i gęsto zaludniony, ale nie jest tak bogaty jak państwa europejskie ani ogarnięty taką pasją jak giganty z Ameryki Południowej. Ale przynajmniej przez lata mógł chełpić się tym, że był jednookim w świecie ślepców. Nasz region, Concacaf, walczy o odległe trzecie miejsce na świecie z Afryką i Azją. Odkąd futbol trafił do Ameryki Północnej, Środkowej i na Karaiby, Meksykanie traktowali swoich sąsiadów z góry; z jednej strony były kraje z południa, mniejsze i biedniejsze, a z drugiej Stany Zjednoczone i Kanada, bardziej zainteresowane własnymi rozrywkami niż najpopularniejszym sportem świata.

[nextpage]
A jednak, od eliminacji mundialu 98 aż do ostatnich, Meksykanie nie potrafili wygrać swojej strefy eliminacyjnej, zaś w eliminacjach do ostatniego mundialu do awansu potrzebowali barażu.

Meksykanin z natury jest masochistą. Narodowym przysmakiem jest papryczka chili, najpierw odczuwa się pieczenie, które później okazuje się przyjemne. Narodowa muzyka, mariachi, traktuje o opuszczonych i złamanych sercach. Drużyna narodowa najpierw nauczyła się cierpieć, a nie dawać radość.
Jednak, pomijając te wszystkie przykrości, w ostatnich piętnastu latach Meksyk wygrał Puchar Konfederacji, igrzyska olimpijskie i dwa mistrzostwa świata U-17, trofea, o których rywale z naszej strefy mogą jedynie pomarzyć. Meksykańskie kluby dominują w Lidze Mistrzów Concacaf, wygrywając ją dwanaście razy z rzędu. W tym czasie dziesięć finałów było wewnętrzną sprawą meksykańskich klubów.

Nie ma więc tak wielkiej przesady w tym, że Meksykanie wciąż przeglądają się w lustrze tych największych. W Meksyku lokalne porażki, chociaż bolesne, uznawane są za wypadki. Marzeniem jest otarcie się o łokcie Brazylii, Niemiec, Hiszpanii i Włoch. Z Hondurasem, Jamajką i Panamą można przegrać, ale nigdy nie będzie się ich traktować na równi.

Liga rodem z pierwszego świata

Oscar Ruggeri, środkowy obrońca reprezentacji Argentyny i mistrz świata z Meksyku '86, pewnego razu był gościem sportowego programu "La Ultima Palabra" (Ostatnie Słowo) w jednej z argentyńskich stacji telewizyjnych. Prowadzący Fernando Niembro zapytał go: "Po prawie dwudziestu latach kariery, który klub zrobił na tobie największe wrażenie?". Odpowiedź byłego piłkarza kompletnie go zaskoczyła: "Grałem w River i w Boca. Również we Włoszech i w Realu Madryt. Ale klubem z najlepszą bazą, klubem najbardziej profesjonalnym, gdzie piłkarz był najlepiej traktowany, był bez wątpienia Club America w Meksyku. Coś ci się zepsuło i od razu przysyłali ci do domu pracownika, który pomagał. To było niesamowite".

Przeciętny europejski kibic nie ma pojęcia o tym, jak funkcjonują ligi w Ameryce Łacińskiej. Zna potencjał Brazylii i Argentyny jako reprezentacji. Zna gwiazdy z tych krajów, które występują w Europie. Słyszał o Santosie Pelego i o wielkim argentyńskim klasyku River - Boca, i uważa, że te ligi są najlepszymi w tej części świata, ale jest w błędzie. To prawda, że obecnie najlepszymi drużynami z Ameryki są zespoły brazylijskie. Nieprzypadkowo w ostatnich trzech latach Copa Libertadores wygrywały kluby z tego kraju. Ale jeśli mówimy o ligach jako takich, to jest bardzo prawdopodobne, że liga meksykańska stoi na tym samym poziomie. W przeciwieństwie do tego, co dzieje się w Europie, w Meksyku jest dziesięć albo dwanaście drużyn, które w każdym sezonie mogą zdobyć mistrzostwo. Wszystkie należą do wielkich firm, jak stacje telewizyjne (Televisa i TV Azteca), firmy piwowarskiej Modelo, do Femsy, czyli rozlewni Coca-Coli, a nawet do najbogatszego człowieka świata, Carlosa Slima.

W wyniku tego kluby meksykańskie mają najlepsze ośrodki na kontynencie, boiska treningowe pierwszej klasy, profesjonalne akademie i sztab medyczny na najwyższym poziomie. W przeciwieństwie do ligi argentyńskiej - ewidentnie podupadającej - mecze ligi meksykańskiej rozgrywane są na idealnych boiskach. Średnia liczba widzów, chociaż spada w ostatnich latach, wciąż znajduje się wśród najwyższych na kontynencie. Najlepsi latynoamerykańscy piłkarze, którzy nie grają w Europie, przyjeżdżają do Meksyku. Zawodnicy tacy jak Jackson Martinez czy Mauro Camoranesi, zanim stali się znani na całym świecie, występowali w naszym kraju.

Liga jest tak bogata, że najlepsi meksykańscy piłkarze dwa razy się zastanowią, zanim zdecydują się na wyjazd do Europy, kiedy dostają oferty. Po co ryzykować utratę królewskiego traktowania i wysokich zarobków, żeby zaczynać od zera, dostosowując się do nowej kultury, nowego języka i nowego stylu gry? W ostatnim czasie sytuacja nieco się zmieniła i coraz więcej młodych Meksykanów decyduje się na przeskok do Europy, ale i tak ich liczba jest mniejsza niż w przypadku zawodników z krajów Ameryki Południowej.

Gigant uśpiony (prawie) na zawsze

"Nie ma jak w Meksyku", głosi powiedzenie. Bez względu na to, czy jest dobrze, czy źle, to jest kraj jedyny w swoim rodzaju. Meksykanie uwielbiają to powtarzać, chociaż zazwyczaj przesadzają, ponieważ Meksyk wiele rzeczy dzieli ze swoimi sąsiadami z regionu, a nawet z innymi krajami o podobnym charakterze z innych części świata.

Jednak w przypadku futbolu jest to prawda. Meksyk jest jednocześnie gigantem i średniakiem w panoramie światowej. Kraj o ogromnym piłkarskim potencjalne, ale którego sprzeczności nigdy nie pozwolą mu dotrzeć na szczyt. Naród wielki, lecz biedny, ogarnięty pasją, lecz pasywny, z reprezentacją zdolną do tego, co najlepsze i do tego, co najgorsze, ale zawsze wedle podobnego planu: od strachu w eliminacjach po 1/8 finału na mistrzostwach świata. I z futbolem, który będąc tak bogaty, ma trudności, żeby zagościć w elicie.

Jednak mimo to i właśnie dlatego warto śledzić meksykański futbol i interesować się jego losami. Niewiele krajów może znaleźć tak złożoną panoramę i niewiele krajów ma futbol, który w tak wiarygodny sposób odzwierciedla sprzeczności jego społeczeństwa.

Post scriptum

Jak w transie bronię następnego karnego. Pierre Littbarski podwyższa na 4:1. Nie rozumiem, dlaczego moi koledzy z drużyny wybuchają niepohamowaną radością. Rzuca się na mnie Pierre.
- Fantastycznie Toni! No widzisz, obroniłeś! Teraz...
- Daj mi spokój, muszę jeszcze...
- Nic już nie musisz! Koniec meczu. Koniec, rozumiesz! Przechodzimy do półfinału!
Pierre mówił prawdę. Drogi mały Pierre. 4:1 dla nas. Trzy bramki przewagi. Meksykanie nie mieli już szansy wyrównać.
Nie potrafiłem się nadmiernie cieszyć. Zdawałem sobie sprawę, jak ważne byłoby zwycięstwo Meksyku dla tej publiczności, wręcz czułem nieopisaną rozpacz na trybunach. Przed oczami wciąż miałem niewyobrażalną nędzę tam, poza stadionem. Piłka znaczy nadzieja. Przeżycie zastępcze. I to wszystko tym ludziom teraz odebrano.
Zwycięstwo i smutek.

Toni Schumacher, "Anpfiff" (1987 r.), w przekładzie Ryszarda Turczyna

Komentarze (0)