Sebastian Mila: Głowa nie służy do noszenia żelu

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Pan tę reprezentację to sobie wyśnił.

Kiedy byłem nastolatkiem, do Szkoły Mistrzostwa Sportowego przyjeżdżali koledzy z reprezentacji młodzieżowej prowadzonej przez Michała Globisza. Łukasz Mierzejewski, Łukasz Nawotczyński... Mieli ze sobą mnóstwo sprzętu z orzełkiem. Co chwila dostawali coś nowego i na stare rzeczy otworzył się rynek. Za pięćdziesiąt złotych kupiłem od któregoś z nich torbę, chyba Nike, oryginalną w każdym razie. Gdziekolwiek jechałem, pakowałem rzeczy właśnie do tej torby. Jak wybierałem się do domu na pięć tygodni, to nic nie mogłem do niej zmieścić, jak na dwa dni to była praktycznie pusta. Ale dawała mi jakąś moc, dumę, niezły szpan był. Wtedy nie myślałem, że zagram w pierwszej reprezentacji, ani nawet w ekstraklasie.

Szybko pana jednak dostrzeżono.

No spokojnie, zachwytów nie było. Kiedy czekałem na powołanie, wcale nie byłem pewniakiem, nie wskazywano mnie palcem i nie wybierano do składu jako pierwszego. Trener Globisz pewnie wahał się, czy mnie powołać, ale się udało, pojechałem na mistrzostwa Europy, na których zdobyliśmy wicemistrzostwo i wszystko zaczęło się rozpędzać. Zaczęły się nami interesować kluby z ekstraklasy. To kadra dała mi kopa w górę i po latach ładnie wszystko zamknęła w drużynie Nawałki.

Szukam zakrętów na pana drodze i myślę, że najostrzej było pod Wiedniem.

Tak, po transferze do Austrii pomyślałem, że już wyjechałem na autostradę. Jak jesteś młody, masz dwadzieścia kilka lat, to twoim jedynym nawykiem jest bezmyślna wiara w to, że będzie dobrze.

Zawsze szanowałem innych, niezależnie od statusu, pieniędzy i pozycji. Jeśli okazuje się szacunek, życie później to oddaje. Może nie od razu, może czasem za mało, może trzeba długo czekać, ale oddaje.


Nie było.

Nie kalkulowałem, szedłem na żywioł. Myślałem, że jak nie tu, to gdzie indziej, że gdzieś się na mnie poznają, że przecież jestem dobry w tym, co robię. Każdemu coś się wydaje, a ja w złudzeniach byłem mistrzem. Jak to nie gram? Bo jeden mecz słabszy zagrałem? Przecież ja w Grodzisku grałem zawsze, nawet jak grałem słabo. Pewne rzeczy były dla mnie nowe i dziwne. Austria Wiedeń to pierwszy nieudany transfer, liczyłem na dużo więcej, niż osiągnąłem. Poszedłem do Valerengi Oslo, żeby grać, nie chciałem jeszcze wracać do Polski. I wtedy przyszedł drugi gong. Dotarło do mnie, że nie jest dobrze, że coś się psuje i trzeba wracać do domu. Ofert było już bardzo mało, niewiele klubów chciało mnie zatrudnić, pieniądze były słabe, a jeszcze kilka miesięcy wcześniej latałem prywatnym samolotem i mieszkałem w fantastycznym apartamencie. Polskę znałem, wiedziałem, czego można się spodziewać, jednak bardzo szybko musiałem przestawić się na inne tory w głowie. Trenowałem w dziurawych getrach i po treningu kąpałem się w ciepłej wodzie, ale w domu. Zaakceptowałem rzeczywistość i zacząłem jeszcze raz. Znowu bardzo pomogli mi ludzie, których spotkałem, przegadałem wiele godzin ze starszymi kolegami. Przez całą swoją karierę nie potrafiłem i nie chciałem podejmować decyzji sam.

Wspominał pan, że najgorzej bywało, kiedy leczył pan kontuzje.

Bo dopóki wszystko było w moich rękach, to z bólem i zaciśniętymi zębami, ale wiedziałem, że spróbuję, że nie upadnę. Najgorsza była jednak bezsilność. To sprawdzanie, czy jeszcze boli, czy już nie. To ryzyko, kiedy wraca się za szybko. Ta świadomość po przerwie w treningach, jak dużo słabszym jest się od kolegów z drużyny i jak nie można im pomóc. Zaczynasz się zamartwiać, nie masz mocy i siły. Poza tym nie jeździsz na mecze, nie uczestniczysz w codzienności drużyny, której skład powoli krystalizuje się bez ciebie. Stres bywał nie do zniesienia. Jednym z decydujących momentów w mojej piłkarskiej karierze było jednak założenie rodziny. Może brzmi banalnie, ale kiedy urodziła się Michalina, zacząłem żyć także dla kogoś innego, dla kogoś pracować, oddawać się całkowicie, cieszyć się z tego, co jest. Stałem się innym facetem.

Jak to się przełożyło na sport?

Skoro dostałem opaskę kapitana Śląska Wrocław, to znaczy, że przemianę dostrzegł też trener. Moje myślenie i spojrzenie na wiele rzeczy było zupełnie inne. Dbałem o rodzinę, a jako kapitan dbałem też o drużynę. Stałem się bardziej odpowiedzialnym człowiekiem. Pamiętam, kiedy opaskę w reprezentacji dostał Robert Lewandowski i gołym okiem było widać, jak to na niego zadziałało. Wcześniej nie zawracał sobie głowy pewnymi rzeczami, koncentrował się na sobie, a później zainteresował się funkcjonowaniem całego zespołu. Zbudowało go to jako piłkarza jeszcze mocniej. Doskonale wiedziałem, jakie są w nim emocje, bo ze mną, na inną skalę, było podobnie.

Nie myślał pan kiedyś, że do futbolu był po prostu za grzeczny?

Czasami zdarzało mi się zrobić coś głupiego, popełniałem błędy, odszczeknąłem coś sędziemu czy przeciwnikowi. Bywało, że mocno dawałem się we znaki, ale to raczej na początku mojej kariery, bo rzeczywiście nie było to w mojej naturze. Później zrozumiałem, że warto ochłonąć, uspokoić się, przemyśleć plusy i minusy i nie robić rzeczy wbrew charakterowi i wychowaniu.

To zapytam inaczej: dobre wychowanie pomaga w sporcie?

Raczej trochę przeszkadza.

Kiedy na przykład?

W zawodowej piłce są sytuacje, które wymagają, by wyszukać w sobie gen skurwysyna. Wymagają odzewu, bo wiadomo, że nie można sprawy zostawić - sama się nie rozwiąże. Wspomnianego genu w sobie nie miałem, ale żeby utrzymać się na powierzchni, czasami robiłem rzeczy, z których później musiałem się tłumaczyć.

Trenerowi?

Rodzinie. Przyjaciołom. Pytali, dlaczego tak się zachowałem, dlaczego coś zrobiłem. Tłumaczyłem, że musiałem, bo inaczej bym zginął, ale nie zawsze spotkałem się ze zrozumieniem. Czasami zresztą zachowywałem się tak, że sam nie potrafiłem tego wytłumaczyć.

Jak?

Po wywalczeniu mistrzostwa Polski ze Śląskiem podczas fety na Rynku zaśpiewałem bardzo brzydko o Legii. Dostałem karę finansową, zawieszono mnie na cztery mecze. Słusznie wszyscy ocenili mnie bardzo negatywnie. To zachowanie było zupełnie nie w moim stylu. Tyle że kara finansowa i zawieszenie wcale nie bolały najbardziej, najgorsze było to, że musiałem tłumaczyć się najbliższym. Nie wiedziałem jak. Że zmęczenie, że emocje wzięły górę, że poszedłem za tłumem, ale tak naprawdę wiedziałem, że szukam usprawiedliwienia na siłę. Byłem lepszy na boisku, zdobyłem mistrzostwo Polski, nie potrzebowałem dodatkowego pokazywania wyższości w tamtym momencie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×