Fatalna, wręcz tragiczna gra nogami, niepotrzebne i niewytłumaczalne zabawy z piłką, "dziurawe" ręce. Kolekcjoner bezmyślnych zagrań i czerwonych kartek. Podnosił ciśnienie trenerom Jagiellonii Białystok i Pogoni Szczecin. Ciągnęła się za nim opinia jednego z najbardziej chimerycznych bramkarzy Ekstraklasy. A tak naprawdę Jakub Słowik był solidnym ligowcem, jedynie seria wpadek zmieniła optykę widzenia.
To już przeszłość. Od końca listopada nie oddaje miejsca między słupkami Śląska Wrocław. Przez ten okres nie popełnił ani jednego poważnego błędu, a niegdyś zdarzały mu się po trzy-cztery wtopy w meczu. Słowik - o dziwo - zapewnił spokój kolegom, bez jego interwencji Śląsk mógłby znaleźć się na pograniczu strefy spadkowej.
We Wrocławiu nie witano go zbyt entuzjastycznie. Ledwo klub pożegnał się ze specjalistą od gaf, Mariuszem Pawełkiem, a zatrudnił kolejnego równie "elektrycznego" bramkarza. Przychodził do drużyny jako numer dwa, Śląsk chciał zdecydowanie postawić na swojego człowieka, Jakuba Wrąbla. Wrocławianin okrzepł na wypożyczeniu w pierwszoligowym Olimpii Grudziądz, wywalczył miejsce w reprezentacji młodzieżowej. Po powrocie do rodzinnego miasta dostał kredyt zaufania. Był świetny na linii, ale wahał się podczas wyjść na przedpole, popełniał błędy i Jan Urban sprawdził świetnego na treningach Słowika.
Były już szkoleniowiec zostawił po sobie spuściznę. Wprowadził nowego golkipera między słupki, a ten zaskoczył i Wrąbel zapuścił korzenie na ławce. Co mecz Słowik popisuje się paradami z najwyższej półki, bronił jak natchniony w derbach z Zagłębiem Lubin, przed świętami Bożego Narodzenia odbił rzut karny z Jagiellonią. Oba spotkania Śląsk wygrywał 1:0. To tylko potwierdza, jak wiele znaczy dla swoich kolegów. Zwłaszcza, gdy słabiej prezentują się Mariusz Pawelec i Piotr Celeban. Zazwyczaj mężowie opatrznościowi jedenastki. Teraz to Słowik ratuje im skórę.
Nie inaczej działo się w pierwszym domowym spotkaniu w 2018 roku. Górnik Zabrze napierał od pierwszej do ostatniej minuty, robota paliła mu się w rękach. Był czujny, nie dał się zaskoczyć po przypadkowym lobie Rafała Kurzawy, imponował zdecydowaniem w wyjściach po piłkę. Skapitulował tylko raz, bez swojej winy, po błędzie obrońców z bliska trafił Michał Koj.
26-latek poskromił lidera strzelców, Igora Angulo. Hiszpan non stop go niepokoił, stwarzał sobie idealne okazje, ale to golkiper Śląska wychodził z nich obronną ręką. Nawet w tak skomplikowanej sytuacji jak rzut karny! Choć snajper Górników uderzył źle, lekko i w środek bramki, to trzeba docenić kunszt Słowika. Uratował kolegom jeden punkt, w meczu, którego zremisować nie mieli prawa, bo oddali jeden celny strzał i Górnik nie schodził z ich połowy.
Bramkarza wrocławian chwalił trener z Zabrza, Marcin Brosz. - W jednym momencie wydawało się, że nie da rady, Igor wyszedł z nim sam na sam, a jednak zdołał obronić.
Kilkanaście tygodni temu takie popisy wywoływały zdziwienie, były swego rodzaju anomalią. Teraz nikt tak nawet nie pomyśli. Słowik odbudowuje swoją pozycję, którą stracił po serii dawnych pomyłek. Ale o tym pamięta coraz mniej kibiców.
ZOBACZ WIDEO Neymar opuścił boisko na noszach. PSG ograło OM [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]