"Bóg. Tak go tu nazywamy". Odwiedziliśmy miasto, w którym Bartosz Białkowski stał się święty

Getty Images / Stephen Pond / Na zdjęciu: Bartosz Białkowski
Getty Images / Stephen Pond / Na zdjęciu: Bartosz Białkowski

- Jeśli tylko Bóg wie, czy Białkowski zagra z Nigerią, to dobrze. Bo właśnie tak tu Polaka nazywamy - mówi Andy Warren, dziennikarz z Ipswich. Reprezentant Polski w tym mieście dorobił się statusu świętego. I wszyscy czekają na jego występ.

- Cześć, mam na imię Andy. Wszystko ci opowiem, ale najpierw musisz spojrzeć mi w oczy i odpowiedzieć: czy "Bart" ma szansę pojechać na mundial? - w ten sposób przywitał mnie w Ipswich dziennikarz "East Anglian Daily Times" Andy Warren.

I zaraz dodał: - Myślę już nad tekstem o piątkowym meczu.
- Anglików? – dopytuję.
- Nie, Polski z Nigerią. Kto chce czytać o naszej reprezentacji?! Tutaj wszystkich interesuje jedynie "Bart" - odpowiada.

Chyba nie widziałeś, jak on broni

Andy w Ipswich mieszka od zawsze. Miasto jest wielkości Zielonej Góry czy Rybnika, to stolica hrabstwa Suffolk, mieszka tam trochę ponad 130 tys. ludzi. Budynek jego redakcji znajduje się dosłownie parę kroków od wejścia na stadion Portman Road, tuż przy klubowej galerii sław.

- "Bart" ma tu niedługo trafić - opowiada mi wskazując na okno z napisem "Hall of Fame". I dodaje: - Polak znajduje się w rankingu najlepszych bramkarzy w historii klubu gdzieś w okolicach 2-4 miejsca. Osobiście wyżej stawiam jedynie Paula Coopera, bo on wygrał z drużyną Puchar Anglii oraz UEFA. Wtedy jednak był to prawdziwy zespół. Teraz gramy samym "Bartem" z tyłu.

ZOBACZ WIDEO Wojciech Szczęsny: Jestem zadowolony z tego, jak gram w klubie

Z początku mam wrażenie, że celem mojej podróży jest udzielić Andy'emu jakiegoś zbiorowego wykładu na temat kadry Adama Nawałki i mundialowych aspiracji Polaków. On bowiem ciągle pyta: "Kto jest trzeci w hierarchii selekcjonera: Skorupski czy Białkowski?", "Szczęsny pozostaje nie do wygryzienia, tak?", "Bereszyński? Prawa obrona? Dobra, zapamiętam to nazwisko".

Gdy próbuję wcisnąć się w gąszcz jego zdań i dowiedzieć, skąd na wschodzie Anglii taka mania na punkcie Bartosza Białkowskiego, ten nie daje za wygraną: - Dobra, ale bez ogródek. "Bart" zagra choć minutę w tych dwóch meczach? - pada kolejne pytanie.

- Bóg jeden wie - odpowiadam.

- Jeśli Bóg, to jestem spokojny. Tak go tu nazywamy - wyznaje Anglik. Przypomina sobie: - Parę lat temu po jednym z meczów kapitan Luke Chambers tak go nazwał. Przyjęło się wśród kibiców. Lecz nic w tym dziwnego.

- Nic w tym dziwnego? Na pewno mnie wkręcasz - odpowiedziałem, po czym na twarzy Andy'ego spostrzegłem narastające wzburzenie: - Chyba nie widziałeś, jak on broni. Pamiętasz filmik, który klub udostępnił po powołaniu "Barta" do reprezentacji Polski? Przecież oni ucięli z niego dwa razy tyle jego spektakularnych interwencji. Przejdź się trochę po mieście. Widzisz te dwie panie za szybą kawiarni? Jego biografii ci nie opowiedzą, ale nazwisko z pewnością poznają.

Żony w Ipswich mają go dosyć

Spróbowałem. Po paru minutach spaceru z notesem w dłoni musiałem przerwać eksperyment. Niemal każda zaczepiona kobieta odpowiadała mi, że ma dosyć rozmawiania o Bartoszu Białkowskim. Ich mężowie robią to w domu nad wyraz często. Andy spodziewał się takiej reakcji: - Wiesz, że istnieje nieformalny zakaz, iż kibice nie mogą gwizdać na "Barta" podczas meczów? Tutaj nie możesz powiedzieć o nim złego słowa. Tak go tu kochamy.

Dziennikarz "East Anglian Daily Times" przytoczył mi anegdotę z września zeszłego roku. Zespół Ipswich Town wyjechał wówczas na wyjazdowe spotkanie ligowe przeciwko Leeds United (jeszcze z Mateuszem Klichem wśród rezerwowych gospodarzy). W 67. minucie tamtego spotkania Białkowski wyłapał we własnej piątce "centrostrzał" z rzutu rożnego Pablo Hernandeza. Polak uczynił to jednak na tyle niefortunnie, że cofnął się przy tym o krok za daleko, a piłka całym obwodem przekroczyła linię bramkową. The Tractor Boys przegrali przez ten błąd 2:3. - No i co? Kibice obsmarowali go w komentarzach? - pytam dociekliwie, na co Andy ze szczerością odpowiada: - Żartujesz? "Bart" wygrał konkurs na zawodnika meczu wśród kibiców. Zresztą to już tradycja. Przez niego może będziemy musieli przerwać plebiscyt.

Pomalował szkołę, popilnował dzieci

- Bartosz? To nasza duma, ale czy gwiazda? Powiem panu tak. To słowo do niego nie pasuje. On tak po ludzku nie gwiazdorzy - wyznaje nam Joanna Lorens, dyrektorka polskiej szkoły, do której uczęszczają dzieci bramkarza: 7-letni Nadia oraz 5-letni Oskar: - Gdy trzeba było pomalować szkołę, Bartosz sam zabierał się pierwszy za pędzel. Kiedy potrzebowaliśmy opiekuna na wycieczkę klasową, spojrzał w kalendarz i powiedział, że chętnie pomoże. Mimo sławy, pozostał przede wszystkim człowiekiem.

Pani Joannie zajęło parę kolejnych minut aby wymienić wszystkie inicjatywy, w których poświęcił się 30-latek. Wśród nich niezliczona ilość akcji charytatywnych, rola ambasadora zespołu piłkarzy złożonego z dzieci polskich imigrantów. - Wie pan co? Ja nie wiem skąd on ma na to wszystko czas. Ale ambicję to Białkowscy mają chyba we krwi. Nadia oraz Oskar to jedni z najlepszych uczniów. Już trochę pracuję w szkole, aby zobaczyć, którzy rodzice pracują z dziećmi w domu, a którzy nie. Młodzi Białkowscy są zawsze dobrze przygotowani. To widać, że rodzice kładą duży nacisk o zachowanie w nich tego pierwiastka polskości - mówi pani Joanna.

Wsparcie z góry

Dzieci bramkarza Ipswich Town urodziły się już na Wyspach Brytyjskich. Białkowski to były bramkarz Górnika Zabrze, w 2006 roku wyjechał do Southampton. Od tamtej pory gra w Anglii. Do Ipswich trafił 4 lata temu. O tym, że Polak może jeszcze zmienić klub, Andy nie chce rozmawiać. TUTAJ przeczytaj historię Białkowskiego. 

- Ta sprawa wciąż nie daje mi spokoju - wyznaje, po czym opowiada, iż Bartosz Białkowski rzeczywiście zgodził się na przedłużenie umowy z Ipswich Town, lecz nie zdecydował się jeszcze jej parafować: - Pewnego dnia spytałem go o to. Odpowiedział mi tylko: "Nikt nie zabroni mi marzyć". Tylko tyle - dodaje Andy.

Marzeniem ojca piłkarza zawsze była z kolei gra Bartosza w reprezentacji Polski. 3 lata temu tato Białkowskiego zmarł. W Ipswich mają pewną teorię. Andy: - Przepraszam, ale muszę ci coś powiedzieć. To naprawdę ważne. My, dziennikarze, oraz osoby wokół klubu, zawsze wiedzieliśmy, że "Bart" był wielkim bramkarzem. Co do tego zero wątpliwości. Nie chcę dziwnie zabrzmieć, ale... czujemy, że "Bart" po śmierci taty wskoczył na zupełnie inny, jakiś kosmiczny poziom. Może ty będziesz miał jaja, aby z nim o tym porozmawiać.

Pytam więc go: - Czujesz, że dostał od tego czasu wsparcie z góry?
- Nie tylko z góry. Przecież ma je tutaj. Od nas - odpowiada, po czym patrzy na zegarek: - Jezus, muszę iść już do pracy, na moim biurku czeka artykuł.

- O czym? - pytam na pożegnanie.

I dostaję szybką ripostę: - No a o kim chcą ludzie czytać w Ipswich?

Źródło artykułu: