Wojciech Szczęsny: Zmieniłem się. Medytuję
Na najwyższym poziomie gra pan już od prawie ośmiu lat. Czego w takim razie może się pan jeszcze nauczyć od Buffona na boisku? Od długiego czasu gram na wysokim poziomie, ale umówmy się: nie prezentuję poziomu Buffona. Mam 27 lat, a w swojej karierze nie wygrałem nawet mistrzostwa. Był Puchar Anglii, Superpuchar, ale doświadczenia brakuje. Wiedziałem, że nauczę się w Juventusie jednej rzeczy: mentalności zwycięzcy. Tak się dzieje, kiedy przebywasz z ludźmi, którzy wygrali sześć razy z rzędu mistrzostwo Włoch, albo mistrzostwo świata czy Ligę Mistrzów. Czyli generalnie wszystko.
A pan do takiego klubu trafił jako wzmocnienie.
To, co mi się spodobało w Juventusie od początku, to fakt, że przychodząc tu, nie poczułem się jak bramkarz numer dwa. Wiedziałem, że nim będę, może niestandardowym, ale jednak. Nigdy nie dano mi tego odczuć. Też przez to, jaką renomę wyrobiłem sobie we Włoszech. Wszyscy dobrze wiedzieli, że nie przyszedłem do bycia rezerwowym. Jeżeli chodzi o relacje czysto przyjacielskie z zespołem, od początku ułożyło się dobrze. Byłem pod wrażeniem zwłaszcza starszej grupy, typowo włoskiej, jak właśnie Buffon, Andrea Barzagli, Claudio Marchisio, Giorgio Chiellini. Ich doświadczenie, ludzi którzy grali w życiu z setkami dobrych graczy, umiejętność wprowadzenia do zespołu młodszego kolegi, pomogło mi. Już po tygodniu chłopaki zaprosili mnie na kolację, byli tam sami Włosi. Czujesz wtedy, że nie są to tylko koledzy z zespołu, ale faktycznie kumple. Poza tym, że jesteśmy piłkarzami, jesteśmy też ludźmi. I fajnie jest ze sobą dobrze żyć.
Ma pan taką osobę, która pełni w pana życiu rolę mentora?
Z każdym tematem, wszystkim, co mnie trapi, mogę zwrócić się do mojej żony i u niej zawsze znajdę pełne wsparcie. Ale o radę sportową ją przecież nie poproszę. Zawsze trenerzy bramkarzy byli i są dla mnie ważni. A w tym roku doszedł jeszcze Buffon.
Jest dla pana jak drugi ojciec?
Nie, to nie jest aż taka relacja. Raczej traktuje go jak dużo starszego brata.
Kiedyś niemal codziennie, a już na pewno po każdym meczu, wymieniał się pan opiniami z tatą, Maciejem. Przestaliście rozmawiać, gdy miał pan 24 lata.
23.
Czyli trwa to już cztery lata.
To moje relacje z tatą, albo ich brak.
Nie brakuje panu czasem właśnie jego rad, rozmów?
Nie.
Były to rady nie tylko ojca, ale też byłego bramkarza. Rozmowa fachury z fachurą.
Powiedzmy, że w tym momencie to ja mógłbym radzić drugiej stronie. Nie uważam, żeby był to temat, który miałbym podejmować za pośrednictwem mediów. Nie czuję potrzeby rozmawiania o tym. Tak powinno być, że to są nasze sprawy, problemy, a nie mediów.
To w takim razie media zastanawia kwestia obsady bramki w reprezentacji. Czuje się pan numerem 1?
Nie powinno być czegoś takiego jak numer 1.
Sądziłem, że bramkarz czuje się raczej bardziej komfortowo, gdy zna hierarchię.
Gdybym teraz wiedział, że jestem drugi, to po co miałbym ciężko pracować do końca sezonu? Nieświadomość, brak wiedzy w tym temacie, dodaje motywacji, chęci do pracy i udowodnienia, że to ty jesteś numerem jeden. Poza tym prosta rzecz: przecież nie można przewidzieć, w jakiej kto będzie formie w czerwcu. A gdyby trener Nawałka powiedział w marcu: broni Szczęsny, a chciał zmienić decyzję za kilka miesięcy, to jakby to wyglądało? Nie miałoby to sensu.
To załóżmy, że dalej jest dobrze, prezentuje pan wysoką formę, a w meczu z Senegalem na MŚ siada na ławce. Raczej by się pan nie uśmiechał.
Nie jestem typem człowieka, który się obraża, jak coś idzie nie po jego myśli.
Ostatnie turnieje były dla pana pechowe. Na Euro 2012 otrzymał pan czerwoną kartkę w pierwszym meczu z Grecją. Na Euro 2016 w pierwszym spotkaniu z Irlandią Północną doznał pan kontuzji.
Zastanawiam się, co będzie teraz? Dwa takie przypadki można nazwać zbiegiem okoliczności, ale jakby znowu się coś stało… to zastanawiałbym się chyba, czy na kolejne mistrzostwa jechać. Albo bym poprosił trenera, żeby mnie w pierwszym meczu nie wystawiał.
Fatum jakieś.
Fatum nie, jakby się to stało podczas czterech turniejów, to mógłbym zacząć mieć wątpliwości. Wychodząc w składzie na mecz z Irlandią Północną nie myślałem o kartce ze spotkania z Grecją. Tak samo nie będę się zastanawiał nad kontuzją z Francji na mundialu w Rosji. Na Euro dwa lata temu do meczu z Ukrainą jeszcze wierzyłem, że wrócę. Nawet byłem przekonany, że będę zdrowy. Nic się jednak nie poprawiało, byłem dziesięć dni bez treningu, mecze w krótkim odstępie czasu, a ja chodzić nie mogłem normalnie. Dlatego się z tym szybko pogodziłem. Turniej w Polsce kojarzy mi się niemiło, ale Euro we Francji było kapitalne. Przeżywałem niesamowicie pozytywne emocje. Zupełnie tak, jakbym był z zespołem na boisku.
W Rosji będzie jednak znacznie trudniej.
Nie widzę powodu do hurraoptymizmu. Grupa jest cholernie ciężka, o wiele bardziej niż na Euro. W starciach z drużynami z Europy mamy większe doświadczenie, wiemy mniej więcej, czego się spodziewać. A tu czeka nas coś bardzo nowego. Pomijając już temat jakości czysto piłkarskiej reprezentacji Senegalu, Kolumbii i Japonii, to po prostu w ostatnich latach nie graliśmy w ogóle z zespołami z Azji czy Afryki. No ale na mundial nie jedziemy po to, żeby rywalizować z Liechtensteinem czy San Marino.
A pan nie jedzie po to, by siedzieć na ławce.
Nie miałbym z tym problemu. Albo inaczej: nie tworzyłbym problemu.
Oglądaj rozgrywki włoskiej Serie A na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)