Mecz pomiędzy dwoma drużynami ze ścisłej ligowej czołówki rozczarował. Rywalizacja nazywana klasykiem, bądź też derbami Polski była takowa jedynie z nazwy. Nie da się ukryć, że zarówno Legia, jak i Wisła zagrały po prostu słabo. W meczu, który praktycznie może zadecydować o wygraniu ligi, składnych akcji było tyle, że nawet na przysłowiowej jednej ręce jest więcej palców.
Ale nie o tym będzie ten tekst. Do takich "widowisk" w polskiej ekstraklasie wszyscy kibice zdążyli przywyknąć. Szczególnie wielkie przygnębienie może ogarniać, gdy patrzy się na grę w ostatnich spotkaniach Legii Warszawa. Klub aspirujący do zdobycia tytułu mistrzowskiego przechodzi kryzys formy. W dodatku dzieje się to w najgorszym momencie, bowiem pod koniec rozgrywek, kiedy to zapadają decydujące rozstrzygnięcia.
Jeszcze niedawno ekipa Jana Urbana zapowiadała walkę o wygranie trzech krajowych trofeów. Jednak obecnie wygląda na to, że z tych planów niewiele pozostało. Z chęci wygrania Pucharu Ekstraklasy już jakiś czas temu Legię "wyleczył" PGE GKS Bełchatów. W minionym tygodniu okazało się, że warszawiacy mogą się pożegnać również z marzeniami o obronie Remes Pucharu Polski, z którego zostali wyeliminowani przez broniący się przed spadkiem Ruch Chorzów.
Do tego w niedziele doszła porażka w wyżej wspomnianym meczu z krakowską Wisłą, co z kolei może oznaczać klęskę w walce o wygranie ekstraklasy. Przyczyn takiego stanu można upatrywać w kilku kwestiach, ale wydaje się, że szkopuł tkwi w - powracającym jak bumerang - problemie ze skutecznością. Spotkanie w Krakowie było czwartym z rzędu (wliczając pucharowy dwumecz z Ruchem), w którym zawodnicy Legii nie zdobyli bramki (bo za taką nie można uznać samobójczego trafienia z meczu z ŁKS).
Śledząc rezultaty osiągane przez warszawskich piłkarzy na boiskach najmocniejszych rywali, można zauważyć, iż nie potrafią oni grać na trudnym terenie. W spotkaniach w Poznaniu, Bełchatowie, Krakowie i Warszawie (na Konwiktorskiej) Legia zdobyła ledwie dwa punkty, nie strzelając przy tym ani jednego gola. To zdecydowanie za mało, by myśleć o wygraniu ligi.
Urban, niczym prorok, jeszcze przed rundą wiosenną, przepowiedział problemy swojego zespołu. - Jeżeli Chinyama nie strzela bramki lub nie strzela jej jako pierwszy, mamy ogromne problemy ze zwyciężaniem - mówił wówczas. I rzeczywiście, najlepszy snajper Legii nie błysnął formą w ostatnich meczach, a Wojskowi nie potrafili wygrać. Szczególnie pudło do pustej bramki z odległości kilku metrów było dobrym odzwierciedleniem obecnej formy stołecznej drużyny.
W Krakowie, podobnie jak Takesure Chinyama, zupełnie pogubili się pomocnicy. Tracący piłki Maciej Iwański, już nawet nie truchtający, a stojący w miejscu Roger, czy bierny na skrzydle Maciej Rybus, w tym spotkaniu nie byli sobą. Nie ma większego sensu wymienianie nazwisk poszczególnych piłkarzy, bowiem tak jak cała drużyna zwycięża, tak samo cała przegrywa i cała jest obecnie bez formy.
Po 27. kolejce Legia mogła mieć 5 punktów przewagi nad Wisłą i 3 nad Lechem. Tymczasem w tabeli zajmuje miejsce za obydwoma najgroźniejszymi rywalami. Do końca sezonu pozostały 3 kolejki. Stołeczni gracze mają teoretycznie najłatwiejszy terminarz ze wspomnianej trójki. Jeżeli jednak nie obudzą się przed najbliższą grą, to po zakończeniu sezonu, podczas dokonywania rachunku sumienia, w kolumnie "sukcesy" będą musieli umieścić liczbę 0.