Rodzice twierdzą, że szpital chciał odłączyć młodego piłkarza od respiratora. Udało się wybłagać trochę czasu

Facebook / Aga Aguśka / Na zdjęciu: Mateusz Jacak
Facebook / Aga Aguśka / Na zdjęciu: Mateusz Jacak

Mateusz Jacak, młody piłkarz Znicza Pruszków, walczy o życie po udarze. Szpital, jak mówili rodzice, chciał go odłączyć od aparatury podtrzymującej życie. Na razie udało się wstrzymać decyzję.

Mateusz wstał we wtorek rano około godziny 5, umył się, zjadł śniadanie i o 5:45 wyszedł na pociąg z Otwocka do Pruszkowa. 15 minut później Agnieszka, jego mama, wyszła do pracy. Znalazła chłopca przed mieszkaniem. Rodzice wezwali karetkę. Czas się dłużył. Lekarze, jak mówi mama, zignorowali chłopca. - Powiedzieli, że jest na dopalaczach - mówi roztrzęsionym głosem.

Każdy, kto zna Mateusza Jacaka, wie, że to kompletnie do niego nie pasuje. Kierownik otwockiej drużyny juniorów z rocznika 2004, Marcin Dziedzic, dodaje: - Pracowity i ambitny chłopak. Na początku nie wyróżniał się zbytnio, ale pracował i z czasem zaczął robić duże postępy. Zawsze przychodził wcześniej na trening i zbiórkę meczową, często z piłką, i wchodził pokopać na "Orlika". Także między treningami wpadał z kumplami, żeby pograć.

Z kolei Tomasz Karaś, trener chłopca z OKS-u Otwock, mówi, że to jest typ sportowca. - On kocha sport. Trzy treningi mu nie wystarczały, więc zapisał się jeszcze na sekcję lekkoatletyczną. On miał siły na dwa mecze. Zdarzało się, że po meczu wsiadał w samochód i jechał jeszcze na zawody lekkoatletyczne - mówi Karaś.

Na boisku zawsze był piekielnie szybki, kibice na stadionie w Otwocku łapali się za głowy, gdy chłopak puszczał długą piłkę i zostawiał w tyle bezradnego obrońcę. Jest przy tym piekielnie ambitny. Kierownik drużyny zapamiętał, że gdy nie wykorzystał kilku sytuacji w jednym z meczów w Warszawie, płakał.

Na boisku gra na pozycji numer 9. Jako że był dość wysoki, często musiał się mierzyć z dwoma, trzema rywalami. Niedawno spełnił swoje wielkie marzenie. Wystartował w biegu na 100 metrów na Stadionie Narodowym przed 35-tysięczną publicznością. Zajął trzecie miejsce. A w wakacje dostał wspaniałą wiadomość. Zgłosił się do niego Znicz Pruszków. Zawodnik zdał testy i dostał się do pierwszego zespołu swojej kategorii wiekowej. Środowisko piłkarskie na Mazowszu jest poruszone sprawą. Film z pozdrowieniami dla chłopca nagrał nawet Robert Lewandowski. Ale nadzieja powoli gaśnie.

Rodzice uważają, że ich syn został przez niektórych lekarzy potraktowany nieludzko. Nie mogą się z tym pogodzić. Dopiero jeden z neurologów w otwockim szpitalu na Batorego uznał, że chłopiec miał prawdopodobnie udar, co się potem potwierdziło. Do rodziców przychodziła pielęgniarka, która informowała ich, że kolejne szpitale nie chcą przyjąć chłopca. Ani Centrum Zdrowia Dziecka, ani Niekłańska. W końcu po chłopca przyjechała karetka z Centrum Zdrowia Dziecka. Na miejsce dotarła ponad 7 godzin od zdarzenia.

- Jeszcze wieczorem Mateusz kontaktował, żartował, śmiał się, ale widziałam, że coś jest nie tak. O 4 rano zadzwonił Darek (ojciec piłkarza - red.) i powiedział, że stan jest krytyczny, syna zabrali na OIOM - mówi mama piłkarza, pani Agnieszka.

Stan chłopca wciąż jest krytyczny. Utrzymywany jest w stanie śpiączki farmakologicznej. Rodzice nie mogą doprosić się dokumentacji medycznej. Mama piłkarza mówi, że mają podejrzenia, iż doszło do zaniedbań, a szpital coś ukrywa.

- Według kilku lekarzy, od których otrzymaliśmy nieoficjalne informacje, CZD bardzo zaniedbało leczenie, nie robiąc szybko trepanacji czaszki czy nie wstawiając zastawki - zaznacza pani Agnieszka. - W sobotę, kiedy w końcu ktoś uruchomił swoje znajomości, pierwszy raz od pobytu Mateusza, przyszła do nas neurochirurg i kiedy zasugerowaliśmy jej trepanację, to zaczęli szybko myśleć i chcieli ją wykonać, ale ostatecznie stwierdzili, że jest za późno.

Rodzice nieoficjalnie dowiedzieli się, że syn zostanie odłączony od aparatury podtrzymującej życie. Na swoim profilu na Facebooku pani Agnieszka napisała, że szpital rozpoczął już zmierzające do tego działania. Wraz z mężem mają tylko dwa tygodnie, by znaleźć klinikę, z którą skonsultują przypadek syna.

- Polskie prawo jest przeciwko nam. A my chcemy tylko czasu. Jeśli niezależni konsultanci potwierdzą, że nic nie da się zrobić, wtedy pogodzimy się z tym. Ale nie chcemy zdawać się na opinię lekarzy z jednego szpitala - mówi pani Agnieszka.

Katarzyna Gardzińska, rzecznik Centrum Zdrowia Dziecka, napisała nam: "Wszelkie szczegóły dotyczące leczenia poszczególnych pacjentów objęte są tajemnicą lekarską. Dysponentem tajemnicy lekarskiej, która jest chroniona ustawą w przypadku dzieci, są opiekunowie prawni pacjenta. Bez pisemnej zgody rodziców (opiekunów prawnych) nie możemy informować mediów/opinii publicznej o stanie zdrowia naszych pacjentów i procesie ich leczenia.

Pragniemy poinformować, że nasz Instytut umożliwia przedstawicielom ustawowym (rodzicom) dostęp do dokumentacji medycznej w możliwie najszybszym czasie.

Zwracamy szczególną uwagę na fakt, że decyzję o ustaniu czynności mózgu regulują szczegółowe przepisy, a decyzję podejmuje nie jedna osoba, lecz cała komisja. Prawną podstawę dla wszystkich działań mających na celu stwierdzenie śmierci mózgowej stanowi Obwieszczenie Ministra Zdrowia z dnia 17 lipca 2007 r. w sprawie kryteriów i sposobu stwierdzenia trwałego nieodwracalnego ustania czynności mózgu."

Aktualizacja:

Kilka godzin po publikacji materiału rozmawialiśmy z matką chłopca. Jak powiedziała, szpital udostępnił rodzicom dokumentację. Dostali oni także ustne zapewnienie, że chłopiec nie zostanie odłączony od respiratora.

Źródło artykułu: