Wembley. Gospodarz przekrętów na międzynarodową skalę

Reuters / Na zdjęciu: stadion Wembley
Reuters / Na zdjęciu: stadion Wembley

Projekt renowacji legendarnego stadionu otwierał cytat: - Oto symbol najnowszej ery w dziejach Londynu. Jeśli rzeczywiście "Nowe Wembley" symbolizuje stolicę Anglii to mieszkańcom miasta wypada się jedynie pomodlić. I opłacić kolejne raty zadłużenia.

Na obradach brytyjskiego parlamentu politycy nazywali Wembley "gospodarzem narodowego wstydu", czy "pasażerem we własnym samochodzie". Lecz gdy w grudniu 1996 roku, organizacja publiczna "Sport England" wybrała stadion w północnej części Londynu jako miejsce gdzie powstanie najnowocześniejsza arena na świecie, nastroje były z goła odmienne. Renowacja miała w końcu jeden, aczkolwiek ambitny cel. Przywrócić miastu status globalnej stolicy sportu. I tak się poniekąd stało. Jednak bez jakiegokolwiek udziału Wembley.

Do 2012 roku stadion miał zostać główną areną igrzysk olimpijskich oraz piłkarskich i lekkoatletycznych mistrzostw świata. Inaczej mierzyłby się z ogromnym zadłużeniem. Tak wyglądały jednak tylko wstępne plany, bo od terminu końcowego obietnic minęło 6 lat, a nowe Wembley wciąż nie gościło chociaż jednej z powyżej wymienionych imprez. Sam obiekt to własność Football Association (FA), czyli odpowiednika angielskiego PZPN-u, który podlega skarbowi rządu Jej Królewskiej Mości. Stadion państwowy, czyli jednym słowem: niczyi. Nikt więc nie kwapi się do spłaty długu.

A ten jest już ogromny. Według wstępnych obliczeń, związek wciąż pozostaje winien swoim inwestorom ponad 140 milionów funtów. Zdaniem najnowszych doniesień, FA wyjdzie na zero "już" w 2024 roku. Innymi słowy: 17 lat po otwarciu obiektu. Lecz to wariant mocno pozytywny bo data jest równie ruchoma, co ta zakończenia budowy katedry Sagrada Familia w Barcelonie. Co roku dodaje się minimum jeden do ostatecznego wyniku.

Jak działacze próbują spłacić więc zaciągnięte kredyty? Najprostszym sposobem, czyli biorąc kolejne pożyczki. Tym razem jednak nie od banku, a od samego społeczeństwa.

Lekkoatletyka bez bieżni

Najsłynniejszy taki przypadek miał miejsce jeszcze 20 lat temu. Już wtedy obliczono, że koszty budowy stadionu wyniosą znacznie więcej niż planowane 326,5 miliona funtów. W momencie gdy robotnicy wbili w ziemię pierwsze łopaty cena wzrosła już o ponad 25 procent. Dokładny wydatek pozostaje do dziś ściśle strzeżoną tajemnicą brytyjskiego rządu. Według ustaleń ekspertów mowa jednak o minimum miliardzie funtów. A brakujące środki w wysokości 120, a potem jeszcze kolejnych 45 milionów wstępnie poświadczył wspomniany "Sport England", czyli swego rodzaju angielska wersja "Totalizatora Sportowego".

Na początek większość polityków kiwała głowami z niezadowolenia. Organizacja w końcu utrzymuje się wyłącznie z pieniędzy podatników. Nie wypada więc narażać kieszeni zwykłych szarych obywateli czymś takim jak niezaplanowane, dodatkowe koszty. Jak się później okazało, teoria brzmiała dobrze jedynie w praktyce.

Głosy krytyki wśród opozycji przekonało dopiero zapewnienie ministra sportu za rządów Tony’ego Blaira, pana Chrisa Smitha, który w lipcu 1999 roku opowiadał iż w zamian za fundusze "Sport England" nowe Wembley otrzyma lekkoatletyczną bieżnie jakiej świat jeszcze nie widział, a sam stadion stanie się domem brytyjskiej królowej sportu. Nie minęło jednak parę miesięcy od tamtego wydarzenia, a Smith już zapowiedział iż tory dla lekkoatletów to nierentowna inwestycja więc zostają ostatecznie usunięte z kosztorysu: - Dlaczego nikt nie protestował? Ponieważ kraj kandydował do roli gospodarza piłkarskiego mundialu z 2006 roku, a kampania promocyjna pochłonęła Downing Street kolejne 3 miliony funtów. Nie mogliśmy zmniejszyć naszych szans wewnętrznym piekiełkiem - tłumaczył dziennikarz "The Telegraph" Donald Trelford w artykule z 2001 roku o wymownym tytule "Prawdziwy skandal odnośnie Wembley to fakt, iż wciąż brakuje nam do jego ukończenia 100 milionów funtów".

Z konkursu o imprezę Anglicy wycofali się jednak poniekąd sami oddając Wembley do użytku ponad rok po…pierwszym meczu mistrzostw FIFA. A nie jak planowali minimum 3 lata wcześniej. Bo tak jak opowiadał Trelford, po paru miesiącach ciężkich prac FA szukało po ludziach kolejnych 100 milionów. I tak sytuacja powtarzała się co pewien czas.

English dream

Zdaniem szacunków pozarządowych ekspertów, stadion przynosi każdego roku ponadto 15 milionów funtów straty do państwowej kasy. I to pomimo organizowania niezliczonej ilości koncertów, spotkań biznesowych, walk bokserskich czy jeszcze innych imprez sportowych. W kwietniu po ponad dekadzie stagnacji pojawiło się jednak jakiekolwiek światełko w tunelu. FA poinformowała, iż oficjalną ofertę wykupu obiektu zaproponował 217. na liście najbogatszych ludzi świata w zestawieniu Forbesa, istny synonim "American Dream", obywatel USA o pakistańskich korzeniach, czyli Shahid Khan.

Co stanowiło ważne kryterium dla rządowych doradców przy ewentualnym poparciu przedsięwzięcia, biznesmen nie jest wcale nieznaną personą wśród londyńskiej elity. Od paru lat piastuje on funkcję właściciela oraz dyrektora Fulham, a o rozwoju swojej drużyny myśli całkiem poważnie. Wystarczy powiedzieć, iż po czerwcowym awansie na boiska Premier League miliarder mocno sypnął groszem podczas letniego okienka transferowego i wydał na zakupy z własnej kieszeni całe 109 milionów euro. Działalność piłkarska to jedynie pewien symbol wpływów Khana w Wielkiej Brytanii, której zdaniem wielu perłą w koronie miało być właśnie wykupienie Wembley.

Dziennikarze "Daily Mail" mają posiadać dowody na to, iż miliarder specjalnie przyleciał zza Oceanu na ceremonię otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie z 2012 roku, aby już wtedy dyskutować wśród radnych możliwość pozyskania gruntów. Po latach negocjacji, ostateczna oferta Khana opiewała na 500 milionów funtów. I to jedynie w zamian za kupno stadionu. Dodatkowe 300 milionów wpadłoby na konto FA dzięki zatrzymaniu po swojej stronie zysków z działalności klubu biznesowego i najmu loży honorowej. Całkiem niezła kwota, jak za do tej pory nierentowny interes.

Dlaczego jednak Khanowi aż tak mocno zależy na wykupieniu Wembley? Otóż bogacz chce przenieść do Londynu siedzibę swojej drużyny NFL, czyli Jacksonville Jaguars.

Taco Bell Arena

Władze rozgrywek futbolu amerykańskiego od lat próbują "wybudować" w stolicy Wielkiej Brytanii nową franczyzę ligi. NFL to na Wyspach Brytyjskich żyła złota. Kiedy w 2007 roku zadebiutowały tam pojedyncze spotkania światowego touru, nikt nawet nie spodziewał się tak ogromnej fali zainteresowania kibiców. Bilety za ledwie jeden mecz potrafiły sięgać w internecie ceny 3000 funtów, a Anglia stała się jednym z niewielu europejskich rynków, gdzie NFL skutecznie wypycha swoją popularnością nie tylko tradycyjne narodowe sporty - jak rugby czy krykiet - ale również i inne profesjonalne amerykańskie rozgrywki (NBA, NHL).

Działacze nie ukrywają przy tym, że Londyn to dopiero królik doświadczalny, który ma tylko na poważnie sprawdzić globalność rynku NFL. Jeśli test przejdzie pozytywnie, następne w kolejce czekają Berlin, Meksyk oraz Kanada. Pomysł Khana wygląda więc sensownie. Z finansowego jak i czysto etycznego punktu widzenia. Wembley, obok Premier League to w końcu największy symbol angielskiego futbolu, lecz miliarder od razu zastrzegł, że nie chce zwalczać wpływów FA w działalność stadionu. Wbrew przeciwnie: proponuje pełną współpracę.

Obiekt wciąż pozostałby domem reprezentacji Anglii, a do 2021 roku związek nie musiałby płacić ani centa z najmu oraz samego użytkowania areny. Tym sposobem organizacja po latach zadłużenia mogłaby spokojnie odkładać - albo w bardziej negatywnym wypadku po prostu roztrwonić - zaoszczędzone miliony. Dodatkowo miliarder wpisał do wstępnej propozycji umowy, podpunkt iż nazwa Wembley pozostanie nienaruszona. Powód? Angielskie społeczeństwo było wcześniej karmione nagonką tabloidów, iż z przyczyn komercyjnych obiekt zmieni imię na kiczowate "Taco Bell Arena" czy "Budweiser Stadium".

Jedyny kruczek to fakt, iż we wrześniowej przerwie reprezentacyjnej piłkarska kadra musiałaby "przeprowadzić się" na inny stadion. Szybko okazało się, że taki pomysł działacze FA faworyzowali jednak już od wielu lat. Idea upadła tylko z tego powodu, iż w powyższym wypadku z kalendarza Wembley uciekłyby dwie imprezy, co jeszcze bardziej zachwieje sytuacją finansową samej areny. Teraz jednak związek nareszcie mógłby odetchnąć spokojnie oraz pozbyć się z listy płac niechcianego balastu.

ZOBACZ WIDEO Serie A: Icardi bohaterem Interu! Tak padł decydujący gol w derbach Mediolanu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Lobbing

Lecz jak to bywa z ciekawymi pomysłami, sprzedaż Wembley szybko spotkała się z oporem społecznym. Chociaż nikt w Anglii nie łudzi się nawet, że chodzi tutaj o zwykły polityczny lobbing. Jego nadawcy woleli pozostać anonimowi. Dlatego wysłużyli się takimi postaciami świata mediów jak były reprezentant kraju Gary Neville, który osobiście pofatygował się do gmachu parlamentu skąd przekonywał, że oddanie stadionu w prywatne ręce oznacza stratę wpływu…pieniędzy do kasy państwa. Dziennikarze ponadto pogardliwie pytali, czy rząd zechce do tego sprzedać Big Bena, a może nawet samą królową Elżbietę.

Doszło do sytuacji, iż dzień przed głosowaniem FA wobec ewentualnego zatwierdzenia planu sprzedaży gruntów, redaktorzy "The Telegraph" opublikowali artykuł, w którym czytamy iż dyrektor związku Martin Glenn otwarcie pozwolił na to, aby jeden z jego podwładnych znęcał się psychicznie nad współpracownikami. Kto to był? Oraz w jaki sposób doszło do rzekomego znęcania? Tego już nie podano, a warto tu dodać, że Glenn to personalnie największy orędownik oferty Khana z ramienia związku.

Sam miliarder też jednak wszedł do brudnej politycznej karuzeli. "Po godzinach" spotykał się z radnymi, robił zdjęcia z burmistrzem Londynu, od którego nawet otrzymał oficjalną aprobatę na rozpoczęcie prac. Jak się okazuje być może nie za darmo. Bo według jednego ze swoich byłych współpracowników Khan miał dopuścić się wielomilionowej korupcji, a działaczom FA obiecywał złote góry przy poparciu kupna Wembley. W mediach trwała więc otwarta wojna na mniej lub bardziej rozsądne argumenty z obu stron, którą Khan ostatecznie przegrał. Ponad tydzień temu ostatecznie ogłosił, iż "chciał połączyć, a nie podzielić" opinię społeczną. Dlatego też rezygnuje z przejęcia Wembley.

Wpuszczeni w kanał

Oznacza to, iż stadion wciąż pozostanie w państwowych rękach oraz wciąż będzie dostarczał wielkich dziur do krajowego budżetu. I tak naprawdę największy powód, dla którego piłkarska część brytyjskiej społeczności pozostaje podzielona nie zniknie na wiele kolejnych lat. Według Martina Samuela z "Daily Mail" będzie nawet zupełnie przeciwnie. Konflikt dopiero zacznie narastać, gdyż Wembley to aktualnie worek bez dna.

W sondażu przeprowadzonym przez "The Sun" ponad 75 procent Anglików marzy o powrocie starego obiektu sprzed renowacji z dwoma legendarnymi wieżami zza jednej z trybun. Ostatni mecz miał tam miejsce 7 października 2000 roku, kiedy to Anglicy przegrali 0:1 z ówczesnymi mistrzami Europy reprezentacją Niemiec. Po końcowym gwizdku tamtego spotkania selekcjoner gospodarzy Kevin Keegan udał się do toalety i nad muszlą klozetową postanowił zrezygnować z posady. "The Sun" pisało wówczas: - Keegan spuścił w kiblu nasze marzenia.

Dokładnie to samo państwowi działacze robią od lat z marzeniem o wielkim sukcesie nowego Wembley.

Komentarze (1)
avatar
zadziwiony
28.10.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"Stadion państwowy, czyli jednym słowem: niczyi." - "Niczyi"?! - To zaczyna być intrygujące.. ;))