Z Cracovii do Barcelony. Polski ślad w stolicy Katalonii, o którym mało kto pamięta

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Europejskie puchary miały zostać powołane do życia dopiero trzy dekady później, ale kluby organizowały między sobą spotkania towarzyskie, które towarzyskimi były tylko z nazwy - gra toczyła się o miano najlepszej w regionie. Węgier już po kilku tygodniach pracy w Cracovii sprowadził do Krakowa z Budapesztu Kijpest (1:0, 2:4) i Ujpest (2:1), z którymi jego zespół rywalizował jak równy z równym. Natomiast w październiku 1921 roku udało mu się zaaranżować w Budapeszcie spotkania z Ferencvarosem i MTK. Zwłaszcza ten drugi mecz miał dać odpowiedź na pytanie o faktyczną siłę Pasów. MTK był ówczesnym mistrzem Węgier, które uchodziły za stolicę kontynentalnego futbolu, i miał w składzie ośmiu reprezentantów Węgier. Cracovia sprawiła niespodziankę i zremisowała z faworyzowanym rywalem 0:0 - MTK nie wygrał u siebie z zagranicznym rywalem po raz pierwszy od trzech lat. Pasy zrobiły w Budapeszcie furorę.

"Publiczność zebrana w liczbie ponad 10 tysięcy sprawiła Cracovii po matchu burzliwą i długotrwałą owację za tak piękną grę. (…) Wynikami powyższymi zdobyła sobie Cracovia sławę europejską i zaprezentowała godnie polski sport za granicą" - pisał "Tygodnik Sportowy".

"Po zawodach publiczność zaniosła Mielecha i Synowca do szatni, wszystkich graczy ściskano, klepano po plecach i głowie, całowano, a to wszystko wśród nieustających okrzyków na cześć Polaków" - relacjonował wysłannik "Przeglądu Sportowego", dodając: "Uzyskano wynik nierozstrzygnięty, i to zupełnie zasłużony, na gruncie budapesztańskim z MTK, chlubą Węgrów, drużyną o klasie kontynentalnej, która w ciągu trzech lat pokonała w Budapeszcie wszystkie drużyny zagraniczne. (…) Sukces Cracovii jest nie tylko tryumfem tego klubu, największym od początku jego istnienia, lecz także tryumfem polskiego sportu footballowego" (pisownia oryginalna).

Akuszer reprezentacji

Prorocze były to słowa, bowiem właśnie dzięki znakomitej postawie Pasów w Budapeszcie, Węgrzy zgodzili się zmierzyć z reprezentacją Polski w jej pierwszym oficjalnym meczu. Decyzję o rozegraniu spotkania z Polakami węgierska federacja (MLS) uzależniała bowiem od tego, jak Cracovia zaprezentuje się w starciu z MTK.

"Sport Hirlap" pisał, że MLS nie traktował poważnie propozycji PZPN w sprawie rozegrania meczu międzypaństwowego: "Nad tą propozycją przeszła Rada szybko do porządku dziennego, ponieważ sądzono, że polski sport nie stoi jeszcze tak wysoko, żeby z nim poważnie liczyć się można. Nazajutrz grała Cracovia z FTC, a dzień później z MTK. Te dwie gry zmieniły gruntowe mniemanie Rady o polskim sporcie, przekonano się bowiem, że Cracovia nie jest przeciwnikiem, którego by można było lekceważyć. ten sposób Polacy jednym zachodem wzbudzili respekt Węgrów".

Mecz został zaplanowany na 18 grudnia 1921 roku. Zgodnie z przyjętą procedurą, reprezentację Polski na pierwszy w historii mecz wyselekcjonował Józef Szkolnikowski jako szef Wydziału Gier PZPN. Przygotowaniem zespołu do spotkania w Budapeszcie zajął się natomiast Pozsonyi. W PZPN uznano, że nikt nie zrobi tego lepiej od niego, tym bardziej że Szkolnikowski oparł drużynę narodową na Cracovii - przeciwko Węgrom zagrało aż siedmiu zawodników Pasów. Pod nieobecność Szkolnikowskiego (zatrzymały go w kraju obowiązki w armii) Pozsonyi kierował też Biało-Czerwonymi na stadionie Hungaria. Polacy przegrali w Budapeszcie 0:1, ale i tak był to najlepszy wynik osiągnięty w Budapeszcie przez drużynę gości w 1921 roku.
Reprezentacja Polski przed historycznym meczem z Węgrami. Imre Pozsonyi pierwszy z lewej Reprezentacja Polski przed historycznym meczem z Węgrami. Imre Pozsonyi pierwszy z lewej
Nawrót choroby

Przed startem sezonu 1922 prasa sportowa nie zastawiała się, czy Cracovia obroni mistrzostwo Polski, tylko w jakim stylu to zrobi. Pozsonyi zaczął jednak tracić kontrolę nad zespołem. Węgier postanowił odmłodzić drużynę, ale robił to zbyt gwałtownie, a stara gwardia nie potrafiła utrzymać koncentracji w meczach ze słabszymi rywalami. "Choroba wiedeńska" ponownie zaatakowała Cracovię i tym razem Pozsonyi nie potrafił znaleźć na nią remedium.

"Cracovia dalej posługuje się tym pięknym przyziemnym passingiem, skończoną techniką itp, natomiast znikła u niej zupełnie sztuka strzelania, nawet Kałuża - ten w całej Polsce znany goalmacher - zacznie mniej celniej strzela. Na cóż się przyda najpiękniejsza kombinacja, technika, taktyka, kiedy nie umie się strzelać" - pisały "Wiadomości Sportowe".

Mimo kryzysu formy krakowianie wygrali okręgowe eliminacje i do końca pierwszej rundy fazy finałowej walczyli o prawo występu w finale. W ostatniej kolejce grali z Pogonią Lwów i by awansować do finału, musieli wygrać różnicą pięciu goli. Skończyło się zwycięstwem 4:1, dzięki czemu - za sprawą korzystniejszego bilansu bramkowego - do finału przeszła Pogoń.

Po spotkaniu z Pogonią Pozszonyi zrezygnował z pracy w Cracovii. Węgier był zmęczony nie tylko prowadzeniem coraz trudniejszej w zdyscyplinowaniu drużyny Pasów, ale też atmosferą w klubie i wokół klubu. Cracovia walczyła o awans do finału w dusznej atmosferze konfliktu z KOZPN, a krakowskie środowisku miało coraz więcej zastrzeżeń do jego pracy. Co ciekawe, choć Pozsonyi jest pierwszym trenerskim mistrzem Polski, nigdy nie otrzymał od PZPN żadnej nagrody - odznaki dla mistrzów związek przekazał Cracovii dopiero w sierpniu 1923 roku. Pozsonyi był wtedy ponad dwa tysiące kilometrów od Krakowa.

Za słaby na Cracovię, dobry na Barcelonę

Niedługo po odejściu z Cracovii, Węgier zakotwiczył w Barcelonie. W grudniu 1922 roku Pozsonyi został przedstawiony w stolicy Katalonii jak asystent Jacka Greenwella w Barcelonie, która już wtedy była krajową potęgą.

"Dotychczasowy trener Cracovii Emerich Poszony zaangażowany został przez może najlepszy amatorski klub footballowy Barcelona w Hiszpanii. Widocznie więc Poszony nie jest takim złym trenerem, jak utrzymują niektórzy fachowcy z Cracovii, jeżeli tak wybitny klub powierzył mu wychowanie sportowe swoich członków" - pisał "Ilustrowany Kurier Codzienny" 28 stycznia 1923 roku.

Dla Węgra był to powrót do stolicy Katalonii, w której pracował już w 1918 roku. Legendarny prezydent Barcelony, Joan Gamper powierzył wówczas Pozsonyi'emu szkolenie juniorów i drużyn rezerw oraz coś, co dziś nazwalibyśmy skautingiem. W sierpniu 1923 roku, po zwolnieniu Greenwella, Pozsonyi został trenerem pierwszego zespołu Barcy. Węgier, który rok wcześniej prowadził Józefa Kałużę czy Zygmunta Chruścińskiego, teraz pracował z jednymi z najlepszych piłkarzami w historii Barcelony: Paulino Alcantarą czy Josepem Samitierem.

Pozsonyi był rozwiązaniem tymczasowym, ale nim w październiku 1923 roku zastąpił go William Alfred Spouncer, zdążył ugościć w Barcelonie… Cracovię. We wrześniu Pasy przyjechały do Hiszpanii na tournee, a pierwsze mecze rozegrały właśnie w Katalonii. Krakowianie zagrali z Barceloną dwa razy: 15 września zremisowali z nią 1:1, a dzień później zostali rozbici 1:7. Po tym pierwszym meczu Pozsonyi zapomniał na moment, że jest trenerem Barcelony i cieszył się z dobrego wyniku swoich byłych podopiecznych.

"Na boisku Barcelony spotkaliśmy się z naszym byłym trenerem Pozszonym, który później po meczu był bardzo mile zaskoczony naszą dobrą formą. Przepowiadał nam bowiem bardzo wysoką porażkę, znając możliwości nasze i przez siebie trenowanej drużyny piłkarskiej. Toteż kiedy po równorzędnej grze mecz zakończył się wynikiem 1:1, Pozszony nie miał dla nas słów pochwały" - wspominał w swoim pamiętniku Zygmunt Chruściński, autor gola w pierwszym meczu.

"Pozsony bardzo się nami cieszy i wynikiem tak, że po meczu przyleciał do szatni i całował naszych graczy. Chodzi on z nami wszędzie i oprowadza nas. Bardzo porządny z niego chłop" - relacjonował wysłannik "Tygodnika Sportowego". Co o meczach mówił sam Pozsonyi? - Cracovia była w pierwszym dniu znakomitą, publiczność przyjęła ją bardzo sympatycznie. Każdy gracz wykazał swą najlepszą grę, szczególnie pomoc, Styczeń, Cikowski, Synowiec. Znakomitym był Popiel, a także Gintel i Fryc. Atak, a głównie Kałuża, zademonstrował wspaniałą kombinację, jak w roku 1921 przeciw Kispesti. Dla mnie było to rzeczywiście radością.

Po meczach, za sprawą Pozsonyi’ego, drużyna Cracovii gościła na bankiecie u prezydenta Gampera - to był zaszczyt, jakiego nigdy wcześniej nie dostąpiła żadna zagraniczna drużyna. Miesiąc później Węgier musiał ustąpić miejsca Spouncerowi, ale pozostał w klubie jako asystent Anglika, by w lipcu znów zostać pierwszym trenerem. Tym razem pracował dłużej, bo do grudnia, kiedy zastąpił go Ralph Kirby. Pozsonyi miał wkład w zdobycie przez Barcelonę Pucharu Króla i dwóch mistrzostw Katalonii. Mistrzostw Hiszpanii wówczas nie rozgrywano, więc najważniejszymi rozgrywkami był Copa del Rey. Dane mu też było uczestniczyć w hucznych obchodach 25-lecia powstania klubu i wziął udział w otwarciu Camp de Les Corts, który służył Barcelonie do 1957 roku, kiedy klub przeprowadził się na Camp Nou.

Tym razem Pozsonyi nie zadowolił się rolą asystenta i opuścił Barcelonę, choć zarabiał w niej 1000 peset miesięcznie - pieniądze nieosiągalne dla ludzi piłki w Europie Środkowo-Wschodniej. Wylądował w HNK Gradanski Zagreb, czyli przedwojennym poprzedniku Dinama, z którym w 1926 roku zdobył mistrzostwo Jugosławii. Po tym sukcesie wrócił do Budapesztu i prowadził Ujpest, z którym sięgnął po srebrny i brązowy medal mistrzostw Węgier. Następnie ruszył za Ocean. Prowadził Real Club Espana, z którym w 1930 roku zdobył mistrzostwo Meksyku. Meksyk porzucił dla Stanów Zjednoczonych i tam ślad po nim się urwał. Jedne źródła donoszą, że zmarł już w 1932 roku, inne natomiast, że przeżył w USA jeszcze 31 lat, ale nie mając żadnego związku z futbolem.

Kibicuj Lewemu i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

Kto wygra El Clasico?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×