Krzysztof Baran: Przeszedłem solidną szkołę życia. Nadal czekam na swoją szansę

Kuba Cimoszko
Kuba Cimoszko
Mecz z Jagiellonią przywoła u pana wspomnienia?

Oczywiście. Spędziłem w Białymstoku trochę czasu. Z każdym klubem, w którym grałem, mam związane jakieś miłe wspomnienia. Ale to na Podlasiu zostawiłem najwięcej znajomych, przeżyłem wiele fajnych momentów.

Początki były jednak trudne. Debiut z roli praktycznie 4 bramkarza, rezerwowego nawet w zespole Młodej Ekstraklasy.

To znaczy dla mnie akurat to było dobre. Wszedłem z Polonią w drugiej połowie i nie mogłem za dużo myśleć, zastanawiać się co będzie. Nie musiałem się jakoś dodatkowo denerwować. Dopiero potem moje losy potoczyły się gorzej.

Kibice do dziś wspominają mecz z Lechem i pana błąd przy golu Rudnevsa.

Tak, to było niewytłumaczalne. W ciągu tamtego tygodnia było już trochę sporo myślenia. Pojawiła się presja. Na pewno nie poszło mi tak jak chciałem. I później dość długo czekałem na swoją szansę.

Odszedł pan z klubu w momencie, kiedy pojawiła się realna szansa na bycie "1". Dlaczego?

W pewnym momencie posłuchałem nieodpowiednich ludzi. Później żałowałem. Żona mnie też bardzo za to ganiła. Ale było za późno. Niestety, czasu już się nie cofnie. Staram się o tym już nie myśleć, choć nie jest łatwo, bo często jest mi to przypominane. I wraca.

To prawda, że miał pan wyjechać do USA?

Nie, Ameryka miała być tylko na wakacje. Ale nie ma co grzebać w trupach. Krótko mówiąc okazało się, że nie jest tak, jak miało być. I musiałem brać to, co było. Z braku innych ofert wyszła więc Termalica.

Dość trudne chwile musiał pan tam przeżywać pod koniec umowy.

O Niecieczy lepiej nie rozmawiajmy. Nie chce do tego wracać.

A do okresu w Ruchu Radzionków?

Nigdy nie zapomnę tego czasu, bo atmosfera wewnątrz była najlepsza z klubów, w których grałem. Chociaż była to także największa szkoła życia w mojej karierze. Byliśmy tam w trójkę z dwoma piłkarzami Widzewa. Żyliśmy w jednym mieszkaniu, klub nie płacił. Ale wspieraliśmy się wspólnie. To ja dostałem jakąś zaległą premię z Jagiellonii, to oni z Łodzi. I tak sobie radziliśmy. Przygoda chociaż bardzo krótka, to mega ucząca.

W Podbeskidziu już tak fajnie nie było. Zarzucono panu nieodpowiednie podejście do treningów i po kilku miesiącach odesłano do Białegostoku.

Problem tylko w tym, że nikt do mojego podejścia nie mógł mieć pretensji. Ale później się dowiedziałem, że to nie o to chodziło. Co jednak było rzeczywistym powodem? Do dziś tak naprawdę nie wiem. Mogę jednak przyznać, że to był trudny okres.

Po powrocie niespodziewanie trafił pan jednak na dłużej do jedenastki Jagiellonii.

Tak, od u trenerów Stokowca i Probierza zagrałem ponad dwadzieścia spotkań.

Wcześniej nie miał pan jednak chwil zwątpienia, chęci skończenia z piłką?

Nie, chciałem tylko wrócić i dostać szansę. To wszystko mnie bardzo motywowało. Zresztą w GKS-ie, jest podobnie. Tylko jestem już starszy i trochę inaczej myślę. Spokojniej do tego podchodzę.

Tylko znowu musi pan czekać.

Ja już przychodząc wiedziałem, że nie jestem przewidywany jako "1". Zresztą trudno było liczyć na co innego. Był to taki okres, że nie występowałem. A trzeba przyznać, że ciężko jest znaleźć klub w ogóle nie grając. Czekam więc cierpliwie na swoją szansę.

To czekanie ciągnie się za panem już od juniorów.

Ale z perspektywy czasu akurat jestem bardzo zadowolony, że nie łapałem się do podstawowych składów swoich roczników w SMS-ie Łódź. Dużo dały mi bowiem wypożyczenia do klubów w czwartej lidze. W wieku 17 lat grałem w seniorach i trenowałem 2 razy więcej niż koledzy, bo dochodziły też zajęcia w SMS-ie. Myślałem, że to za karę. A dziś śmiało mogę powiedzieć, że wiele na tym zyskałem.

Czy Krzysztof Baran powinien być podstawowym bramkarzem GKS-u?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×