We wtorek mecz z Portugalią. Teoretycznie - o medal z kartofla, czyli o nic, bo przecież z najwyższej dywizji Ligi Narodów na zbity pysk wyrzuceni zostaliśmy już miesiąc temu. W praktyce - mecz być może kluczowy. I nie tylko dlatego, że od osiągniętego we wtorek wyniku zależeć będzie, czy znajdziemy się w pierwszym koszyku eliminacji Euro 2020. Kluczowy, bo w atmosferze wtorkowego wyniku, a może przede wszystkim zaprezentowanego stylu, Zbigniew Boniek prowadził będzie poważną rozmowę z Jerzym Brzęczkiem o przyszłości drużyny narodowej. O tym, że do takiej rozmowy dojdzie, Boniek poinformował na łamach "Przeglądu Sportowego".
Prezes PZPN w programie "Stan Futbolu" przed kilkoma dniami odnosił się do doniesień o ewentualnym zwolnieniu trenera. Kategorycznie wykluczył taką możliwość. Dodał przy tym, że jest przekonany o słuszności swojego letniego, "ponawałkowego" wyboru. We wtorkowym wywiadzie dla "PS" taki kategoryczny już jednak nie był, furtkę do wszelkich ruchów zostawił uchyloną. To tylko pokazuje, jak bardzo futbol nie jest oparty na deklaracjach, słowa często znaczą w nim tyle, co nic.
Ostatni, znakomity przykład to wydarzenia z Fulham, gdzie właściciel klubu w programie meczowym bardzo mocno pisał: trenera nie zwolnię, wszystkie tego typu spekulacje to kłamstwa. Tydzień później tego samego trenera wykopał z pracy za słabe wyniki. Jeśli więc Brzęczek w Portugalii nie wymyśli niczego, co poskutkuje meczem solidnym, dającym nadzieję na spokojne przezimowanie, wówczas musimy być gotowi na wszelkie ewentualności. Najciekawsze wtedy będzie, czy władze PZPN będą potrafiły przyznać się do popełnionego latem błędu przy wyborze selekcjonera. Wówczas będzie to nie tyle rysa na wizerunku prezesa PZPN, co wizerunkowy lej po bombie.
W całym tym zamieszaniu trzeba zachować uczciwość: obecna kadra to zupełnie inny organizm niż zespół, z którym pracował Adam Nawałka. To drużyna z dziurawą defensywą, bez Piszczka, z Kubą bez formy, z Krychowiakiem który z obecną dyspozycją i postawą nie zasługuje na powołania, z kłopotami na skrzydłach, ze sfrustrowanym brakiem goli Lewandowskim. Na dodatek bez posiłków z zaplecza, bo w zasadzie żaden piłkarz z kadry U-21, bądź w ostatnim czasie spoza kadry, nie gwarantuje odpowiedniego, międzynarodowego poziomu. Brzęczek musi więc walczyć z tymi kłopotami, próbować jakoś poukładać ten zespół na nowo.
ZOBACZ WIDEO Kamil Grosicki: Wisi nad nami jakaś klątwa
Tyle tylko, że właśnie to układanie wywołuje największą krytykę. Po pierwsze: nieudane eksperymenty taktyczne, czego po październikowych meczach w Chorzowie chyba nie trzeba wyjaśniać. Po drugie: powoływanie i stawianie na piłkarzy, którzy nie grają w klubie. Bednarek, na którym Brzęczek opiera blok defensywny, w tym sezonie zaliczył więcej meczów w kadrze niż w Southampton, a to już patologia, szczególnie na tej pozycji na boisku. Po trzecie: brak logiki i konsekwencji. Mówienie o Cionku, że to nie bajka selekcjonera, po czym awaryjne dowołanie go na zgrupowanie. Stawianie w towarzyskim meczu z Czechami na lewej obronie na nominalnego prawego obrońcę Bartosza Bereszyńskiego, gdy w tym samym czasie na ławce siedzą powołani do sprawdzenia nominalni lewi - Pietrzak i Matynia (o którym Brzęczek mówi: świetnie sobie radzi na treningach, nie zawiodłem się!).
Kontrowersyjne zmiany, na dodatek tylko trzy, gdy można było ich wykorzystać sześć. Po czwarte: kontraktując w lipcu Brzęczka zapowiadano wiele zmian w drużynie. Brzęczek miał je wprowadzić, a okazuje się, że grają w zasadzie dokładni ci sami zawodnicy. Wymieniać by można długo. Kibic zapewne wybaczyłby jesienny brak wyników, gdyby widział, że proces naprawy kadry zmierza w dobrym kierunku. W tym momencie z kadry aż bije bezradność.
Zbigniew Boniek musi teraz zarządzać kryzysem. Bo kryzys jest i to bardzo poważny. Wszystko zaczęło się od wyników na mundialu, fatalna gra latem, ale już także jesienią sprawiła, że w tej beznadziei uleciała gdzieś moda na reprezentację. Marketingowy samograj, magnes przyciągający ludzi na stadiony już nie istnieje, czego najlepszym przykładem był niedawny mecz z Czechami. Polski Związek Piłki Nożnej musiał reagować na dramatyczne wręcz zainteresowanie kibiców, obniżył ceny biletów do raptem 20 złotych, a na obiekcie i tak pojawiło się ledwie 30 tysięcy kibiców. Można robić dobrą minę do złej gry, ale Boniek musi myśleć o wszystkich aspektach działalności związku. Sportowo wygląda to w tym momencie koszmarnie pod każdym względem (wszystkie reprezentacje dostają łomot), a to przekłada się na realne wpływy. Brzęczek na łamach "Przeglądu Sportowego" zarzeka się, że nie zmieni swojego planu na narodowy zespół. Pytanie, czy w kolejnych miesiącach będzie miał w ogóle okazję, by ten plan wciąż wdrażać w życie.
Owszem, bo jeden pismak zrzyna od innego pismaka to, co sobie jeszcze inny pismak wymyślił w pogoni za srebrnikami na swoją śniadaniową pasztetową.
A potem to publikuj Czytaj całość