Trybuna prasowa podczas meczu mistrzostw świata z Senegalem (1:2) była bardzo blisko boiska. Nie tylko dobrze było widać reakcje zawodników, ale czasem dało się też usłyszeć, co do siebie mówią. Twarz Arkadiusza Milika krzyczała: ja tu cierpię. Napastnik w ciągu kilku minut dwukrotnie oddał rywalowi piłkę w bardzo prosty sposób i chyba wtedy doszło u niego do wewnętrznego buntu. Zawodnik sprawiał wrażenie, jakby zamknął się w sobie, obraził na wszystkich dookoła. Na podpowiedzi Roberta Lewandowskiego reagował nerwowo, gestykulował i krzyczał na kapitana reprezentacji. Przez 45 minut krzywił się tak mocno, jakby w twarz ciągle świeciło mu słońce. A nad jego głową waliły pioruny i lał deszcz.
We wtorek, kilka miesięcy po spotkaniu z Senegalem, włoscy dziennikarze nazwali Milika "Złotym Arkiem". Wystarczyło strzelić gola. Nasz napastnik w końcu zmienił kolor, bo długo był bardziej rudawy, zardzewiały.
Frustracja narastała w zawodniku od dawna. On kocha bramki, a te zdobywane seriami były dla niego odległym wspomnieniem. Więcej niż dwadzieścia goli strzelił ponad dwa lata temu, dla Ajaksu Amsterdam. A w reprezentacji błyszczał kiedy grali w niej Łukasz Szukała czy Jakub Wawrzyniak, czyli w eliminacjach Euro 2016. Potrafił wtedy przyćmić i Lewandowskiego (strzelił 6 goli i miał 7 asyst).
Logiczne było, że po dwóch zerwanych więzadłach w obu kolanach piłkarz szybko nie wróci do formy, długo też nikt od Milika nie wymagał cudów na boisku. W pewnym momencie chcieliśmy jednak, by zrobił na nim cokolwiek. Potrzebował bodźca i chyba w najtrudniejszym momencie swojej kariery, kiedy w reprezentacji przestał być tak ważny, a w klubie dostał ostatnią szansę na udowodnienie swojej przydatności, test charakteru zdał z wyróżnieniem, a miał już powtarzać klasę.
ZOBACZ WIDEO Inter podzielił się punktami z Romą. Magiczny gol ozdobą spotkania! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Minęły dwa tygodnie i mówimy o innym Miliku. Napastnik w meczu reprezentacji strzelił gola Portugalii (1:1), niby tylko z rzutu karnego, ale w okolicznościach mocno niesprzyjających. Piłkarz musiał powtórzyć strzał, bo jeden z rywali za wcześnie wbiegł w pole karne. Cały stadion gwizdał, bramkarz go prowokował, ale Milik wytrzymał ogromne ciśnienie, dał nam punkt, dzięki któremu zostaliśmy w pierwszym koszyku na losowanie grup eliminacji Euro 2020. A pamiętajmy, że miało go już wtedy nie być na boisku. Widział, jak trener Jerzy Brzęczek czeka z wpuszczeniem Krzysztofa Piątka. Napastnika odesłał jednak na ławkę, a Milika za kilka minut z radości całował po głowie.
To samo w szatni w Bergamo mógł zrobić Carlo Ancelotti. Szkoleniowiec Napoli miał trudny poniedziałek. Palił mu się grunt pod nogami, bo jego zespół zawodził. Remis z Atalantą, klubem środka tabeli, zostałby odebrany jak porażka, dlatego Ancelotti szukał rozwiązań. Idę o zakład, że i on nie przypuszczał, iż Milik w pierwszym kontakcie z piłką strzeli gola dającego SSC Napoli wygraną 2:1. Polak to zrobił i przełamał kolejny mur. Teraz powinien mieć już z górki.
Tego właśnie brakowało Milikowi: liczb. Ancelotti i Brzęczek chwalili zawodnika za formę i zaangażowanie, nawet i sam Milik często wspominał o dobrze przepracowanym okresie przygotowawczym, ale ileż można było gadać, brakowało twardych argumentów.
Dlatego Ancelotti posadził go na ławce rezerwowych po zaledwie kilku meczach Serie A, choć właśnie na Polaku chciał oprzeć skład drużyny. To dopiero piąta bramka Milika w tym sezonie, jeszcze nic spektakularnego nie zrobił, ale Ancelotti znowu ma dylemat, kogo wystawić w pierwszym składzie. A zadowolony Milik dalej może się krzywić i gestykulować. Od słońca i po golach.