Tottenham: "Stadion Rozrzutności", gdzie miliony znikają w tempie wciąganych narkotyków

Getty Images / Catherine Ivill / Tottenham Hotspur
Getty Images / Catherine Ivill / Tottenham Hotspur

Robotnicy nazywają budowę nowego White Hart Lane najlepszą pracą w Londynie. Nigdzie indziej nie mogliby liczyć na takie zarobki. Libacje alkoholowe oraz narkotyki mają do tego w gratisie. Klub płaci im więcej niż swoim piłkarzom.

W ostatni weekend posiadacze karnetów na mecze Tottenhamu Hotspur mogli po raz pierwszy odwiedzić nowy stadion ukochanego zespołu. I to tylko kilka sektorów, bo całość konstrukcji nie spełnia wymogów BHP. Warto przypomnieć, że wielkie otwarcie planowane było na 15 września. Święta jednak nie było, mamy koniec grudnia i nadal nikt nie wie, kiedy stadion zostanie oddany do użytku. Nikt też nie wie, ile będzie kosztował. Jedyne, co wiadomo, to że robotnicy nazywają plac budowy najlepszym miejscem do pracy w Londynie. Nigdzie indziej nie mogliby pracować za taką stawkę, a do tego regularnie urządzać sobie libacje.

[b]

100 milionów za niepamięć[/b]

Szkoleniowiec zespołu Mauricio Pochettino jeszcze niedawno potwierdzał: - Jestem pewny, że zagramy na stadionie do końca 2018 roku. Teraz według najbardziej optymistycznych prognoz może się to wydarzyć najwcześniej wiosną. Klub i tak zabezpieczył się na bardziej pesymistyczne opcje i przedłużył najem tymczasowego Wembley do końca obecnego sezonu. White Hart Lane promowano jednak jako najlepszy, najbardziej nowoczesny czy też imponujący obiekt piłkarski na świecie. I nie ma innego wyjścia, jeśli właściciel zespołu Daniel Levy wymarzył sobie rozsuwaną murawę na mecze futbolu amerykańskiego, czy największy klubowy sklep w całej Europie.

W Anglii jednak do planów budowy dokooptowano inne przymiotniki: najdroższy, najbardziej krytykowany oraz przepłacony. Trudno o inną reakcję, jeśli wycena projektu wynosiła początkowo 850 milionów funtów, a teraz już około 1,3 miliarda. Kwota wciąż jednak rośnie. A wspomniany Levy stracił na budowie ponad 100 milionów funtów, bo zapomniał... wynegocjować daty, w której wszelkie prace konstrukcyjne muszą zostać zakończone. Deadline przepadł, a wszystkie koszty dalej idą na jego konto.

"Butelki i białe kreski to stały widok"

Dość zaskakujące, bo Levy to miliarder, który dba o każdy detal swoich interesów. Jak mówią robotnicy na budowie: - On nawet projektuje i zmienia plany stadionowych ubikacji.
Właśnie budowlańcy byli powodem, dla którego o arenie zaczęło być naprawdę głośno. Według portalu "Construction News" plac jest miejscem alkoholowych libacji robotników, którzy używają toalet zaprojektowanych przez Levy'ego do wciągania kokainy oraz heroiny: - Nigdy nie pracowałem w miejscu takim jak to. Pierwszą rzeczą, jaką robiliśmy rano, było otwieranie puszek z piwem, potem wciągaliśmy kokę - mówił "Construction News" anonimowy informator.

ZOBACZ WIDEO: Puchar Ligi Angielskiej: Rewanż Tottenhamu. Arsenal wyeliminowany [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Firma Mace odpowiedzialna za konstrukcję oraz dobór pracowników szybko zanegowała plotki, pisząc w oświadczeniu, iż "robotnicy są poddawani odpowiednim testom na obecność narkotyków". Lecz na Wyspach Brytyjskich istnieje przepis prawny, według którego pracodawca musi poinformować o takim wymogu w umowie na piśmie. Jak udało nam się ustalić, paragrafu o badaniach nikt nie przygotował ani nie podpisywał. Jeden z polskich robotników, którzy pracowali przy budowie nowego White Hart Lane, potwierdził nam ponadto, że "dziesiątki butelek po piwie oraz białe kreski z narkotyków są tam rzeczywiście stałym widokiem".

Najlepsza praca w Londynie

Od tamtej publikacji dziennikarze ochoczo zajmują się tematem budowy i z czasem ujawniają kolejne rewelacje. Jednym z nich jest fakt, iż robotnicy trzykrotnie montowali na stadionie Tottenhamu przewody elektryczne. Za każdym razem musieli wyciągać kable i wracać, co kosztowało klub mnóstwo pieniędzy. Powód? Według planów najpierw trzeba zainstalować klimatyzację w szatniach oraz zadaszonych terenach. A elektrycy nie byli o tym poinformowani. Lecz, jak potem pisał "Construction News", ktoś z inżynierów się jednak pomylił. Klimatyzacja już wtedy była gotowa do użycia.

- Komunikacja to największy problem. Co zajmuje nam normalnie tydzień, tutaj trwa ponad miesiąc. Nikt nie jest za nic odpowiedzialny - opowiada jeszcze raz anonimowy informator "Construction News". Kilka dni po zdarzeniu okazało się, że prace zostały wstrzymane na tydzień, bo nikt nie dostarczył robotnikom obiecanych narzędzi. 15 tysięcy krzesełek z powodu błędu konstrukcyjnego nie przeszło również testu na wytrzymałość. Wszystkie musiały zostać zamontowane jeszcze raz. I warto tutaj dodać, iż klub nie jest winny każdej usterki, gdyż skala niekompetencji robotników również jest ogromna. Pewnego dnia jeden z nich pomylił zawory i woda zalała sporą część obiektu.

Jak jednak udało się dowiedzieć "Guardianowi", do pracy na stadionie zgłasza się wielu amatorów. Levy tak bardzo próbuje przyspieszyć pracę, że zatrudnia po dwie osoby na jedno stanowisko za horrendalne kwoty: - Tak naprawdę praca przy stadionie Tottenhamu to najlepsza robota w Londynie. Dostaję 360 funtów za dzień, o czym kiedyś mogłem tylko pomarzyć. Budowlańcy rzucają się na te pieniądze - opowiada rozmówca gazety. Warunki są na tyle utopijne, że jak opowiada mi wspomniany polski robotnik pracujący przy stadionie, wielu jego kolegów przylatuje specjalnie z naszego kraju, aby również "pomóc" na budowie nowego White Hart Lane.

600 milionów z banku

Oprócz Levy’ego najwięcej na opóźnieniach tracą sami kibice Tottenhamu. Klub od dawna reklamował nowy obiekt jako najpiękniejszy stadion w Europie. Wielu fanów nie zraziła więc nawet podwyżka cen niektórych rodzajów karnetów o kilkaset funtów za sztukę. Co jednak, jeśli klub wciąż rozgrywa swoje mecze na swoim tymczasowym Wembley? Fani dają upust rozgoryczeniu. Zwłaszcza iż Tottenham nawet nie kryje się z zapowiedziami o wielkim zaciskaniu pasa. Nieprzypadkowo przecież klub z północnego Londynu został parę miesięcy temu pierwszą drużyną w historii Premier League, która nie przeprowadziła latem żadnego transferu. Oszczędzanie to jedna ścieżka, bo drugą jest masowa wyprzedaż gwiazd jak Harry Kane, Dele Alli czy Christian Eriksen, na co Daniel Levy nie chce jednak wyrazić zgody.

Ale 56-latek może nie mieć za wiele w tej kwestii do gadania, gdyż około 600 milionów funtów, które wydano na budowę stadionu White Hart Lane to pożyczki zaciągnięte w banku. Jest to o ponad 200 milionów więcej niż Levy początkowo zakładał. Takich sum nie zdobędzie się na pewno jedynie dzięki wpływom z dnia meczowego. Nawet jeśli stadion Tottenhamu przez następnych 10 lat będzie gospodarzem finału Champions League.

Asem w rękawie Levy’ego było jednak założenie na nowym White Hart Lane franczyzy NFL na całą Europę. Taki pomysł po głowie chodzi już od lat zarządowi rozgrywek futbolu amerykańskiego. Londyn jest do tego idealnym celem, gdyż od 11 lat odbywają się tam mecze globalnego touru ligi. Dokładniej na wspomnianym stadionie Wembley, a do stolicy Anglii przylatują wówczas ogromne tłumy kibiców. Bilety rozchodzą się tak szybko, że NFL potrafi nawet zaproponować fanom cenę w okolicach 2,5 tysiąca funtów za wejściówkę, czyli koszt najdroższego rocznego karnetu na ligowe mecze… Tottenhamu.

Ratunkiem lobbing

To, co miało być wielkim atutem Levy’ego, stało się jednak przekleństwem. Bo działacze NFL rzeczywiście planują powstanie zespołu w Anglii. Jednak najlepiej, aby gospodarzem było właśnie Wembley, a nie nowy stadion Spurs. Tak by się nawet już stało, gdyby właścicielem narodowego stadionu na Wyspach nie został miliarder Shahid Khan, który próbował wykupić jesienią obiekt za ponad 600 milionów funtów. Wycofał jednak ofertę na skutek ogromnej fali krytyki jego pomysłu wśród działaczy Football Association, czyli właściciela stadionu oraz angielskiego odpowiednika PZPN.

Wciąż więc istnieje nadzieja, że drużyny NFL stale będą gościć na nowym stadionie Tottenhamu, a nie na Wembley. Jak na razie zarząd rozgrywek podpisał tylko wstępną umowę, która gwarantuje dwa mecze z losowo wybranymi drużynami co sezon. Levy liczy na więcej i nie ma co mu się dziwić, bo koszt specjalnie rozsuwanej murawy do futbolu amerykańskiego kosztował go minimum… 200 milionów funtów.

Robotnicy drożsi od piłkarzy

"Guardian" nazwał więc budowę nowego stadionu Tottenhamu aktem pychy angielskiego właściciela. Był on na tyle pewny siebie, iż wydał około miliard na pomysł, który nie został obwarowany żadną umową i wciąż może okazać się totalnie nierentowny. Zwłaszcza że po fali krytyki w prasie wielu kontrahentów odrzuciło plany, aby wystartować w przetargu o prawa do nazwy obiektu. Jak na razie nie ma ani jednego chętnego, więc Levy ochrzcił obiekt dość lakonicznie: "Tottenham Hotspur Stadium".
Dziennikarze "Daily Mail" wpadli jednak na pomysł, aby nazwać arenę "Stadionem Rozrzutności". Bo chyba nigdzie indziej na świecie koszty tygodniowego zatrudnienia robotników - oscylujące w okolicy 4 milionów funtów - nie przewyższają zarobków piłkarzy. I to o około 50 proc. Nic więc dziwnego, że budowlańcy chcą tam harować obecnie dzień i noc. Przecież w przerwie czeka na nich też alkohol oraz coś mocniejszego.

Źródło artykułu: