Grupa - wbrew fałszywej skromności naszych piłkarskich oficjeli - nie jest wymagająca, a na turniej można awansować kuchennymi drzwiami, nawet kompromitując się w eliminacjach, bo takie możliwości otworzyła nam gra w Dywizji A Ligi Narodów. Nawet spadek do dywizji B nam w tym nie zaszkodził. A zatem, z czym zaczynamy eliminacje do mistrzostw kontynentu? Ja chcę zobaczyć inną reprezentację niż tę, którą zobaczyłem jesienią.
Od meczu z Portugalią minęło już sporo czasu, więc trochę zapomnieliśmy, w jakim stanie nasza drużyna narodowa zapadła w zimowy sen. A nie był to stan nawet przyzwoity. Co prawda remis 1:1 na stadionie w Guimaraes wprawił niektórych - w sposób zupełnie nieuprawniony - w stan nadmiernego optymizmu. Ale ten wynik - który dawał awans do finału Ligi Narodów Portugalii - miał w sobie coś ze skazy słynnego "niskiego pressingu" i "triumfu" nad Japonią na mistrzostwach świata w Rosji. W obu spotkaniach rywale walczyli o awans i go wygrali, a my jedynie o zachowanie twarzy.
Czytaj także: Łukasz Piszczek: Temat kadry zamknięty
Na tym wyjazdowym remisie z Portugalią zbyt wiele bym nie budował. Na pewnie nie tyle, ile selekcjoner Jerzy Brzęczek, który zatruł się "sukcesem" i w nieuprawnionej euforii zaatakował przypadkowego dziennikarza przypisując mu zbyt daleko idące intencje jego wpisu na Twitterze.
ZOBACZ WIDEO Błaszczykowski pewniakiem w kadrze? "W tej chwili nie widzę nikogo, kto mógłby go zastąpić"
Przypomnę też o mało chwalebnym konflikcie selekcjonera z Robertem Lewandowskim, gdy na konferencji Brzęczek ostro, publicznie skomentował słowa, które miał wypowiedzieć kapitan o niezrozumieniu pomysłu na taktykę reprezentacji Polski. Sprawę wyciszono, waśnie załagodzono.
Wierzę, że selekcjoner od tamtej pory dojrzał. Miał dużo czasu na analizę materiału meczowego i przemyślenie własnych zachowań. Brzęczek dostał bolesną lekcję. I od życia i od mediów, które go nie oszczędzały. Ale - zważywszy na styl, wyniki i ogóle rozczarowanie - dziennikarze mieli ku temu pełne prawo.
Wierzę, że Brzęczek, który jeszcze jesienią był ewidentnie nieprzygotowany mentalnie do roli selekcjonera, a przede wszystkim do presji, jakiej trener kadry jest poddawany, teraz zwyczajnie dojrzał, nabrał do swojej pracy niezbędnego dystansu.
Na pewno oduczył się już eksperymentów z chorą koncepcją gry bez skrzydłowych. Zmarnował przez to potencjał drużyny i sknocił nasz udział w grupie A Ligi Narodów, którego znaczenie starano się wówczas nieuczciwie bagatelizować. Tak jakby nie miało żadnego znaczenia, czy będziemy rywalizować z zespołami klasy Włochów i Portugalii czy Walii i Austrii. Polski kibic, oglądający co tydzień sukcesy Szczęsnego, Lewandowskiego, Piątka, Milika, Zielińskiego, chce widzieć reprezentację na skalę ich talentu, rywalizującą z najlepszymi w Europie, a nie ze średniakami.
Spadek Polski z Dywizji A Ligi Narodów był dopełnieniem smutnego dla reprezentacji 2018 roku. Powrót do elity będzie trudny i długotrwały, stąd poczucie, że nie można było tak łatwo tego oddać, jak oddaliśmy to jesienią na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Z drużynami pokroju Włochów czy Portugalii zawsze można przegrać, kwestia tego, żeby nie zrobić tego w sposób tak naiwny, jak to zrobiła reprezentacja Brzęczka.
Czytaj także: El. Euro 2020. Kadra reprezentacji Austrii na mecze z Polską i Izraelem
Poczucie, że marnujemy potencjał tej drużyny (np. Krzysztofa Piątka), było powszechne. Tak jak oczywiste jest to, że Adam Nawałka nie wykorzystał na mundialu w Rosji możliwości reprezentacji. Teraz chodzi o to, żeby Biało-czerwoni w eliminacjach do Euro 2020 zagrali na miarę swego potencjału.
Wcale nie liczę na to, żebyśmy na Austrię wyszli trzema napastnikami, bo w futbolu liczba napastników na boisku nie przekłada się w sposób prosty na liczbę zdobytych bramek. O czym najdobitniej przekonał się kiedyś Wojciech Łazarek remisując 0:0 z Cyprem, mimo że na placu miał nawet pięciu nominalnych napastników.
Chodzi o to, byśmy w tych eliminacjach zbudowali drużynę na miarę sukcesu na finałowym turnieju mistrzostw Europy. Nie chcę słyszeć, że liczą się tylko eliminacje. Tzn. piłkarze i trener będą tak mówić, ale oczekiwania - wcale nie nadmierne - są całkiem inne. I są uprawnione. Żadna reprezentacja na świecie nie ma trzech takich napastników, jakich ma Polska. Lewandowski, Piątek i Milik to jest ekipa jakiej trzeba się bać. Wojciech Szczęsny jest jednym z najlepszych bramkarzy świata. Piotr Zieliński ma potencjał na wielki klub w Europie. Do tego grona dokładamy kilku wysokiej klasy rzemieślników, który mądry selekcjoner musi poukładać.
Taka ekipa wzmocniona młodzieżą: Szymonem Żurkowskim, Robertem Gumnym, czy później także Sebastianem Szymańskim, musi sobie stawiać większe cele, niż sam awans na Euro 2020. Bądźmy uczciwi wobec talentu tych chłopaków, wymajmy od nich więcej.
Wciąż trwa w reprezentacji era Roberta Lewandowskiego - może nawet polskiego piłkarza wszech czasów - który z reprezentacją niczego wielkiego nie wygrał.
W tej ekipie jest potencjał, więc nie bójmy się odważnie marzyć!
Kibice chcą odzyskać silną, ofensywną, odważnie grającą reprezentację Polski. Taką, jaką widzieliśmy w eliminacjach poprzednich mistrzostw Europy, w eliminacjach do mundialu i taką, z jakiej byliśmy dumni na samym turnieju w 2016 roku we Francji.
Wtedy Biało-czerwoni doszli do ćwierćfinału turnieju, odpadając pechowo w serii rzutów karnych z Portugalią, która później wygrała te mistrzostwa. Wtedy mieliśmy poczucie niedosytu, piłkarze wracali z przekonaniem, że mogli osiągnąć więcej. To była niedokończona misja. Stać nas było na medal.
Wiem, że najpierw trzeba napocząć siermiężną Austrię, a potem rozprawić się z kolejnymi rywalami w grupie. Ale wiem, że mówiąc jedynie o wygraniu eliminacji stawiamy sprawę w sposób nieuczciwy. Potencjał i szlachectwo, zdobyte na Euro 2016, zobowiązuje. Myśmy już swoją pozycję w futbolu wypracowali, nie zaczynamy od zera. Każdy z nas czuje, że tę drużynę stać na wielkie rzeczy. Nawet jeśli w wypowiedziach piłkarzy i trenera usłyszymy jedynie ostrożność.
Ona nie zaszkodzi, ale samą ostrożnością trofeów się nie wygrywa.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl