Pierwsze zwycięstwo Jerzego Brzęczka w roli selekcjonera przyszło w najlepszym momencie. Statystyki podań i posiadania piłki w meczu z Austrią były dla reprezentacji Polski niekorzystne. To rywale prowadzili grę. Mieliśmy kupę szczęścia, że Marc Janko nie trafił do bramki po uderzeniu głową z trzech metrów i że Wojciech Szczęsny wybronił strzał Davida Alaby w końcówce. Zwycięstwo jest ważne, ale wnioski trzeba wyciągnąć, bo dużo niepokojących rzeczy działo się w Wiedniu. A tę grupę piłkarzy na pewno stać na więcej.
Czy to był mecz, który - tak przynajmniej liczono - zbuduje tę kadrę? Który przyniesie jej przełom? Być może. Bo czasem brzydkie są początki tego, co na koniec jest piękne. Ale na razie jedynie zaklinamy rzeczywistość. Bardziej chcemy, żeby do przełomu doszło, niż widzimy rzeczywiste jego przejawy. W obrazku z Wiednia dało się zaobserwować indywidualne szarże, ale nie przypominało to spójnej całości.
Michał Kołodziejczyk: Piątek, piąteczek, piątunio - CZYTAJ WIĘCEJ.
Bądźmy szczerzy: liczyliśmy - może trochę naiwnie - że zobaczymy reprezentację Polski, która będzie zupełnie inna niż ta, którą nam Jerzy Brzęczek pokazał jesienią. Wtedy Biało-Czerwoni nie dość, że grali słabo, to na dodatek nie przypominali zespołu. Kompletną klapę w Lidze Narodów wytłumaczono tym, że to był jedynie poligon doświadczalny, czas eksperymentów i wręcz trzeba było popełniać błędy, żeby zbudować na wiosnę nową drużynę. Nic takiego na razie się nie stało. Nie trzeba było marnować Ligi Narodów, żeby dowiedzieć się o potencjale tej drużyny tak mało.
ZOBACZ WIDEO Kamil Grosicki po meczu z Austrią. "Potrzebowaliśmy tego zwycięstwa. Zaczyna się nowa reprezentacja"
Zaczęliśmy mecz w Wiedniu bardzo słabo i mało odważnie. Jakby reprezentacji Polski brakowało wiary we własne siły, jakby w głowach zawodników został lęk, że w eliminacjach do mistrzostw Europy 2020 jesteśmy w stanie pokazać jedynie to samo, co graliśmy w Lidze Narodów. Zresztą bagatelizowanie jesiennych niepowodzeń kadry miało ten efekt uboczny, że nawet sami reprezentanci nie wiedzieli na co ich stać. Stąd pewnie ten dygot łydek z początku meczu, chaos i panika.
Właściwie to nie wiadomo, dlaczego tak bardzo daliśmy się Austriakom stłamsić, skoro było widać, że wystarczy ich trochę przycisnąć i od razu się gubią. Gdy tylko atakowaliśmy ich wyższym pressingiem, kopali piłkę na oślep. Nie robiliśmy tego często, bo nasz zespół nie miał odwagi, nie znał swojej siły. Starał się grać bezpiecznie, bez ryzyka. Ale najbardziej zaskoczyło nas to, że Austriacy nie tylko walczą, ale też przewyższają nas kulturą gry. Choć przecież to my mamy lepszych piłkarzy...
Stąd momentami panika, dużo niedokładności, brak składnych akcji, czy niepotrzebne faule (Kędziora i Krychowiak). Daleko od rywali (zbyt daleko) grał nasz defensywny pomocnik Grzegorz Krychowiak. Raz nawet Arnautović założył mu bezczelnie - blisko naszej bramki - siatkę. Mieliśmy zobaczyć w kadrze nowego Krychowiaka, takiego odbudowanego, ale nic z tego.
Do Krychowiaka dostosował się, niestety, Mateusz Klich. Duże rozczarowanie. Chętnie zobaczyłbym w meczu z Łotwą w środku pola Szymona Żurkowskiego. Przeciwnik nie będzie wymagający, a ewentualne błędy młokosa traktowałbym jako inwestycję w przyszłość.
Cała gra ofensywna reprezentacji opierała się na "Grosiku”. Kamil szarpał, szarżował, wrzucał, dośrodkowywał, wykonywał rożne. Był najlepszy w drużynie. Duże brawa. Szkoda, że koledzy z pomocy się do niego nie dostosowali poziomem.
Krzysztof Piątek znów pokazał skuteczność, mimo że kolejny raz usiadł na ławce rezerwowych. Zastanawiające, że Brzęczek wolał Milika z gorączką, niż zdrowego Piątka! A gdy w przerwie zdjął Milika, to wprowadził na boisko pomocnika Przemysława Frankowskiego, a nie "Pio". To nieodrobiona przez selekcjonera lekcja z Ligi Narodów. Piątek strzelił gola w meczu z Portugalią, ale nie zmieniło to jego pozycji w drużynie. Do dziś jest napastnikiem, który nam się... w składzie nie mieści. Nie zmienił tego podejścia nawet transfer do AC Milan i kolejne, seryjnie strzelane bramki. Na szczęście ten "gwóźdź" wbity w Wiedniu rozstrzyga sprawę. W niedzielę przeciwko Łotwie w pierwszej "jedenastce" musi zagrać Piątek. Inne rozwiązania uznam za sabotaż.
Z tego co wiem, to nie było ostatnie ważne trafienie napastnika AC Milan w tych dniach. Wróble ćwierkają, że lada moment, Piątek podpisze swój pierwszy duży kontrakt reklamowy w Polsce, z siecią komórkową Play. I ma to sens. Jeśli Piątek to... Play. Czyli panie selekcjonerze: play znaczy grać. Piątek ma grać!
Robert Lewandowski nie był jednoznacznie oceniony za występ w Wiedniu. Jedni chwalili go za pracę, za poświęcenie własnych ambicji na rzecz zespołu, inni (np. eksperci w studnio Polsatu) wskazywali, że zbyt mało dał drużynie w finalizowaniu akcji. Sam też mam wątpliwości, czy jednego z najlepszych napastników świata powinniśmy wykorzystywać do czego innego niż strzelanie goli. Można otwierać piwo złotym widelcem, ale po co?
Krzysztof Piątek - urodzony, żeby strzelać - CZYTAJ TUTAJ nasz reportaż o rodzinie Piątków.
Co do innych wyborów selekcjonera to mam dużo wątpliwości, czy nie lepiej Bartosza Bereszyńskiego wystawiać na prawej obronie i mieć przynajmniej jeden silny bok defensywy? Szkoda Bereszyńskiego na lewą obronę. On tam daje radę, ale też dużo traci ze swojego potencjału. Zarówno w ofensywie, jak i defensywie - jakby powiedział poprzedni selekcjoner.
Przed tym meczem padła odważna teza, że Brzęczek ma silniejszą kadrę niż miał Nawałka w Rosji. Dla mnie jedyną prawdziwą przewagą tej kadry nad drużyną z mundialu jest to, że dzisiaj piłkarze są niemal ci sami, ale w dużo lepszej formie niż w czerwcu. Chodziło tylko o to, żeby ich wysoką dyspozycję z klubów przełożyć na reprezentację. Czy to się udało? No właśnie…
Teraz z kadrowiczów powinno zejść ciśnienie, stres i presja. Eliminacje są łatwe, do finałów mistrzostw Europy awansuje niemal połowa reprezentacji Starego Kontynentu. Nie ma się czego bać. Budujmy silną drużynę na finały. Grającą w stylu kadry Nawałki z okresu eliminacji i finałów Euro 2016. Za tamtym stylem tęsknimy. Znając potencjał tych piłkarzy mamy prawo wymagać, by w niedzielę na Narodowym, w spotkaniu z Łotwą, nasi pokazali trochę dobrego futbolu, który cieszy kibiców.
Po to tę grę wymyślono.
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl
"45 letni Adam poznał dwa języki bez wysiłku!"
W lewym bucie i w prawym bucie ???
Innych nie poznał, bo do innych to trzeba włożyć trochę wysiłku i się pouczyć!