- W szkole, na podwórku czy ulicy nauczyciele i sąsiedzi mówili o mnie, że będę drugim Zbigniewem Bońkiem. Wszędzie chodziłem z piłką - opowiada Ezechiel Lasota. Łódź miała mieć kolejnego wielkiego piłkarza. Zaczęło się od treningów z ojcem przed domem. Wazony trzeba było chować. W piątej klasie podstawówki "Boniek" poszedł do ŁKS-u.
- Na boisku jestem człowiekiem zadziornym. Wyniosłem z domu, żeby być najlepszym i nie odstawać. Tatuś mnie tego nauczył, bo chciał, żebym został piłkarzem. Dla niego tylko piłka się liczyła - opowiada bernardyn. I w końcu ojciec znalazł w gazecie ogłoszenie o naborze do Łódzkiego Klubu Sportowego. Z rodzinnego Ozorkowa młodzieniec miał tam dobry dojazd. - Wsiadałem w pociąg, wysiadałem na dworcu kaliskim, przechodziłem przez ulicę i od razu byłem na stadionie. Natomiast do Widzewa był mały problem: z dworca musiałbym przejść do tramwaju i jeszcze przesiadki - wyjaśnia.
Lasota gra, Terlecki na ławce
- Jak szedłem trenować, tatuś mi powiedział, że jak chcę grać, muszę iść do porządnego klubu, żebym wyszedł na ludzi - opowiada Ezechiel. Ojca nie zawiódł. Przebił się w klubie do czołowej trzydziestki zawodników, którzy mieli grać w lidze trampkarzy. - Trener był zadowolony, tatuś bujał w obłokach. Mi też się podobało, ta ogromna hala sportowa robiła wrażenie. Wchodziłem po schodach na trybunę stadionu ŁKS-u, robiłem znak krzyża i prosiłem Boga o chociaż jeden mecz na tym stadionie - dodaje.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Lechia kolejny raz zawiedzie w końcówce sezonu? "Wydaje mi się, że są mądrzejsi niż dwa, trzy lata temu"
Było naprawdę blisko spełnienia marzeń. Kiedy do Łodzi wróciła ze Stanów Zjednoczonych rodzina Terleckich, młody Lasota i tak potrafił utrzymać miejsce w pierwszym składzie trampkarzy. A rywalizował z dwa lata młodszym Maciejem Terleckim, wielkim talentem polskiej piłki. - Maciek zawsze lubił się kiwać, trzymał piłkę krótko przy nodze. Lubiłem z nim grać, może dlatego, że to syn znanego piłkarza - opowiada zakonnik. Jego ojciec Stanisław miał już za sobą grę w amerykańskich klubach, był bardzo sławny w kraju.
Kazimierz Moskal na dłużej w ŁKS-ie Łódź. "Negocjacje były szybkie"
Ezechiel Lasota: - Po treningach czekałem na pociąg godzinę albo półtorej. Żeby zabić czas, oglądałem, jak Stanisław Terlecki trenuje synów. Był dla nich wymagający. Trochę im zazdrościłem, że nie mogę z nimi pograć. Ale cieszyłem się, że mogłem ich podglądać.
Przygoda w ŁKS-ie trwała półtora roku. Przyszły piłkarz opuścił się w nauce i za radą mamy, przerwał grę. - Gdyby nie jej decyzja, nie wiem, co by się dalej wydarzyło - wspomina Lasota. I tak poszedł za drugim powołaniem, tym kapłańskim.
MVP w habicie
Ojciec Ezechiel opowiada: - Kościół był zawsze blisko, bo rodzina jest religijna. Na nabożeństwa chodziliśmy nie tylko w niedzielę. Do tego byłem ministrantem, więc Bóg zawsze był na pierwszym miejscu. Natomiast, kiedy grałem, nie myślałem poważnie o drodze księdza, tylko byłem zapatrzony w piłkę. Wydawało mi się, że to będzie moje pierwsze powołanie.
Kiedy młody Lasota poprawił oceny, wrócił do piłki. Nie od razu do ŁKS-u, ale mniejszych klubów. Właśnie stamtąd dostał powołanie do reprezentacji Polski do lat 16, a potem wrócił do klubu i grał w drugim zespole. Po maturze zdecydował: wybrał seminarium.
Tam mógł realizować powołanie i duchowe, i pasję do piłki. Na pół roku przed odebraniem święceń, latem 2008 roku, Ezechiel trafił do klasztoru w Opatowie (woj. Świętokrzyskie). Spędził tam siedem lat. - To były lata mojej świetności, jeśli chodzi o pracę z ministrantami i ich grę w piłkę. Najwięcej zgłaszało się dzięki temu, że kopałem z nimi. Widzieli, że z nimi gram i wciągałem ich do kościoła. Nie powiem, że byli z przypadku, bo już wcześniej chodzili na msze. Ale to, że byłem bliżej nich na boisku sprawiało, że łatwiej było ich łowić do kościoła i namówić, by przychodzili i służyli przy ołtarzu - wspomina.
Po jednym z turniejów został zaproszony do reprezentacji księży w piłce nożnej. - W 2010 roku, podczas mistrzostw Polski księży, były spory o to, czy zakonnicy mogą i w ogóle powinni grać w piłkę. Potem, ilu może grać w zespole księży. Ale w kadrze nigdy tego nie odczuwałem, że jestem zakonnikiem, chociaż do dziś jestem jedynym - wyznaje.
Lasota z reprezentacją Polski księży zdobył trzy mistrzostwa Europy: w Kielcach, Słowenii i na Białorusi. Ten ostatni turniej szczególnie zaskoczył zawodników. Kibice wypełnili trybuny, mecz rozgrywany był w hali, która normalnie służy do zmagań hokeistów. Ezechiel strzelał gola za golem, przywiózł nagrodę MVP turnieju w 2014 roku.
"Ezi"
Lasota wspomina, że miał wiele propozycji, by zagrać w niższych ligach. Czasu wystarcza jedynie na mecze z przyjaciółmi 2-3 razy w tygodniu. Priorytetem są obowiązki zakonne.
- O szóstej rano mamy pacierze, potem jest rozmyślanie 20-minutowe, po nim odmawiamy brewiarz (liturgia godzin, którą modlą się duchowni, czyli kapłani i osoby konsekrowane). Każdy po porannych modlitwach udaje się do swoich obowiązków. Oczywiście mamy też msze święte, więc kapłani, którzy są wyznaczeni do niej i konfesjonału pełnią tam obowiązki.
Potem Ezechiel prowadzi religię w szkole. - Chodzimy generalnie przez cały tydzień na ósmą i jesteśmy na zajęciach po pięć-sześć godzin. Po powrocie mam krótki czas dla siebie, najczęściej poświęcam go na obiad, bo ten wspólnotowy mamy o 13, a wtedy jestem w szkole.
- Jeśli nie ma ojca Gwardiana to jako wikariusz w parafii klasztoru muszę go zastąpić i przejąć jego obowiązki w kancelarii. O 16:45 mamy modlitwy popołudniowe. Wieczorem, po 19 jesteśmy po obowiązkach szkolnych i duszpasterskich - opowiada. Wtedy Ezi - jak mówi o sobie - udaje się grać w piłkę, w zależności od dnia, albo ma prywatne modlitwy. Oprócz tego prowadzi ministrantów i oazę (ruch angażujący pariafian w różnym wieku). O 21 zaczyna się cisza nocna i zakonnicy kończą dzień.
Z boiska do konfesjonału
- Gdzie bym się nie pojawił, jestem kojarzony z piłką. Wszyscy mówią: "to ojciec Ezi, który gra w reprezentacji - śmieje się Lasota. - Chyba to tak już zostanie. A z drugiej strony nie chcę się od tego odcinać.
"Ezi" uważa, że przez boisko, może także ewangelizować. - Nie chodzi o to, że nawołuję od razu do nawrócenia. Po prostu pokazuję dobre wzorce. Na przykład nie przeklinam, co zdarzało mi się, kiedy byłem dzieckiem - przyznaje. - Kiedyś osoby, z którymi grałem, prosiły mnie o spowiedź i rozmowę. W ten sposób też mogę służyć Bogu.
Lasota jest także wiernym kibicem AC Milan. Był na San Siro, tak jak większość Polaków, ekscytuje go kariera Krzysztofa Piątka. - Cieszę się, że dożyłem takich czasów. Bardzo kibicuję rodakowi. To niesamowite, że trener Gennaro Gattuso od niego rozpoczyna ustalanie składu na mecz.
Patrick Cutrone chce grać z Krzysztofem Piątkiem. "Dobrze się rozumiemy na boisku"
Ezechiel mówi, że piłka nożna jest w jego życiu drugim powołaniem. - Ale tylko w kapłaństwie chciałby zostać świętym. Najważniejsze, żeby być dobrym człowiekiem.
Rekordzista
Sukcesy z kadrą księży nie wystarczały. Piłkarskie talenty Eziego dostrzegła nawet reprezentacja Polski w futsalu powyżej 35 lat. Dzięki koledze z Opatowa dostał się do drużyny, której brakowało skutecznego napastnika. W tej kadrze zdobył ponad 130 bramek, to drugi najlepszy wynik w historii.
- Znakomitego Mariusza Ilnickiego, zdobywcy 302 bramek, na pewno już nie dogonię. Tym bardziej że miałem przerwę, bo skupiłem się bardziej na grze w reprezentacji księży - opowiada w książce "Ksiądz też człowiek" napisanej z Michałem Bondyrą.
W tym roku kadra duchownych bez Lasoty w składzie zdobyła w Czarnogórze brązowy medal. Z kolei Ezechiel służy w Przeworsku na Podkarpaciu. Dalej gra w piłkę.