Puchar Polski. Jagiellonia Białystok - Lechia Gdańsk. Taras Romanczuk - być jak Novak Djoković

Newspix / KAMIL SWIRYDOWICZ / CYFRASPORT / Na zdjęciu: Taras Romanczuk
Newspix / KAMIL SWIRYDOWICZ / CYFRASPORT / Na zdjęciu: Taras Romanczuk

Rok temu przyjął polskie obywatelstwo, jednocześnie musiał się zrzec ukraińskiego. Kapitan wicemistrzów Polski opowiada o emocjach związanych ze starciem z Lechią Gdańsk, wiosennym kryzysie zespołu i zamiłowaniu do NHL i NBA.

Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna": Odczuwasz większe zmiany w swoim życiu po otrzymaniu polskiego paszportu?

Taras Romanczuk, piłkarz Jagiellonii Białystok: Jest olbrzymia ulga, ponieważ nie muszę chodzić z ukraińskim dowodem i paszportem, które miały bardzo duże rozmiary. Polskie dokumenty są o wiele mniejsze i praktyczniejsze. Otrzymałem nawet swój numer PESEL. Jest zdecydowanie łatwiej. Kiedy jadę na Ukrainę to wyjeżdżam jako obywatel Unii Europejskiej, a to jest duży plus. Po zakończeniu kariery bardzo chciałbym zostać w Polsce, a konkretnie w Białymstoku, na stałe i wszystko na to wskazuje, że tak będzie. Jest tutaj dużo cerkwi i ludzi prawosławnych, czyli tej samej wiary, co ja. Poza tym dużo lasów, blisko na Mazury, ludzie życzliwi - idealne warunki do życia. W Białymstoku czuję się świetnie. Nawet jak jedziemy z żoną na Ukrainę i zbieramy się do powrotu na Podlasie, to mówimy, że wracamy do domu. Nasz dom jest w Polsce.

Jesteś bardzo religijnym człowiekiem?

Tak i się tego nie wstydzę. Ludzie w Polsce, a przynajmniej na wschodzie kraju, również bardzo poważnie podchodzą do kwestii wiary. Wystarczy spojrzeć na chłopaków w Jadze: jedziemy na wyjazd w sobotę i nocujemy, a chłopaki idą w niedzielę rano do kościoła. To mnie bardzo zaskoczyło, ale na plus! Mnie akurat podczas wyjazdów jest trudno, ponieważ nie w każdym mieście jest cerkiew. Po drugie nie mogę sobie pozwolić na to, by pójść do świątyni w dresach sportowych, bo to będzie świadczyło o moim braku szacunku. Zresztą miałem raz sytuację z Fiedzią Cernychem, kiedy pop do nas podszedł i zwrócił uwagę, że mamy dziury w dżinsach. Strasznie głupio się poczułem i od tamtej pory pamiętam o godnym ubiorze.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Teorie spiskowe wokół sędziego Stefańskiego. "Każdy chciał włożyć swój kij w mrowisko"

2 maja na Stadionie Narodowym zagrasz najważniejszy mecz w karierze?

Wydaje mi się, że tak. Nigdy nie zdarzyło mi się grać w finale. W ostatnich latach w lidze walczyliśmy do końca o mistrzostwo Polski, ale na to pracowaliśmy cały rok. Nie miałem nigdy takiego doświadczenia, aby jeden mecz o wszystkim decydował. W tym sezonie w Pucharze Polski graliśmy nieźle - straciliśmy tylko jednego gola i to dopiero w półfinale. Jestem podwójnie szczęśliwy, bo w meczu, który decydował o wejściu do finału zdobyłem dwie bramki, na które czekałem przecież od sierpnia. Zresztą, ostatnim rywalem, któremu strzeliłem gola była... Miedź. Przed nami teraz wielki mecz na PGE Stadionie Narodowym. Rozmawiałem z chłopakami, którzy już brali udział w finale dziewięć lat temu, czyli z Rafałem Grzybem i Grześkiem Sandomierskim. Mówili, że to jest niesamowite uczucie, atmosfera znakomita, a występ w takim spotkaniu jest naprawdę spełnieniem marzeń. Nie mogę się doczekać.

Puchar za ligę?

Rozgrywki ligowe też są ważne. Mamy przed sobą rundę finałową Ekstraklasy, chcemy zdobyć jak najwięcej punktów. Na pewno nikomu nie odpuścimy. Zresztą do trzeciego Piasta mamy niewielką stratę, jest szansa na podium. O mistrzostwo będzie bardzo trudno, strata do Legii i Lechii jest duża. Gdyby było z pięć punktów mniej… Wydaje mi się, że terminarz na ostatnie siedem kolejek dobrze się dla nas ułożył. Z Lechem i Legią gramy u siebie, unikniemy dalekiego wyjazdu do Szczecina, więc nie ma na co narzekać. Z dalekich podróży czeka nas tylko mecz w Lubinie, ale akurat na tym stadionie dobrze nam się gra.

Boicie się Lechii?

Nie. Przegraliśmy z nią w tym sezonie co prawda dwa razy, ale mamy rachunki do wyrównania. W Białymstoku wygrali 1:0, ale nie zasłużyliśmy na taki wynik. Wtedy byliśmy przed pierwszym meczem eliminacji Ligi Europy z Rio Ave, więc w głowach siedziało nam inne spotkanie. W Gdańsku też byli lepsi, zwyciężyli 3:2, jednak my zostawiliśmy po sobie bardzo dobre wrażenie, szczególnie w drugiej połowie. Straciliśmy decydującego gola ze stałego fragmentu...

Piłkarze często mówią, że skupiają się tylko na najbliższym meczu i nie wybiegają myślami daleko w przyszłość.

Tak się nie da. Prosty przykład: za kilkanaście dni gramy finał PP, dla wielu zawodników będzie to najważniejszy mecz w karierze. Wiem, że w naszych głowach już to spotkanie się rozgrywa, a przecież czekają nas jeszcze mecze ligowe przed 2 maja. Złapaliśmy ostatnio wiatr w żagle, zaczęliśmy dobrze grać, a zwycięstwa nas jeszcze bardziej napędziły. Przypomnij sobie nasze spotkanie z Koroną, a kilkanaście dni później z Lechem. Wyglądaliśmy zupełnie inaczej, znacznie lepiej. Nikt nie bał się wziąć odpowiedzialności, wszyscy super pracowali na boisku.

Musieliście odbyć rozmowę wychowawczą z kibicami...

No tak, powiedzieli, co uważali, ale wszystko odbyło się kulturalnie. Wiem, że filmik obiegł internet, ale poza wulgaryzmami do niczego nie doszło - nie było szarpania, rękoczynów, wyzwisk. Widać, że kibicom - szczególnie tym z Ultry - bardzo zależy na naszych zwycięstwach. Czasami wystarczy posłuchać, co mają do powiedzenia, nie trzeba nic odpowiadać. Może coś takiego było potrzebne, aby dodatkowo zmotywować drużynę do cięższej pracy i do wyjścia z kryzysu?

Zimą mówiło się o Jagiellonii jako królowej transferowego polowania, ale wiosną zawodziliście.

Nie zapominajmy o tym, że wielu zawodników też nas opuściło. Przebudowa była całkiem spora. Pożegnali się z nami trzej bardzo solidni napastnicy: Karol Świderski, Cillian Sheridan i Roman Bezjak. Każdy z nich miał swoje pięć minut w Białymstoku i błyszczał formą. Do tego odeszli Łukasz Burliga i Przemek Frankowski, czyli zawodnicy, którzy w ostatnich sezonach decydowali o sile drużyny. Wydaje mi się, że tych zmian było trochę za dużo. Piłkarze, którzy do nas przyszli potrzebowali czasu, aby się z nami zgrać.

Jesteś oficjalnie pierwszym kapitanem Jagi po przejściu Rafała Grzyba do sztabu szkoleniowego. Jak się z tym czujesz?

Doskonale. Zresztą przyzwyczajałem się latami do tej funkcji, ponieważ w dzieciństwie od zawsze byłem kapitanem swoich ekip.

To jakim dzieckiem był Taras?

Bardzo ruchliwym na podwórku, ale w szkole niezwykle spokojnym. Chociaż, kiedy wchodzę do mojej podstawówki dzisiaj i widzę biegające dzieciaki, to przypominam sobie, że na korytarzach też lubiłem szaleć. Nauczyciel czasami złapał i postawił w kąt... Na lekcjach było inaczej. Wiedziałem, że trzeba się uczyć, zresztą otrzymywałem wielokrotnie wyróżnienia za naukę. Nie przepadałem za fizyką, za to bardzo lubiłem chemię.

Z czego miałeś najlepsze oceny?

Właśnie z chemii. Lubiłem też geografię i historię. Trudno mi przychodziła nauka literatury i języka ukraińskiego. Chodziłem na korepetycje z ukraińskiego. Rodzice płacili, więc trzeba było uważnie słuchać. Ale to dało efekty na studiach. Mieliśmy przedmioty związane z językiem ukraińskim i muszę przyznać, że wszystkich studentów nakrywałem czapką. Otrzymywałem wyróżnienia, a na uczelni dostałem nawet stypendium za osiągnięcia naukowe.

Jaką miałeś średnią?

Na Ukrainie jest nieco inaczej. Skala ocen jest od 1 do 12, czyli najlepsze oceny to 10, 11 i 12, co w Polsce by oznaczało 5, 5+i 6. Właśnie takie stopnie miałem, kiedy kończyłem studia i wtedy otrzymałem stypendium. Pierwsze dwa lata miałem doskonałe, a później doszedł futsal i coraz więcej czasu poświęcałem na treningi i mecze. Wykładowcy patrzyli na mnie różnie. Jedni szanowali i doceniali, że gram w piłkę. Z niektórymi jednak było trudno rozmawiać. Pytali, po co przyszedłem na studia, skoro wolę futbol. Mówili, że powinienem iść na AWF, ale ja wolałem uczyć się języków i historii. Niektórzy nawet próbowali wmówić, że nigdy nie będę miał z tego pieniędzy i lepiej postawić na drogę naukową. Myślę, że teraz wiedzą, w jakim miejscu jestem. Ciekawe, co by powiedzieli...

Jak wyglądał twój wolny czas w dzieciństwie?

Wracałem ze szkoły, rzucałem plecak i ruszałem przed blok, aby grać w piłkę. W wakacje szedłem na podwórko od rana do późnego wieczora. Zawsze wracałem cały brudny, graliśmy na piachu... Latem przenosiłem się do babci, która mieszkała 400 metrów od nas. W tamtej okolicy miałem wszystkich kolegów. Myśleliśmy tylko o zabawie, piękne czasy... Zresztą wymyślaliśmy różne rozgrywki. Mieliśmy takich hokeistów na sprężynkach - coś na wzór piłkarzyków - i organizowaliśmy na osiedlu małe mistrzostwa świata na szesnaście ekip. Zawsze grałem Kanadą, której do dzisiaj kibicuję. Moim idolem jest Sidney Crosby, który gra w Pittsburgh Penguins. Zresztą dawno temu - pewnie z dziesięć lat, jeszcze zanim wyjechałem z Ukrainy do Polski - grałem w NHL na konsoli. Wybierałem New York Rangers. Dzisiaj w Jadze mamy paczkę, która śledzi hokeja, m.in. Martin Pospisil czy Marian Kelemen. Lubię oglądać wiele dyscyplin, nie tylko piłkę i hokeja, ale włączam też koszykówkę czy tenis. Moim ulubionym zespołem jest Boston Celtics. Czasami, kiedy nie mogę zasnąć - jak chociażby po ostatnim remisie z Pogonią - włączam telewizor i oglądam do poduszki. Nie zarywam jednak specjalnie nocy.

Widziałem nawet, że ktoś powiedział o twoim podobieństwie do tenisisty Novaka Djokovicia.

Nie słyszałem tego, ale chciałbym być do niego podobny pod względem charakteru. Jest bardzo dobrze wyszkolony technicznie, a jakiekolwiek braki nadrabia walecznością i ambicją. Zobacz, ile lat jest na szczycie.

Ostatnio byłeś także na rozgrywkach futsalu w Białymstoku.

Tak, zdarza się, że pójdę na mecz. Podoba mi się ta dyscyplina, grałem przecież w hali na Ukrainie i teraz też bym się chyba odnalazł. Chciałbym, aby ktoś wpadł na pomysł zorganizowania meczu pomiędzy piłkarzami Jagiellonii, a futsalowcami z MOKS Białystok, w którym mam wielu znajomych. W Rekordzie Bielsko-Biała, który jest na zupełnie innej półce niż reszta zespołów, gra mój przyjaciel z Ukrainy.

Pogrywasz jeszcze w hali?

Kiedy wracam w rodzinne strony, to spotykamy się z kolegami dwa-trzy razy do roku i gramy. Czasami warto przypomnieć sobie piękne chwile sprzed kilkunastu lat. Do dzisiaj utrzymujemy kontakt i się wspieramy. Jeden z moich kolegów z osiedla pracuje w Głównym Biurze Służby Bezpieczeństwa Narodowego w Kijowie. Chłop dwa metry wzrostu i kiedy go ostatnio zobaczyłem, gdybym go nie znał, pewnie bym się przestraszył. Mam do niego olbrzymi szacunek, ponieważ był już dwa razy na wojnie na wschodzie kraju.

A inne dyscypliny?

W tenisa ziemnego grałem kilka razy, ale zdecydowanie lepiej radzę sobie w tenisa stołowego. Na Ukrainie nawet chodziłem przez jakiś czas na sekcję ping-ponga. W Jagiellonii nikt nie ma ze mną szans. Jedynym rywalem, z którym mam problemy jest Ivan Runje. Na ostatnim obozie raz mnie ograł.

Grasz na konsoli?

Bardzo rzadko, tylko na obozach. Zimą na zgrupowaniu stworzyliśmy zespół z Marianem Kelemenem i przegraliśmy chyba z 0:10.

Co słychać w polityce?

Oj, to ciężki temat... Interesuję się historią i polityką, oglądam wiadomości w Polsce i na Ukrainie. Lubię wiedzieć, co się dzieje na świecie. Tym bardziej że przecież za chwilę będzie druga tura wyborów prezydenckich na Ukrainie (21 kwietnia - dop. red.), więc to są sprawy, które mnie bardzo interesują. Nie potrafię się od tego odłączyć. Od polityki wolę jednak programy przyrodnicze i historyczne, no i doczekałem się w końcu nowego sezonu "Gry o tron".

Zobacz takżeJan Tomaszewski o meczu Lechia - Legia: Polska piłka została zabita przez pana sędziego
Zobacz takżePuchar Polski. Dariusz Tuzimek: Będą "Dożynki" na Narodowym czy Dzień Kibola? (felieton)

*WYWIAD PRZEPROWADZONY PRZED WYBORAMI NA UKRAINIE

Komentarze (0)