PKO Ekstraklasa. Nowe szaty Śląska Wrocław. Koniec nudy i bylejakości

Getty Images / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Łukasz Broź (z lewej) i Jarosław Niezgoda (z prawej)
Getty Images / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Łukasz Broź (z lewej) i Jarosław Niezgoda (z prawej)

10 punktów w czterech meczach, pozycja lidera i przy tym zdecydowanie lepsze wrażenie niż w poprzednich sezonach. Trener Viteslav Lavicka dostał czas i zadbał o to, by Śląsk Wrocław już nie męczył oka.

We Wrocławiu zdążyli zapomnieć, jakie to uczucie patrzeć na resztę ligi z perspektywy lidera. Jak to w ekstraklasie, przydała się odrobina szczęścia (może nawet trochę więcej), ale prawda jest taka, że Czech Vitezslav Lavicka postawił Śląsk Wrocław na nogi po marnych sezonach. Styl jego drużyny nie powala na kolana, za to widać przynajmniej światełko w tunelu na coś więcej niż środek tabeli.

Kilka tygodni temu wieszczono, że Śląsk to Marcin Robak i po odejściu snajpera do odradzającego się Widzewa Łódź wszystko posypie się jak niedawno wyburzana estakada w centrum miasta, pamiętająca czasy słusznie minione. Tymczasem nie wszystko kręci się wokół czołowego strzelca ligi, liczy się kolektyw i na konto regularnie wpadają punkty. Ostatni występ w Poznaniu był akurat majstersztykiem w wykonaniu piłkarzy Lavicki.

ZOBACZ: Stadion Śląska to znowu twierdza

Z Wisłą Kraków i Piastem Gliwice (1:0 i 2:1) w newralgicznych momentach sprzyjała fortuna, mądrze poukładana jedenastka zneutralizowała w Warszawie Legię (0:0), co należy uznawać za umiarkowany sukces. Po zwycięstwie z Lechem malkontenci nie dostali krzty pożywki. Kolejorz atakował, ale niewiele z tego wynikało, bo Lavicka perfekcyjnie zorganizował grę. Do tego "dzień konia" miał Łukasz Broź. Obrońca zaaplikował dwie bramki, jedną ładniejszą od drugiej i śmiano się, że za wzór wziął innego defensora Liliana Thurama, który ponad 20 lat temu wprowadził Francuzów do finału mundialu.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: wtargnął na murawę i... ośmieszył się. Kuriozalne sceny podczas meczu

Właśnie Broź to idealny przykład, potwierdzający sens pracy Lavicki. Gdy przed sezonem pojawiły się plotki o odejściu 33-latka do Wisły Płock, nikt specjalnie po nim nie płakał. Pod batutą Czecha doświadczony ligowiec odżył, tak jak Matus Putnocky. Słowaka uznawano za jednego z winowajców słabego sezonu Lecha, wypominano mu, mniejsze lub większe wtopy (te drugie znacznie częściej). Rozstano się z nim bez żalu, znalazł przystań we Wrocławiu i zagrał na nosie niedowiarkom. W Poznaniu ratował Śląskowi skórę w kluczowych fragmentach.

ZOBACZ: We Wrocławiu z respektem o Cracovii

Lavicka nie dostał zupełnie nowego materiału, pod stadion na Oporowskiej nie zajechały autobusy wypełnione po brzegi kandydatami do transferu. Korzysta z podobnego składu, który rok temu otarł się o spadek do I ligi. Zrezygnowano tylko z tych, którzy niespecjalnie rokowali na przyszłość (m.in. odbierającego sowite wynagrodzenie Arkadiusza Piecha). Czech mógł w spokoju przyjrzeć się obecnej kadrze i wskazać swoje potrzeby. Jakub Łabojko namaścił na lidera środka pola, pozyskany 21-letni "pędziwiatr" Przemysław Płacheta imponuje szybkością, sprawdza się mocno zbudowany lewy obrońca Dino Stiglec.

Trzeba pamiętać, że Lavicka na wszelkie sposoby łata dziurę po odejściu Robaka i jeszcze nie znalazł optymalnego wyjścia. Hiszpan Erik Exposito, choć dobrze rokuje, to późno dołączył do nowych kolegów. Zbierający szlify w ekstraklasie Daniel Szczepan na inaugurację bardziej pracował na konto zespołu niż czaił się w polu karnym. Doszło do tego, że mecz z Piastem na szpicy zaczął... uniwersalny Mateusz Cholewiak, rzucany w Śląsku od obrony do ataku.

Czech potrzebował spokoju, bo w środku poprzedniego sezonu raczej dostał za cel ugaszenie pożaru niż gruntowną zimową przebudowę na chwiejnych fundamentach. Szkoleniowiec dotarł do zawodników i udowodnił, czemu jest tak szanowany w swoim kraju. Gdy czescy dziennikarze dowiedzieli się o zainteresowaniu ze strony Śląska, nie za bardzo wierzyli, że klub ściągnie do Wrocławia trenera z tak bogatym CV. Nazywali go "dżentelmenem" i fachowcem najwyższych lotów, wskazując jako potencjalnego selekcjonera. W końcu w ojczyźnie wygrywał najważniejsze tytuły, niekoniecznie z zespołami zaprogramowanymi na triumfy (patrz - Slovan Liberec).

Od Lavicki bije mądrość, wydaje się, że jest przeświadczony o słuszności swoich ruchów. Nie działa nerwowo, a znając życie, to niejeden kolega po fachu rozgoniłby towarzystwo na cztery wiatry i postawił na nowy zaciąg. Co więksi optymiści porównują jego ekipę do tej z czasów Oresta Lenczyka. Pod wodzą nestora polskich trenerów Śląsk też nie zachwycał, jednak był dobrze zorganizowany w obronie i punktował. Na koniec sezonu 2011/12 przejeżdżał przez wrocławski rynek odsłoniętym autobusem i upajał się mistrzowskim tytułem. Na razie za wcześnie na tak daleko idące wnioski, ale nikt nie ukrywa, że celem jest co najmniej pierwsza ósemka. A to od czterech lat brama nie do sforsowania.

Mądrzejsi będziemy po drugim domowym meczu, kiedy do Wrocławia przyjedzie nieobliczalna Cracovia Michała Probierza.

Śląsk Wrocław - Cracovia / 17.08.2019, godz. 15.00

Źródło artykułu: