PKO Ekstraklasa. Raków Częstochowa - Wisła Płock. Radosław Sobolewski: Przebijamy kolejne mury

PAP / Grzegorz Michałowski / Na zdjęciu: trener Radosław Sobolewski
PAP / Grzegorz Michałowski / Na zdjęciu: trener Radosław Sobolewski

- Chwała chłopakom za wykorzystane sytuacje, za podjęcie decyzji o strzałach, które zakończyły się bramkami - powiedział trener Wisły Płock Radosław Sobolewski po wygranej z Rakowem Częstochowa 2:1.

Fantastyczna seria Wisły

Ekipa z Mazowsza wygrała piąte z sześciu ostatnich spotkań. W Bełchatowie nastąpiło to jednak w dramatycznych okolicznościach, bo po golu Piotra Tomasika w czwartej minucie doliczonego czasu gry, który padł po strzale z ostrego kąta.

Czytaj też: Ciąg dalszy problemów Wisły Kraków ze stadionem. Miasto nie chce się dogadać

- Muszę podziękować piłkarzom za wiarę, którą pokazali. Mimo niekorzystnego wyniku w pierwszej połowie, walczyli, by odwrócić losy spotkania. W pierwszej połowie Raków był zespołem lepszym i groźniejszym. My chcieliśmy kontrolować grę poprzez średnią obronę, ale brakowało mi tej fazy przejściowej z obrony do ataku, czyli tych dynamicznych rajdów - uważa trener Radosław Sobolewski - A to, co zobaczyliśmy w drugiej połowie, byliśmy zupełnie groźniejszym zespołem. Chwała za wykorzystane sytuacje, za podjęcie decyzji o strzałach, które zakończyły się bramkami - dodał szkoleniowiec Wisły Płock.

Po dziesięciu kolejkach Nafciarze mają szesnaście punktów i na dobre rozgościli się w górnej połowie tabeli PKO Ekstraklasy. Licząc triumf nad Chemikiem Bydgoszcz w Totolotek Pucharze Polski było to już czwarte zwycięstwo z rzędu Wiślaków.

ZOBACZ WIDEO: Bundesliga. Robert Lewandowski z golem i pudłem sezonu. Nerwowy mecz Bayernu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

- Nie wiem, jak to się robi. Po prostu się pracuje - powiedział z uśmiechem Sobolewski - Mam nadzieję, że rozumiemy się lepiej, ale to trzeba spytać chłopaków. Ja pracuję najlepiej jak umiem, chce przekazać każdą wiedzę, jaką zdobyłem u boku różnych trenerów jako asystent, ale również przez dwadzieścia lat gry w piłkę. Cieszę się, że piłkarze przebijają kolejne mury - zwycięstwa z Legią i Wisłą po wielu latach, wygrana z liderem w Szczecinie, a teraz podniesienie się ze stanu niekorzystnego na wyjeździe. Ale apeluję o spokój - zastrzegł szef sztabu szkoleniowego płockiej Wisły.

Nic dwa razy się nie zdarza. A jednak

Z kolei trener Rakowa Częstochowa Marek Papszun nie krył rozczarowania na pomeczowej konferencji prasowej. Po raz kolejny jego drużyna w sposób nieszczęśliwy traci prowadzenie i nie zdobywa nawet punktu.

- Wydawałoby się, że to, co się stało, jest niemożliwe, ale w sporcie wszystko jest możliwe. Niby dwa razy się nie zdarza, a zdarzyć się może w ciągu kilkunastu dni. Powtórzyła się sytuacja z poprzedniej kolejki, w jeszcze bardziej niekorzystnych okolicznościach ze względu na przebieg meczu - powiedział mając na myśli przegrany mecz z Piastem w Gliwicach w dziewiątej kolejce.

Zobacz także: Legia - Lechia. Polityczna oprawa kibiców gospodarzy

- Prowadziliśmy, mieliśmy dwie kontrowersje. Moim zdaniem ewidentny rzut karny, ale nie widziałem tego na wideo. Powinniśmy zamknąć mecz, a nie robimy tego. W drugiej połowie najpierw przypadkowa bramka, chyba nawet przeciwnicy byli zaskoczeni. Już nie mówię o tym, co stało się w 93. minucie, gdzie w beztroski sposób podarowaliśmy zwycięstwo drużynie z Płocka. Nie można tracić w taki sposób bramek, bo to nie przeciwnik je wypracowuje, tylko my popełniamy takie błędy, że niewiele trzeba, by strzelić nam gola - powiedział trener beniaminka.

Papszun ma żal do zespołu o to, że ten traci dużo energii na wypracowywanie sytuacji bramkowych, po czym traci je w prosty sposób. W sobotę stało się to po raz kolejny.

- My musimy zawsze wyprowadzić kapitalną akcję, by coś zdobyć. A przeciwnik wygra coś na skrzydle, jeden zawodnik się poślizgnie, drugi nie doskoczy i jest gol. Musimy to skorygować, bo w ekstraklasie takie błędy nie przechodzą. Wierzę w to, że za tą grą pójdą też punkty - opowiadał dalej Papszun.

Czerwono-Niebiescy niedawno uciekli ze strefy spadkowej, ale wciąż muszą walczyć, by od niej uciekać. Przede wszystkim jednak będą musieli się pozbierać po kolejnym "ciosie".

- Trzeba mocno stać na nogach, by to wytrzymać, bo jesteśmy mocno obici. Ale wierzę mocno w ten zespół. Wierzę, że się podniesiemy na zasadzie "co nas nie zabije to nas wzmocni". Poza wynikami paradoksalnie nie mamy się czego wstydzić, ale zdajemy sobie sprawę, że te punkty są bardzo ważne, a nam uciekły - podsumował szkoleniowiec ekipy z Częstochowy.

Komentarze (0)