Liga Mistrzów. Napoli - Salzburg. Jesse Marsch zawsze idzie do przodu

PAP/EPA / Na zdjęciu: Jesse Marsch
PAP/EPA / Na zdjęciu: Jesse Marsch

Amerykański trener Jesse Marsch dwa razy był rzucany na głęboką wodę i witany ze sporą niechęcią. Dzięki swojemu ofensywnemu stylowi potrafił kupić serca kibiców. Jego Red Bull Salzburg jest jedną z najefektowniej grających drużyn w Europie.

Gdy Amerykanin po raz pierwszy pokazał się na ławce zespołu z Salzburga, przywitał go wielki transparent "Nein zu Marsch', a więc "Nie dla Marscha". Minęły raptem dwa miesiące i Amerykanin stał się idolem. Średnia bramek w lidze to ponad 4 na mecz, w Lidze Mistrzów zadebiutował od wygranej 6:2 z belgijskim Genkiem, a potem były mecze przegrane, ale z 2 i 3 bramkami strzelonymi. Chyba nikt tak bardzo jak Amerykanin nie rozumie, że współczesna piłka nożna to musi być "show'. W końcu Amerykanie nigdy nie rozumieli, że można rozegrać dobry mecz i zremisować bezbramkowo.

Przypomina nieco Juergena Kloppa. Zwłaszcza podejściem. "Budowanie drużyny składa się z piłkarskich elementów: taktyki, podań, techniki. Ale to tylko połowa roboty. Druga to stworzenie odpowiedniego środowiska i poczucia tego kim jesteśmy, jak pracujemy, jak współpracujemy ze sobą".

Droga Marscha do Europy nie była łatwa. Gdy przenosił się z Montreal Impact do nowojorskiego Red Bulla, pod ratuszem zebrała się grupa wściekłych fanów, którzy nie mogli zrozumieć zwolnienia Mike'a Petke, poprzedniego trenera, najlepszego w historii klubu. Podobnie z czasem w Salzburgu był niechciany, postrzegany - zresztą słusznie, jako dziecko koncernu Red Bulla. Aż do czasu gdy zaczął rozwijać skrzydła. Po meczu z Genk na trybunach grupa fanów zaczęła skandować "U-S-A! U-S-A!". Szybciej niż można było przypuszczać. Marsch mówi, że "jeśli coś jest dobre, można to ulepszyć". Jak mówi, tak robi.

ZOBACZ WIDEO: "Druga połowa". Czy Robert Lewandowski ma szansę na Złotą Piłkę? "Życzę mu tego z całego serca"

Jego kariera piłkarska obfitowała w sukcesy, zwłaszcza w Chicago Fire, ale był to raczej zawodnik z cienia.

- Typowy defensywny pomocnik, ciężko pracujący. Do tego inteligentny facet, towarzyski, często trzymał się z Polakami ze względu na swoje pochodzenie - wspomina go Jerzy Podbrożny, polski napastnik. Marsch jako zawodnik Fire miał okazję poznać naszych zawodników, Romana Koseckiego, Piotra Nowaka i właśnie Podbrożnego. Od razu się polubili, bo korzenie rodzinne Marscha sięgają Polski. Babcia trenera jest z Polski, dziadek z Niemiec. W Chicago zetknął się, dzięki Polakom, z europejskim futbolem, choć nigdy nie krył, że jego największą inspiracją jest Bob Bradley, ówczesny szkoleniowiec klubu z Soldier Field, późniejszy selekcjoner USA.

Rodzina Marscha nie interesowała się piłką. W USA w czasach gdy dorastał wciąż był to sport niszowy, ciekawostka. Piłki się nie oglądało, bo za dużo w telewizji jej nie było. Amerykanie pielęgnowali swoje tradycyjne sporty. Grało się więc w baseball, kosza, futbol amerykański. Ale nie u niego w okolicy. Od piątego roku życia grał z kolegami. Rodzinie zawdzięcza raczej mentalność. Pochodzi z klasy robotniczej, ludzi ciężko pracujących.

Zanim "kupił" fanów Salzburga wynikami - a stało się to dość szybko - przywitał się z nimi na konferencji prasowej odpowiadając na pytania w języku niemieckim. Chciał pokazać jak ważna jest dla niego miejscowa kultura. Zresztą tak samo było w Montrealu, gdy mówił po francusku. Tak wtedy jak i teraz zrobił dobre wrażenie. Sam mówi, że używa języka niemieckiego, nawet z błędami, bo chce pokazać, że nikt nie jest doskonały, a najważniejszy jest ciągły rozwój. "Robić błędy, ale poprawiać się" to jego pomysł na pokazanie siebie. Działa.

ZOBACZ. Ronald Reng: Lewandowski lepszy niż kiedykolwiek wcześniej

- Pokazuję swoją słabość i kiedy pokazuję, że nie jestem idealny, popełniam błędy, czy to poprzez język, rozumienie kultury, prowadzenie drużyny. Oni widzą, że nie musimy być doskonali. Częścią dorastania jest zrozumienie, że masz prawo popełniać błędy. To podstawowa zasada mojej filozofii przywództwa - mówi Marsch w rozmowie z magazynem "The Athletic".

ZOBACZ: Gdzie trafi gwiazda Red Bulla - Haaland na celowniku największych klubów

Bardziej postrzega siebie jako mentora niż faceta, który przynosi do zarządu kartkę z potencjalnymi celami transferowymi. W każdym klubie, w którym jest, chce stworzyć unikalną atmosferę. "Bycie razem" to jedna z jego zasad. Dlatego każdy trening rozpoczyna się od tego, że zawodnicy zbierają się w kółku, obejmują, pokazują jedność.

- Jesse to bardzo pozytywny trener, wniósł do drużyny mnóstwo energii - komplementował szkoleniowca w rozmowie z "The Athletic" dyrektor sportowy Red Bulla Christoph Freund. - Jest bardzo ważny dla całego klubu. Po odejściu Marco Rose, który miał dwa fantastyczne sezony, nie była to łatwa zmiana.

Póki co Marsch ma lepszy procent wygranych niż niemiecki poprzednik, zaś jego mecz z Liverpoolem, mimo że przegrany, dał mu rozpoznawalność na kontynencie. Od 0:3 do 3:3 i ostatecznie 3:4, pokazał oblicze szkoleniowca, który zawsze prze do przodu, motywuje zawodników, nie poddaje się.

Co dalej? Wyjazdowy mecz z "polskim" Napoli da odpowiedź, czy drużyna Marscha może myśleć w tym sezonie o czymś więcej, niż tylko Liga Europy.

Źródło artykułu: